Spośród polskich skarbów kultury mogą się z nim równać chyba tylko „Dama z gronostajem” i ołtarz Wita Stwosza. Słusznie pamiętamy, że na przestrzeni wieków zrabowano nam tysiące bezcennych dzieł. Ale ten konkretny obraz to nad Wisłę trafił za sprawą spektakularnej grabieży. Jakie są dzieje „Sądu Ostatecznego” Hansa Memlinga?
Malarstwo niderlandzkie eksplodowało około 1430 roku. Mistrzowie z Północy zaczęli wnikliwie obserwować naturę, porzucili schemat na rzecz wiernego naśladowania formy, efektem czego był realizm ujęcia sylwetki człowieka (…). Postacie z ich obrazów są, chciałoby się rzec, jak żywe.
Reklama
Co więcej, mistrzowie z terenów obecnej Holandii, którzy w XV wieku ewidentnie dostąpili daru iluminacji, który pchnął ludzkość o epokę do przodu, potrafili (…) dostrzec nie tylko istotę formy ale także, tak pozornie nieistotne detale, jak faktura przedmiotów.
Obiekty przestały być po prostu złote, białe lub miedziane, jak miało to miejsce na średniowiecznych obrazach. Flamandzkie konie zyskały szorstką sierść i falujące grzywy (…). Zastosowano poza tym światłocień, uzyskano głębię, perspektywę.
Jakby tego było mało, Jan van Eyck opracował przełomową technikę malarską, mającą zastąpić metodę temperową. Zaczął pigmenty rozprowadzać w oleju, a nie jak do tej pory w surowym białku kurzego jaja. Tak powstało malarstwo olejne, szturmem zdobywające atelier całego kontynentu. Farbami olejnymi kunsztowniej można było tworzyć przenikające się warstwy i kreować kolor. (…)
Wielka fascynacja
Malarskimi osiągnięciami Niderlandczyków zafascynowali się Włosi, którzy masowo zaczęli sprowadzać do Italii holenderskie obrazy. To zainteresowanie legło u podstaw wielkiej historii, której finałem jest obecność niderlandzkiego arcydzieła w Gdańsku.
Reklama
Gdyby bowiem nie pewien Włoch, który zapragnął sprowadzić przez Morze Północne do Toskanii zamówiony przez siebie w Brugii obiekt, Gdańskie Muzeum Narodowe w oddziale Sztuki Dawnej musiałoby prezentować Neptuna z Długiego Targu.
1300 kilometrów
Angelo Tani, bankier rodziny Medicich, zarządzający interesami firmy na północy Europy, zamówił zachwycający tryptyk o eschatologicznej treści u znakomitego brugijskiego malarza, aby po sprowadzeniu w ojczyste strony ofiarować go do lokalnego kościoła. Gdy ołtarz był gotowy, pozostała kwestia logistyki.
Jak przetransportować drewnianą tablicę o wymiarach niemal dwa i pół na dwa metry z jednego końca kontynentu na drugi? Z Brugii do Florencji jest około 1300 kilometrów. Obecnie dystans ten można pokonać w kilkanaście godzin pędząc samochodem przez autostrady Belgii, Francji, Szwajcarii i Włoch. (…)
W XV wieku ta droga odpadała. Nie trwałaby kilkanaście godzin, lecz około miesiąca, może dłużej. Karawana być może nigdy nie dotarłaby do celu, padając ofiarą przestępców, żywiołów lub przeciwności pogodowych i terenowych.
Pozostawała droga morska, stosunkowo łatwa i szybka. Ówcześni kupcy dysponowali rozległą wiedzą dotyczącą nawigacji. Spedycja ołtarza żaglowcem była wyborem oczywistym. Szlak miał wieść Morzem Północnym do brytyjskiego portu Southampton, następnie po opuszczeniu Wielkiej Brytanii dalej Zatoką Biskajską wokół Półwyspu Iberyjskiego i Morzem Śródziemnym do państw Italii.
