Amerykanie parli na Zachód, bezwzględnie usuwając Indian z ziem, które ci zamieszkiwali od niepamiętnych czasów. Wyprawa zbrojna z 1791 roku miała zlikwidować opór plemion skupionych w Konfederacji Zachodniej i zapewnić osadnikom pełną kontrolę nad obszarem dzisiejszego stanu Ohio. Niespodziewanie to Indianie uderzyli jako pierwsi.
Bitwa nad Wabash była największym zwycięstwem Indian nad amerykańską armią w dziejach. Mówi się też, że była też najbardziej spektakularną klęską tej armii kiedykolwiek. Oto jak pamiętne starcie opisuje David McCullough w książce Pionierzy. Ludzie, którzy zbudowali Amerykę.
Reklama
„Odgłos, którego z żadnym nie da się porównać”
W piątek 4 listopada 1791 roku panował ogromny ziąb, ale [pułkownik Winthrop] Sargent wspominał, że niebo było „bezchmurne”. Słońce jeszcze nie wzeszło. Obóz rozświetlały jedynie płomienie ognisk.
Żołnierze odbyli już zwyczajową poranną musztrę i zostali zwolnieni na śniadanie, gdy zaledwie kilka minut po wschodzie słońca las po drugiej stronie Wabash wybuchnął nagle wrzaskami Indian. Był to dźwięk, jakiego większość żołnierzy, w tym pułkownik Sargent, nigdy wcześniej w swym życiu nie słyszała.
„Nie okropny, jak go przedstawiano” — przeszło przez myśl Sargentowi — „lecz przypominający raczej bezmiar rozbrzmiewających zewsząd końskich dzwonków, Odgłos, którego z żadnym innym nie da się porównać”.
Hałas, dym i panika
Nagle ogromna liczba wojowników z pomalowanymi twarzami wyskoczyła z ukrycia i zaczęła strzelać, na co znajdujące się kilkaset metrów z przodu, po drugiej stronie rzeki, oddziały milicji niemal natychmiast rzuciły się do ucieczki.
Reklama
Wówczas, jak zapisał Sargent, „za uciekającą milicją, depcząc po piętach, zaraz podążyli Indianie”, na oko przynajmniej trzystu.
Reszta żołnierzy prawie natychmiast chwyciła za broń i zaczęła odpowiadać „silnym ogniem”, podczas gdy wróg ostrzeliwał ich ze wszystkich stron. Armia nie była przygotowana na nic podobnego.
Wokół panował taki hałas, wszędzie unosił się gęsty dym, a wszystko działo się tak szybko, że jakiekolwiek poczucie porządku i kierunku zniknęło w jednej chwili.
„Zabili i ścięli niemal wszystkich”
„Znajdujące się z przodu siły nieprzyjaciela rozproszyły się na prawo i lewo, całkowicie okrążając obóz, [Indianie] zabili i ścięli niemal wszystkich wartowników, a teraz zbliżali się do naszych linii” – notował Ebenezer Denny.
Reklama
Poruszali się od jednego drzewa, bala czy pnia do drugiego, pod osłoną dymu z naszego ostrzału. Artyleria i muszkiety powodowały olbrzymi hałas, ale były mało skuteczne. Indianie zdawali się zdolni stawić czoło wszystkiemu, a gdy nas okrążali, nie zdradzali się żadnym dźwiękiem poza samymi odgłosami „strzałów, którymi razili nas nieustannie i które rzadko chybiały celu”.
Twierdził, że zapomniał o bólu
W pewnym momencie Indianie zajęli część obozu, ale gdy znaleźli się na stosunkowo odsłoniętym fragmencie terenu, szybko zostali odparci przez żołnierzy pod wodzą samego generała St. Claira, który pomimo potwornego bólu [będącego skutkiem podagry, febry i ogółem bardzo słabego stanu zdrowia] ruszył pieszo do ataku.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
W chwili napaści leżał w łóżku polowym. Szybko nałożył swój dwurożny kapelusz i szynel, po czym wyszedł chwiejnym krokiem z namiotu.
