Dziesięcioletnią Irenkę i jej brata do getta wysłała ich mama, ze współczuciem patrząca na trwającą wywózkę Żydów. Plan był szalenie ryzykowny: dzieci na każdym kroku mogły być zatrzymane, a Niemcy już nieraz udowodnili, że nie mają litości dla nikogo. Jak przebiegła ich misja i czy udało się ocalić życie skazanego na śmierć maleństwa?
Poruszającą relację Ireny Senderskiej-Rzońcy, z domu Krzyształowskiej, urodzonej w roku 1931, spisała Anna Herbich – autorka wydanej niedawno książki Dziewczyny sprawiedliwe. Poniżej opowieść dziewczynki, która zaryzykowała własne życie, by pomóc skazanemu na śmierć maleństwu.
Reklama
Niemcy do naszego miasta, [Borysławia na Kresach Wschodnich], wkroczyli 1 lipca 1941 roku. Od razu wywiesili na płotach i tablicach plakaty z napisem „Bij Żyda!”. Niestety 2 i 3 lipca miejscowa ludność, zachęcona antysemickimi hasłami, urządziła straszliwy pogrom. Mszczono się na Żydach, których uważano za bolszewickich stronników (…).
Wkrótce po pogromie Niemcy wprowadzili dla żydowskiej ludności miasta nakaz noszenia opasek z gwiazdą Dawida. A zaraz potem powstało getto – zamknięta dzielnica. Pętla wokół szyi Żydów zaczęła się zaciskać. Zdawali sobie sprawę z tego, że getto to tylko tymczasowe rozwiązanie. Że Niemcy szykują się do „ostatecznego rozwiązania”. Ten, kto mógł, uciekał na aryjską stronę.
Plan pomocy
Mama nie mogła patrzeć na rozgrywający się dramat z założonymi rękami. Postanowiła pomóc dwóm Żydówkom. Przyjaźniła się z jedną z nich od dłuższego czasu. Pomagała jej w pracach domowych. Kiedy do sąsiedniego Drohobycza – w którym mieszkała ta pani – wkroczyli Niemcy, została zamknięta w getcie. A wraz z nią jej siostra z nowo narodzonym dzieckiem.
Mama zaczęła zastanawiać się, jak im pomóc. Wyciągnięcie obu kobiet z getta okazało się względnie łatwe. Największe wyzwanie stanowiło jednak uratowanie maleństwa. Mama wpadła na pomysł, który z perspektywy czasu wydaje mi się szalenie ryzykowny.
Plan bowiem był taki: niemowlę z getta mieliśmy wyprowadzić my. Czyli ja i mój brat. Mama uznała, że na dzieci strażnicy na pewno nie zwrócą uwagi.
Instrukcje dostał brat. Ja miałam być cicho i wykonywać jego polecenia. W sumie to byłam zadowolona z sytuacji, bo mieliśmy jechać dorożką. Borysław od Drohobycza dzieli kawałek drogi. Dla mnie była to spora atrakcja. Zbliżając się do getta, kluczyliśmy między domami i małymi ogródkami. Musiała być późna jesień, bo pamiętam, że trawa była już mocno spłowiała. Wyblakła.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Niemcy przyszli spalić mój dom i zabić rodzinę. Nasłała ich sąsiadkaPatrol!
W końcu znaleźliśmy się na terenie „dzielnicy zamkniętej”. Weszliśmy do jakiegoś budynku. Drzwi były otwarte – wystarczyło nacisnąć klamkę. Weszliśmy do pustego pokoju, w którym mieściła się duża szafa. Brat ją otworzył, a w środku, na szerokiej półce, leżało zawiniątko. To było dziecko w beciku!
Kiedyś beciki były inne niż teraz. Sztywne jak tektura. Można było nieść w nim niemowlę niczym pakunek podróżny. Nasze maleństwo było spokojne, nie płakało. Może podano mu coś na sen?
Bez dłuższego namysłu brat chwycił dziecko pod pachę, a ja wzięłam do ręki kilka paczuszek, które leżały obok. Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Wyszliśmy na zewnątrz. Było już ciemno. Dochodziliśmy do miejsca, w którym miała czekać na nas dorożka, kiedy nagle zauważyło nas dwóch Niemców. Patrol!
