Powszechny dostęp do służby zdrowia to dobrodziejstwo ostatnich kilkudziesięciu lat. Wcześniej przez stulecia polscy chłopi musieli leczyć się sami lub polegać na radach udzielanych przez różnej maści wiejskich znachorów. Cierpieli też na schorzenia, które obecnie nad Wisłą są już zupełnie niespotykane.
Jan Słomka od podszewki znał warunki życia galicyjskich chłopów w drugiej połowie XIX wieku. Na kartach wydanego po raz pierwszy w 1912 roku Pamiętnika włościanina od pańszczyzny do dni dzisiejszych niezwykle barwnie przedstawiał codzienność mieszkańców swojej rodzinnej wsi.
Reklama
„Naród wsiowy był niezwykle zdrowy”
W jego relacji nie zabrakło również miejsca na opis tego, jak 150 lat temu małopolscy włościanie radzili sobie z trapiącymi ich chorobami.
Omawiając ten temat długoletni wójt Dzikowa ze smutkiem stwierdzał, że „przepisy zdrowotne zupełnie nie były dawniej przestrzegane: nikt ich nie wydawał i nie dopilnował”. Dlatego, „gdy pomór spadł na wieś, jak np. cholera, to grasowała straszliwie i ludzie ginęli jak muchy”.
Jednocześnie pamiętnikarz podkreślał, że „w czasach normalnych, zwykłych, naród wsiowy był niezwykle zdrowy, zahartowany i odporny na różne niewygody i niedomagania ludzkie”. Dotyczyło to rzecz jasna tylko tych, którym udało się przetrwać dzieciństwo. Jak sam przyznawał „śmiertelność między dziećmi była wielka, bo zaledwie tylko połowa odchowywała się, reszta zaś wymierała najwięcej w niemowlęctwie i w pierwszych latach życia”.
Ograszka zwana inaczej „trzeciaczką”
Pisząc o chorobach, które dręczyły mieszkańców galicyjskich wsi w drugiej połowie XIX wieku Słomka stwierdzał, że „najwięcej się dawniej trafiały zapalenia, tyfusy, puchliny wodne, bolączki, grasujące i dzisiaj, a nadto kołtuny, ograszki, utrącenia krzyża, dzisiaj coraz mniej znane”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Sam kołtun rzecz jasna nie był chorobą, a efektem braku higieny (więcej na jego temat przeczytacie w innym naszym artykule). Jeżeli chodzi o ograszkę, to Słomka wyjaśniał, że zwano ją również „trzeciaczką”. Choroba „była tak rozpowszechniona, że prawie każdy ją przechodził, szczególnie dzieci i młodzi”.
Chory miewał silne dreszcze, musiał się kłaść i zimno nim trzęsło, choćby był najlepiej nakryty — po czym przychodziła gorączka. Po takiej zimniączce i rozpaleniu wstawał i robił, był jednak zawsze blady i chciał dużo pić wody.
Reklama
Dreszcze gorączką ponawiały się o jednej godzinie co trzeci lub co czwarty dzień i według tego ograszkę nazywali „trzeciaczką” i „czwartaczką”.
Z opisu jasno wynika, że wiejski pamiętnikarz miał na myśli malarię, zwaną w XIX wieku również febrą. Dzisiaj mało kto zdaje sobie sprawę, że jeszcze w pierwszej połowie XX wieku malaria nie była niczym dziwnym nad Wisłą.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości największą epidemię odnotowano w 1921 roku kiedy chorobę wykryto aż u 52 965 pacjentów! Ostatnia epidemia malqrii miała zaś miejsce w latach 1946-1949. W XIX wieku chłopi byli tak przyzwyczajeni do febry, że autor Pamiętnika włościanina od pańszczyzny do dni dzisiejszych pisał:
Niektórzy na tę chorobę całkiem się nie leczyli, mówiąc, że sama ustanie, skoro „swoje wytrząsie”. Dopiero gdy za długo trwała, rok i dłużej i chorego tak osłabiła, że ledwie się trzymał na nogach, wtenczas zabierali się do kuracji domowymi środkami, herbatą z ziół, albo chininą, która najprędzej w tej chorobie pomagała.
