Jeden z najwybitniejszych wynalazców przełomu XIX i XX wieku umierał jako człowiek bezdomny i zbankrutowany. W ostatnich latach więcej myślał o gołębiach niż nauce. Jego stan intelektualny budził poważne zaniepokojenie. A przynajmniej budziłby, gdyby komukolwiek autentycznie leżało na sercu zdrowie starego mistrza techniki.
W roku 1928 Nikola Tesla – wybitny wynalazca, sławny zwłaszcza z uwagi na prace nad wykorzystaniem prądu przemiennego – osiągnął 72 rok życia. To wtedy uzyskał ostatni patent (na dwupłatowiec pionowego startu) i nieodwołalnie zamknął swoje biuro.
Reklama
Nie był to spektakularny i szeroko komentowany koniec kariery. Działalność Tesli kurczyła się od dwóch dekad, a wszystkie jego wpływowe pomysły i projekty zrodziły się jeszcze przed I wojną światową.
Rachunek hotelowy na pół miliona dolarów
Nikola Tesla, choć ceniony z uwagi na dawne dokonania, teraz uchodził za mało wiarygodnego ekscentryka. Co więcej brakowało mu smykałki do interesu, a skrajna fiksacja na punkcie jednej z inicjatyw wpędziła go w ogromne długi.
Już od 1900 roku Tesla gnieździł się w pokojach hotelowych. Najwięcej czasu spędził w nowojorskim Waldorf-Astoria, gdzie jego nieopłacone rachunki sięgnęły kwoty 20 000 dolarów. W dzisiejszych pieniądzach, przy uwzględnieniu inflacji, byłoby to ponad pół miliona USD.
Pozbawiony środków wynalazca zastawił gospodarzom 57-metrową wieżę Wardenclyffe – swoje najbardziej spektakularne, choć nigdy nieukończone przedsięwzięcie. Ośrodek ten miał służyć do uruchomienia komunikacji bezprzewodowej, a zwłaszcza do transmisji energii elektrycznej z pominięciem kabli.
Reklama
Inwestorzy dawno wycofali się z projektu. Tym bardziej nie wierzył w niego właściciel hotelu. Pomimo protestów Tesli wieżę zajęto za długi i zburzono. Złom z niej wydawał się bardziej wartościowy od nieprawdopodobnych idei o prądzie w powietrzu.
„Jak długo ją miałem, moje życie posiadało sens”
„Te rozczarowania przygnębiły Teslę, który stał się samotnikiem, spędzającym większość czasu na przechadzkach po Manhattanie i karmieniu gołębi” – pisze W. Bernard Carlson na kartach książki Tesla. Geniusz na skraju szaleństwa.
Ptaki stały się dla starego wynalazcy prawdziwą obsesją. Sam przyznawał: „Każdego roku karmiłem ich tysiące”. O jednej konkretnej gołębicy pisał też: „Kochałem ją tak, jak mężczyzna kocha kobietę, a ona kochała mnie. Jak długo ją miałem, moje życie posiadało cel”.
W 1922 roku Tesla wyprowadził się z Waldorf-Astoria. Przez parę miesięcy mieszkał w hotelu St. Regis, który opuścił z niezapłaconym rachunkiem na niemal tysiąc dolarów.
Reklama
Potem mieszkał w hotelach Pennsylvania, Governor Clinton i wreszcie – New Yorker. Wszędzie robił problemy, zresztą nie tylko pieniężne. Jego gołębie, wpuszczane do pokojów i karmione z okien, brudziły wnętrza oraz elewacje budynków i uprzykrzały życie innym lokatorom.
Mam silnik na promienie kosmiczne
Bankructwo wynalazcy, mogące szkodzić wizerunkowo firmom, których twarzą był przed laty, sprawiło że niechętnie zaczęto wypłacać mu pewne zapomogi i pokrywać rachunki. Mimo to w New Yorkerze Nikola Tesla też zadłużył się na spore kwoty.
Pozbawiony zajęcia i dawnego zainteresowania, stary naukowiec dokładał starań, by znów zwrócić na siebie uwagę mediów. Od 75 roku życia zaczął organizować specjalne konferencje prasowe przy okazji swoich urodzin. Ogłaszał dziwaczne i nieprawdopodobne projekty, a także zapewniał, że jest zdolny do pracy, jeśli tylko ktokolwiek zechce ją fundować.
„Wyłożył swój plan zaprzeczenia teorii względności Einsteina, swą wiarę w to, że rozszczepianie atomów nie uwalnia energii oraz opis znaczenia komunikacji międzyplanetarnej” – wymienia autor książki Tesla. Geniusz na skraju szaleństwa.
Reklama
Zapowiadał też stworzenie najpotężniejszej broni w dziejach ludzkości i utrzymywał, że dysponuje „silnikiem na promienie kosmiczne”. Wszystko, byle znów znaleźć się w świetle jupiterów.
„Coś jest nie tak z jego umysłem”
Pierwsze konferencje wzbudziły pewną sensację. Z kolejnych jednak dziennikarze wychodzili znudzeni i – by przytoczyć komentarz reportera „New York World-Telegram” – przekonani, że „coś jest nie tak z umysłem starego człowieka”. Takie opinie panowały już w połowie lat 30. XX wieku. A stan Tesli tylko się pogarszał.
W 1937 roku – podczas przechadzki za gołębiami – 81-letni mężczyzna wpadł nocą pod taksówkę. Złamał trzy żebra, był poważnie poobijany. „Odmówił leczenia i nigdy w pełni nie doszedł do siebie” – podkreśla W. Bernard Carlson.
Rok 1942 wynalazca spędził głównie w łóżku. Twierdził, że wciąż jest w dobrej kondycji i że jego sprawności umysłowej nie można niczego zarzucić. Zdarzyło się jednak, że skierował posłańca, by ten przekazał 100 dolarów… nieżyjącemu od niemal trzydziestu lat Markowi Twainowi. I to pod adresem dawnego (oraz od dawna nieistniejącego) laboratorium Tesli.
Staruszek rzadko przyjmował gości, unikał rozmów, bał się też zarazków i kontaktu fizycznego z kimkolwiek. „Zmarł spokojnie w nocy z 7 na 8 stycznia 1943 roku” – można przeczytać w książce Tesla. Geniusz na skraju szaleństwa. – „Jako przyczynę zgonu uznano zakrzepicę naczyń wieńcowych lub zawał serca”.
Na pogrzebie 86-latka stawiło się ponad dwa tysiące osób. Znacznie więcej, niż łącznie spotkał w swoich ostatnich, samotniczych dekadach życia.
Bibliografia
- Carlson W. Bernard, Tesla. Geniusz na skraju szaleństwa, Wydawnictwo Poznańskie 2020.
- Munson Richard, Tesla. Inventor of the Modern, W.W. Norton & Company 2018.
5 komentarzy