– Jesteście Żydami! – jeden z nich krzyknął z daleka. I
ruszyli w naszą stronę.
– Wszystko stracone – pomyślałam. Już po nas. Starałam się jednak nie wpadać w
panikę. Po chwili staliśmy przed żołnierzami, którzy groźnie mierzyli nas
wzrokiem.
– Nie, nie jesteśmy Żydami – zapewnił mój brat. Zachował spokój i pokazał na
mnie i dzidziusia. – To moje dwie siostry. Byliśmy w odwiedzinach u cioci, a
teraz idziemy do domu.
Mówił płynną niemczyzną. Na szczęście mama uczyła nas w domu tego języka. Tak na wszelki wypadek. Teraz bardzo się to przydało. Ja nie mówiłam nic, tylko trzęsłam się ze strachu jak osika.
Wtedy jedna z paczek wypadła mi z rąk. Poturlała się po kocich łbach, dzwoniąc podejrzanie. Jeden z Niemców rzucił się do niej i rozerwał papier. Złoto! W tym czasie drugi żołnierz, chcąc sprawdzić, czy się boję, zaświecił mi latarką prosto w twarz.
Reklama
Opuściłam powieki, ale i tak czułam, że mi się przygląda. W duchu modliłam się, żeby to się już skończyło. Na szczęście w ogóle nie przypominałam Żydówki. Miałam bardzo jasne włosy, koloru młodych pędów kukurydzy. Niemal białe.
Tymczasem Niemiec dokończył rozpakowywać paczkę, triumfalnie wodząc po nas wzrokiem, i nagle mina mu zrzedła. Spojrzał bowiem na to, co miał w rękach. Okazało się, że trzymał… blaszany nocnik. Ten nocnik uratował nam życie! Wściekły Niemiec wetknął mi go pod pachę, krzycząc: – Uciekać mi do domu! Ale już! Bo zdejmę pasa!
„Na wojnie nie tylko się zabija…”
Mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Cała przygoda mogła się skończyć dla nas fatalnie. To dziecko w beciku to nie była bowiem wcale dziewczynka, tylko chłopiec. Już obrzezany. Gdyby Niemcy to sprawdzili, wyprawa miałaby dla nas opłakane skutki. Za pomoc Żydom istniała tylko jedna kara – śmierć.
Mimo szczęśliwego zakończenia uginały się pode mną nogi. Byliśmy tak zdenerwowani, że ledwie znaleźliśmy dorożkę. Przez całą drogę łkałam, nie mogłam się uspokoić, mimo gróźb i pokrzykiwań brata. Podróż dorożką, zamiast przyjemnością, okazała się dla mnie koszmarem.
Najważniejsze było jednak to, że dowieźliśmy dziecko do matki całe i zdrowe. Akcja się powiodła. To był mój pierwszy dobry uczynek. Okazało się, że w tej wojnie nie tylko się zabija. Można również ratować życie.
Niestety nigdy nie dowiedzieliśmy się, czy ten chłopczyk przeżył. Nasza rola ograniczyła się do wyniesienia go z getta. Jego mama ukryła się wraz z nim w nieznanym mi miejscu. Czy dotrwali do końca wojny? To pozostanie zagadką. Już po wojnie mój tata starał się odnaleźć tę panią i jej siostrę, ale niestety bez skutku.
Bardzo możliwe, że one zginęły, a przeżyło tylko dziecko. Może przygarnęła je jakaś rodzina i chłopiec mieszka gdzieś w Polsce, nie znając swoich prawdziwych korzeni? Taki los spotkał przecież bardzo wiele żydowskich dzieci. Całe życie przeżyły jako Ukraińcy albo Polacy, nie mając pojęcia, że są ocalonymi z Holokaustu.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Anny Herbich Dziewczyny sprawiedliwe. Polki, które ratowały Żydów, wydanej nakładem Wydawnictwa Znak Horyzont (2019). Książkę możesz kupić na stronie Empiku.
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
Polecamy
Ilustracja tytułowa: dzieci w warszawskim getcie (fot. domena publiczna).