Jednym z wielu paradoksów obozu koncentracyjnego Kinder-KL Litzmannstadt – dziecięcego Auschwitz, działającego w Łodzi – było to, że osadzonych w nim malców można było odwiedzić. Matki, którym udawało się dotrzeć do tego strasznego miejsca i ujrzeć pociechy, przeżywały koszmar.
W czasie wojny dzieci cierpiały i umierały wszędzie, lecz na ogół do końca byli przy nich dorośli. Na liście skazanych na piekło Auschwitz-Birkenau znajdziemy Witolda Pileckiego, świętych Maksymiliana Marię Kolbego i Edytę Stein, położną Stanisławę Leszczyńską, zastępy późniejszych błogosławionych, setki lekarzy, kwiat europejskiej inteligencji. Było się za kim skryć, było kogo prosić o pomoc, o bajkę na dobranoc.
Reklama
W Łodzi jedynymi dorosłymi, z jakimi dzieci miały kontakt, byli nazistowscy oprawcy, w większości bezwzględni i bezsumienni. Kierownictwo obozu wyrażało zgodę na widzenie z matkami, ale przecież większość tych matek nie żyła lub była uwięziona w innych zbiorowych koszmarach.
Nieliczne spotkania odbywały się pod nadzorem Niemców, nie wolno było zbliżać się do siebie, więc służyły właściwie temu, by dziecko przypomniało sobie, jak mama wygląda, i upewniło się, że żyje. Matki dokonywały administracyjnych cudów, by ujrzeć córkę lub syna, a potem odchodziły z obozu często załamane i przerażone.
Wnuk doktora Leona Rutkowskiego, wybitnego lekarza, antropologa i społecznika, członka tajnej Ligi Narodowej, postaci kluczowej dla dziejów Płońska – dziewięcioletni Jureczek Rutkowski, fałszywie posądzony o podpalenie starej stodoły, przeżył w łódzkim obozie dwa miesiące.
„Mój syn do mnie przyjdzie”
Halina Klementyna, jego mama, tak opisała scenę spotkania 13 grudnia 1943 roku:
Reklama
Gdy dotarłam do bramy obozowej, strażnik oznajmił mi, że nie mogę widzieć się z synem, bo w obozie jest kwarantanna z powodu tyfusu. Na moją usilną prośbę strażnik poszedł do władz obozowych i wrócił z wiadomością, że mój syn do mnie przyjdzie.
Wtem przez otwartą furtkę widzę, że zbliżają się dwaj chłopcy, którzy trzymają się za ręce, ale w żadnym z nich nie rozpoznaję syna. Jeden z nich, silniejszy, prowadzi słabego i chwiejącego się młodszego kolegę.
„Zbliżają się do mnie i nagle jeden z nich, wynędzniały szkielecik, słabym głosikiem, w którym wyczułam radość, wymówił: Mamusia… Wtedy poznałam w nim mojego syna. Doznałam tak silnego wstrząsu, że z bólu i rozpaczy nie mogłam wymówić słowa, po czym zasłabłam”.
Gdy trzy dni później ponownie stawiła się w biurze Sipo z kolejną prośbą o uwolnienie syna, Jurek już nie żył.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Gdy dorosły katuje wygłodzone dziecko, zawsze ma przewagę
W Płońsku każdy przechodzień zna tę historię, o wnuku doktora Rutkowskiego nikt nie mówi inaczej niż Jureczek.
Jego grób, jedna z nielicznych imiennych mogił dzieci zmarłych na Przemysłowej, znajduje się na rzymskokatolickim cmentarzu Świętego Wojciecha, podczas okupacji jedynej grzebalnej nekropolii w Łodzi.
Reklama
W tymże Płońsku urodził się pierwszy po wojnie premier Izraela Dawid Ben Gurion. Z uwagi na przyjazne środowisko i liczną gminę żydowską Niemcy potraktowali mieszkańców tego miasteczka wyjątkowo brutalnie.
Gdy na polu walki żołnierz strzela do żołnierza, obaj mają broń, żołd, zupę w garkuchni i ciepły mundur, obie strony mają równe szanse. Gdy dorosły katuje wygłodzone dziecko, zawsze ma przewagę. Tu nie ma symetrii.
Ukrywanie tożsamości oprawców
Oni byli nadludzkimi panami, a mali więźniowie – podległymi wykonawcami rozkazów. W interesie Niemców nie leżało zatem drobiazgowe i uczciwe prowadzenie dokumentacji, a nie sposób wykluczyć, że otrzymali nakaz takiego wykonywania notatek i wypełniania dokumentów, by nie można ich było później pozwać i osądzić.
Weźmy pod uwagę, że w czasie rozruchu obozu, w 1943 roku, szala zwycięstw na froncie zaczynała chybotać – Niemcy wytracali swoją pierwotną, butną pewność, w ich szeregi wkradał się strach i myśl o konsekwencjach rozpętanej wojennej burzy.
Reklama
Dzieci pytane o nazwiska wachmanów opisują wygląd i cechy szczególne – ten był kulawy, tamten z jedną ręką, inny z cyrkowym batem, kolejny często pijany, nie miał litości, jeszcze inny bił nie tak mocno. Żaden z dorosłych się tym dzieciom nie przedstawiał, żaden im o sobie nie opowiadał.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Jolanty Sowińskiej-Gogacz i Błażeja Torańskiego Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Polecamy
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.