Przy asyście trzech czy czterech mężczyzn próbował wspiąć się na konia, ale wystraszone hukiem wystrzałów zwierzę ciągle wierzgało. W końcu koń został trafiony kulą w głowę i padł martwy. Czym prędzej przyprowadzono innego wierzchowca, ale on także został zastrzelony, zanim St. Clair zdążył go dosiąść.
Nie chcąc dłużej zwlekać, generał pokuśtykał na piechotę, zapominając o bólu, jak później utrzymywał.
„Ziemia była zasłana trupami”
Bataliony przeprowadziły kilka szarż na tyły wroga, lecz napastnicy, całkowicie nieustraszeni, tylko się odwrócili i odpowiedzieli ogniem.
„W istocie zdawali się nie bać niczego, co mogło wzbudzać strach w nas” — zanotował Ebenezer Denny.
Reklama
Potrafili bez trudu odskoczyć poza zasięg bagnetu i zaraz powrócić. Widać ich było tylko wówczas, gdy się podnosili, by znów ruszyć do natarcia. Ziemia była dosłownie zasłana trupami.
Wszędzie naokoło rozgrywały się przerażające sceny. Rannych Indianie skalpowali, po czym żywcem wrzucali do ognisk. Gdzieniegdzie leżały martwe żony osadników, niektóre z ciałami rozpłatanymi na pół bądź odciętymi piersiami, później zwłoki układano w stosy na ogniskach.
„Indianie walczyli niczym diabły wcielone”, mówił jeden z żołnierzy. Ale wielu wojskowych wcale nie ustępowało im zajadłością.
Kiedy jeden z Indian padł ranny i próbował odczołgać się na bok, doskoczył do niego z obnażoną szablą pułkownik nazwiskiem Darke i odciął mu głowę. Ohio, które przedstawiano jako rajski ogród, nagle zamieniło się w piekło na ziemi.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Co Europejczycy myśleli o pierwszych napotkanych Indianach?„Jęki, krzyki, ryki i wrzaski”
„Chciałbym umieć opisać tę bitwę” — relacjonował później jeden ze strzelców — „ale nie jestem w stanie. Zdaje mi się ona jakimś szalonym, potwornym snem, w którym biali i dzicy byli złączeni ze sobą w jakimś wściekłym zamęcie w którym mieszały się dym, ogień i krew pośród jęków, krzyków, ryków i wrzasków”.
Ranni zostali przeniesieni na Środek obozu, gdzie — jak sądzono — było najbezpieczniej i gdzie skupili się ci, którzy bez szwanku zdołali opuścić swe posterunki.
Reklama
Generał St. Clair wraz z innymi oficerami próbował zmobilizować tych ludzi do walki i dwukrotnie udało się uformować z nich szyk bojowy, a następnie pod okiem kilku doświadczonych oficerów wysłać ich do natarcia, ale po chwili zrezygnowali z walki i ponownie stłoczyli się na środku obozu.
Denny, który znajdował się w samym środku wydarzeń, napisał później o wszystkim, co wówczas widział. Zdawało się, że nic nie może skłonić ludzi skupionych w środku obozowiska, by zrobili cokolwiek w swojej obronie.
Gdy nasze szeregi uległy przerzedzeniu, Indianie zwarli swoje szyki i teraz ich strzały padały ze wszystkich stron, a ponieważ spotykali się z niewielkim oporem, mogli o wiele dokładniej mierzyć i zadawać nam większe straty.
„Dalsza zwłoka oznaczała śmierć”
Wystawieni na krzyżowy ogień Indian żołnierze i oficerowie zdawali się padać jak muchy. Jęki bólu rannych potęgowały jeszcze grozę całej sceny.
Reklama
Trzeba było zarządzić odwrót. Bitwa zamieniła się w jednostronną rzeź. Jeszcze kilka minut i nie byłoby kogo ratować. Przywołując słowa Denny’ego, „dalsza zwłoka oznaczała śmierć”.