Reklama
Utrącenie krzyża
O ile objawy „ograszki” jasno wskazują na malarię to w przypadku „utrącenia krzyża” nie chodziło raczej o jedną konkretną dolegliwość, ale skutki różnego rodzaju urazów kręgosłupa. I w tym przypadku Słomka podkreślał, że „chorobę tę prawie każdy przechodził”.
Dziecko, gdy spadło skądś, a także starszy, gdy potłukł się lub coś ciężkiego siłą dźwignął — chorował na utrącenie. Mówili, że w takich wypadkach krzyż, czyli dolna część kręgosłupa, kuper, opada, podchodzi na dół.
Chory miał gorączkę, febrę i nogi pod nim dygotały. Do takiego chorego wołali zawsze babkę czyli akuszerkę, która go smarowała wódką, zagrzaną z mydłem i tłustością, po całym ciele, a najwięcej w okolicy krzyżów. Kazała też okładać maszczoną kaszą jęczmienną, przy tym zaś podnosiła kuper palcem, przez odbytnicę, co było bardzo bolesne, i znajdowała zawsze, że kuper był opadnięty.
Wiejski pamiętnikarz twierdził, że wszystkie wymienione przez niego dolegliwości „to były choroby zwyczajne i żadnej trwogi przed nimi nie było”. Chłopi panicznie bali się za to cholery.
Reklama
Nie ma się zresztą czemu dziwić. W trakcie kilku epidemii tej choroby, które nawiedziły w XIX wieku Galicję, umierała około połowa zarażonych (więcej o epidemiach cholery nad Wisłą pisaliśmy w innym naszym artykule).
Było to „u starych ludzi po prostu nałogiem”
Omawiając kwestie związane ze zdrowiem mieszkańców swej rodzinnej wsi Słomka podkreślał, że w razie choroby leczono się domowymi sposobami, wykorzystując „kwiat lipowy, kwiat bzowy, piołun, macierzankę, podbiał, babkę, gorczycę itd.”.
Jednocześnie pisał, że chłopi szerokim łukiem omijali lekarzy. Chętnie za to korzystano z usług „znachorów, których nie brak było wtedy po wsiach, a którzy chorób nie leczyli, tylko zażegnywali”.
Warto również podkreślić, że jeszcze w drugiej połowie XIX wieku nadal bardzo popularną „terapię” stanowiło upuszczanie krwi, które „było u starych ludzi po prostu nałogiem”.
Reklama
Upuszczali sobie trochę krwi corocznie, a dokonywał tego cyrulik, najczęściej Żyd, przez nacięcie żyły na ręce. Czasem jednak zdawało się niejednemu, że cyrulik za mało krwi upuścił. Bywało więc, że, przyszedłszy do domu, sam sobie więcej upuszczał, „aż odeszła krew czarna, zepsuta od pracy”.
Potem taki przeleżał się kilka godzin w łóżku i czuł się — jak powiadał — lekki i ochotny do pracy; „wyszło mu z plec strzykanie”.
Babka moja, która (…) dożyła prawie 70 lat, co roku, gdy przyszła jesień, narzekała na plecy i w ogóle, że wszystko ją z pracy boli. „Czas przychodzi, kiedy zawsze krew puszczam”, mówiła i szła do cyrulika.
Przemilczana prawda o życiu polskich chłopów pańszczyźnianych
Bibliografia
- Jan Słomka, Pamiętniki włościanina od pańszczyzny do czasów dzisiejszych, Nakładem Towarzystwa Szkoły Ludowej w Krakowie 1929.
Ilustracja tytułowa: Obraz Aleksandra Gierymskiego Trumna chłopska (domena publiczna).