Reklama
Wody dobrze znane. Czy bezpieczne? Z pewnością bardziej niż szlaki lądowe (…). W 1473 roku sytuacja na Morzu Północnym była [jednak] szczególna.
Spotkanie Piotra z Mateuszem
Trwała właśnie wojna pomiędzy Anglią a miastami zrzeszonymi w Hanzie, wojna, której głównym teatrem działań były szlaki handlowe mórz północnej Europy. Pomimo tego, galera „Święty Mateusz” wyładowana kosztownościami, głównie cennymi, utkanymi ze złotych nici materiałami, wioząca w ładowni także niderlandzki tryptyk, wypłynęła w morze.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Kaplica templariuszy w polskich Chwarszczanach. Na całym świecie nie ma drugiego takiego budynkuPech chciał, że w tym samym mniej więcej czasie z innego portu wypłynęła wielka karaka „Piotr z Gdańska”, największy okręt na Bałtyku. Dowodził nim gdański korsarz Paweł Beneke. (…) [Dwie jednostki spotkały się na pełnym morzu, w efekcie czego historie bezcennego ołtarza, Pawła Beneke i „Piotra z Gdańska” na zawsze się połączyły].
Łatwo się o tym przekonać, sięgając do jakiejkolwiek pisemnej wzmianki o statku „Piotr z Gdańska” – niemal zawsze ilustrowana jest wizerunkiem tryptyku. To samo dotyczy tryptyku, nie ma tekstu dotyczącego go, bez pokaźnego rozwinięcia opisu statku.
I w końcu Paweł Beneke – kaper, który istnieje w pamięci tylko dzięki „Sądowi Ostatecznemu”, poza tym, oprócz tego epizodu, nic więcej o nim specjalnie nie wiadomo. (…)
Krwawe przejęcie
W wyniku morskiej potyczki, w której ginie kilkanaście osób z załogi statku handlowego, zawartość ładowni „Świętego Mateusza” przechodzi w posiadanie gdańszczan.
Reklama
Następuje podział łupów. Dzięki złotogłowiom bajecznie bogacą się zarówno korsarze jak i właściciele statku. Znaleziony wśród fantów tryptyk przekazują kościołowi Marii Panny w Gdańsku.
Jeszcze kilka lat po zdarzeniu prawowici właściciele towaru prowadzą batalię o jego zwrot. W działania te angażują się Medyceusze, książę Burgundii (pod jego banderą płynął napadnięty statek), legat papieski i w końcu sam papież Sykstus IV, który w 1478 roku wydaje nawet bullę, skierowaną do Rady Miejskiej Gdańska, z żądaniem zadośćuczynienia. Daremnie.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Tożsamość twórcy
Tu pojawia się kolejna tajemnica. Ołtarz od początku był bardzo doceniany. Gdańszczanie wiedzieli, że mają do czynienia z czymś specjalnym. Jednak w doczesności wieku XV nikt nie zatroszczył się o ustalenie bądź utrwalenie autorstwa tryptyku.
Dlatego już dwa wieki później rozpoczęło się dochodzenie w sprawie ustalenia twórcy. Była to wielka niewiadoma. Pewny był jedynie kierunek, z którego „Sąd Ostateczny” przybył. Niemożliwa do pomylenia ekspresja, kompozycja, nastrój – malarstwo niderlandzkie!
Najbardziej prawdopodobni wydawali się badaczom sztuki bracia van Eyck i z taką metką, czasem jednak kwestionowaną, dotrwał do połowy XIX wieku. Wtedy, na podstawie badań porównawczych, Gustav Hotho wysunął teorię, że autorem dzieła może być Hans Memling.
Ołtarz ma tak wysoką wartość artystyczną, że taka atrybucja od razu umieściła mało znanego wówczas piętnastowiecznego artystę na wyżynach malarskiego panteonu.