Jedyną nadzieję pokładano w tym, że dzicy będą tak bardzo zajęci plądrowaniem obozu, że zrezygnują z pościgu. Nie można było przeprowadzić żadnych przygotowań. Wielu odważnych ludzi musiało zostać poświęconych, nie było innego wyjścia.
Tuż po dziewiątej rano St. Clair wydał rozkaz odwrotu. W ciągu kilku minut jego wojsko zaczęło się rozpaczliwie wycofywać, zapanowały chaos i kompletna panika. Ludzie porzucali broń, amunicję i plecaki, a trasa ucieczki była nimi zasłana przez wiele kilometrów.
Zostawieni na pastwę Indian
Wielu rannych pozostało z tyłu, w tym generał Richard Butler, który odnosił się ze szczególną surowością wobec Indian podczas poprzednich negocjacji pokojowych i który był często krytykowany za swą znikomą wiedzę na ich temat.
Reklama
Butler — zbyt ciężko ranny, by go przenieść — został pozostawiony oparty o drzewo. Znalazło go kilku wojowników, którzy zabili go tomahawkami, oskalpowali i rzekomo wycięli mu serce, a następnie podzielili je na kawałki, by rozdać poszczególnym szczepom biorącym udział w bitwie.
Wielu porzuconych na polu walki rannych — mężczyzn, kobiet i dzieci — zostało zmasakrowanych, a ich ciała zbezczeszczono. Jednym z uczestniczących w bitwie wodzów Delawarów był stary Kapitan Pipe (…). Według jego własnej relacji (…) zarzynał białych ludzi, aż jego „ręka opadła z wysiłku”.
Założenie, że z powodu upojenia triumfem i łupami znalezionymi w obozie wróg będzie ścigał resztki armii jedynie przez krótki dystans, okazało się słuszne. Ocaleni z bitwy uciekinierzy byli ścigani zaledwie przez kilka kilometrów, w dodatku przez niedużą grupę Indian, choć ci, którzy pędzili przed siebie, by ujść z życiem, nie mieli takiej świadomości. (…)
Największa porażka
Klęska St. Claira, jak zaczęto nazywać tę bitwę, była całkowitą katastrofa, porażką tak dotkliwą, jakiej amerykańska armia nie doświadczyła w trakcie całej wojny o niepodległość, i jak dotąd największą, jakiej doznała z rąk tubylców, większą nawet od klęski Braddocka.
<strong>Przeczytaj też:</strong> „Z zimną krwią morduje się wszystkie kobiety”. Eksterminacja Indian oczami Karola DarwinaWedług danych zestawionych przez Ebenezera Denny’ego armia straciła sześciuset dwudziestu trzech ludzi, w tym trzydziestu dziewięciu oficerów. Ponadto zginęło około dwustu cywilów: mężczyzn, kobiet i dzieci. Jeśli chodzi o kobiety, przeżyły zaledwie trzy. W sumie daje to liczbę tysiąca dziewięćdziesięcioro czworo zabitych i rannych, co stanowiło prawie osiemdziesiąt procent z tysiąca czterystu biorących udział w ekspedycji Amerykanów.
Straty po stronie Indian wyniosły nie więcej niż dwudziestu jeden zabitych i czterdziestu rannych.
Reklama
Poza tym Indianie zdobyli w porzuconym przez żołnierzy obozie około tysiąca dwustu muszkietów, sto sześćdziesiąt trzy siekiery, osiem dział, wozy oraz całą górę sprzętu obozowego.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Davida McCullougha pt. Pionierzy. Ludzie, którzy zbudowali Amerykę, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Kliknij tutaj, by dowiedzieć się o niej więcej.
Ludzie, którzy zbudowali Amerykę
Tytuł, lead, akapit wstępny, tekst w nawiasach kwadratowych i śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
3 komentarze