Reklama
Kontrowersje i dociekania wciąż jednak trwają. Na podstawie badań z lat 2010–2014 przeprowadzonych przez zespół naukowców z Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki z warszawskiej ASP przy współpracy z CHARISMA-MOLAB, profesor Iwona Szmelter sformułowała ciekawą tezę, rozszerzającą autorstwo na nauczyciela Memlinga, wykazując, iż było to dzieło zbiorowe. (…)
Każdy chciał go mieć
Dalsze dzieje ołtarza były równie niesamowite jak historia jego zdobycia. Polska straciła go dwa razy i za każdym razem wracał.
Posiadał (nadal posiada?) magnetyzm niczym tolkienowski pierścień, magiczną moc polegającą na tym, że każdy chce go mieć. W XVII wieku interesował się nim nadmiernie cesarz Rudolf II i składał władzom miejskim propozycję kupna, proponując zawrotną kwotę 40000 talarów.
Różnymi sposobami próbował wejść w jego posiadanie car Piotr Wielki: zażądał tryptyku jako kontrybucji, oczekiwał, że otrzyma go w darze, w końcu odwołując się do luterańskiego światopoglądu gdańszczan przekonywał, że w ogóle nie powinni go posiadać.
Udawało się Gdańskowi odrzucać te awanse. Do czasu.
Reklama
Nieplanowana podróż po Europie
Napoleon nie prosił i nic nie proponował. (…) Po prostu wywiózł ołtarz z kościoła Marii Panny do Luwru. (…) W przypadku polskich dzieł sztuki jest to naturalny i najczęściej nieodwracalny kierunek.
Fatalizm nie jest nieuzasadniony, jeśli zerkniemy na listę utraconych i wciąż poszukiwanych przez MSZ dzieł sztuki. Tym razem udało się oszukać fatum. Napoleon wylądował na św. Helenie, Paryż został przenicowany przez pruskie wojska, a tryptyk trafił do Berlina.
Z Berlina do Gdańska jest już bliżej niż z Paryża, choć w stolicy Prus nikt nie planował dla ołtarza takiej drogi. Berlińczycy słali petycje do Fryderyka Wilhelma, aby „Sąd Ostateczny” pozostał u nich. W wyniku działań dyplomatycznych w 1817 roku dzieło Memlinga wróciło jednak do Gdańska.
Erfurt, Leningrad, Gdańsk
Jak było podczas II wojny światowej, nikomu w Polsce nie trzeba opowiadać. Warto tylko wspomnieć, że ołtarz znalazł się pod Erfurtem, w górach Rhön.
Reklama
I podobnie jak w poprzedniej historii: Hitler upada, góry Rhön są przenicowane przez wojska sowieckie, a tryptyk trafia do Leningradu. Lecz znów szczęśliwym trafem z obcej ziemi wraca na przybranej ojczyzny łono.
Aby nie musieć przekonywać się o tym, że nie powinno się nadużywać łaskawości losu, pomorski konserwator zabytków nie wyraził zgody na wysłanie w 2014 roku dzieła do Włoch. Wiadomo, względy konserwatorskie…
Świeża afera
Czy prawdziwą przyczynę zakazu przejrzeli złośliwi internauci? Że niby ktoś z rodziny Tanich może jeszcze żyć i może być niezadowolony, że na skutek postępku kapera Pawła Beneke przynależna mu ruchomość pozostaje w bezprawnym posiadaniu.
Lepiej Włochy omijać szerokim łukiem, bo mogłaby to być podróż w typie tych w jedną stronę.
Reklama
Decyzja konserwatora bardzo zdenerwowała kuratora włoskiej wystawy. W opisie brakującego eksponatu na kwirynalskiej ekspozycji, przytoczono całą korsarską awanturę sprzed pół tysiąca lat, jakby to była sprawa z przedwczoraj, oskarżając Polskę o złą wolę.
Może faktycznie lepiej, że ołtarz nie pojechał do Włoch.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Joanny Łenyk-Barszcz i Przemysława Barszcza pt. Tajemnice dzieł sztuki. Ukazała się ona właśnie nakładem Wydawnictwa Fronda i możesz ją kupić w księgarni wydawcy.
Tytuł, wstęp, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów i zdynamizowania wywodu.
1 komentarz