Wielu polskich Żydów Europę traktowało tylko jako przestanek w drodze do Ziemi Obiecanej. Do Palestyny gnała ich nieznana tęsknota, a zderzenie z antysemityzmem tylko przyspieszało ich wyjazdy. Jak wyglądała ich droga do Izraela?
Poniższy tekst pochodzi ze wspomnień Szimona Peresa, zatytułowanych „Liczą się tylko wielkie marzenia”, które właśnie ukazały się nakładem wydawnictwa Rebis.
Reklama
Kiedy nie było mnie w domu ani w synagodze, próbowałem złapać bryczkę na dworzec kolejowy, skąd ludzie wyruszali w długą podróż do naszej starej ojczyzny. Podczas głośnej uroczystości zbierało się całe miasto, by pożegnać sąsiadów.
Wszyscy odczuwali nutkę goryczy. Patrzyłem na to z podziwem, przyłączałem się do wiwatowania i radości, zawsze jednak wracałem do domu posmutniały, zastanawiając się, czy moja kolej kiedykolwiek nadejdzie.
Z czasem okoliczności zmusiły i nas do odejścia. Na początku lat 30. XX wieku działalność mojego ojca zrujnowały antysemickie podatki nakładane na żydowskie przedsiębiorstwa. Zostaliśmy bez niczego i ojciec zdecydował, że pora na wyjazd. W 1932 roku samotnie wyruszył w podróż do Mandatu Palestyny, pragnął gdzieś się osiedlić i przygotować na nasz przyjazd.
Kolejne dwa długie lata – dla niecierpliwego dziecka trwało to niemal całe życie – minęły do chwili, w której wysłał do nas wiadomość, że możemy przyjeżdżać. Gdy moja mama przyszła do Gigiego i mnie i powiedziała, że nadszedł czas, miałem jedenaście lat.
Reklama
Załadowaliśmy nasz dobytek na ciągnięty przez konia wóz i wyruszyliśmy na dworzec kolejowy. Wóz skrzypiał, podskakując na kamieniach na drodze. Mojej matce się to nie podobało, ale dla mojego brata i mnie każdy wstrząs był źródłem radości – przypominał nam o tym, że oto rozpoczęła się nasza wielka przygoda.
Mieliśmy na sobie grube wełniane kurtki i ciężkie zimowe buty, które wkrótce nie miały już nam być potrzebne. Na dworcu czekały już dziesiątki osób, wszystkie miały dla nas dobre słowo i modlitwy. Wśród nich znajdował się również mój dziadek.
„Obiecaj mi, że zawsze pozostaniesz Żydem”
Ze względu na swój wiek i ważną rolę dla społeczności zdecydował się pozostać w Wiszniewie. Wiedziałem, że z całego miasteczka będę tęsknić tylko za nim. Patrzyłem, jak na peronie żegna się z moją matką i bratem, i czekałem, aż podejdzie do mnie. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Pochylił się nade mną, a ja spojrzałem mu w oczy.
Miał gęstą, siwiejącą brodę. W jego oczach stały łzy. Położył rękę na moim ramieniu, a następnie pochylił się, by na mnie popatrzeć.
Reklama
– Obiecaj mi jedno – powiedział tym samym rozkazującym głosem, który tak dobrze znałem.
– Wszystko, zejde.
– Obiecaj mi, że zawsze pozostaniesz Żydem.
Życie mojego dziadka zakończyło się w Wiszniewie. Zaledwie kilka lat po naszym wyjeździe naziści przemaszerowali przez las na wiejski plac, zbierając po drodze Żydów, by poprowadzić ich na spotkanie z potwornym losem. […]
Gdy wsiedliśmy do pociągu do Mandatu Palestyny, gdy szarpnął i ruszył, a ja machałem na pożegnanie przez okno, nie miałem pojęcia, że już nigdy nie zobaczę dziadka. Nadal słyszę jego głos a każdym razem, gdy kantor śpiewa Kol nidre. Kiedy staję przed trudnym wyborem, wciąż wyczuwam jego obecność.
„Znak od Boga”
W 1934 roku nasza podróż do Mandatu Palestyny zawiodła nas na południe, do Morza Śródziemnego, które – gdy ujrzałem je po raz pierwszy – zdawało się ciągnąć bez końca. Wsiedliśmy na pokład parowca, by odbyć kilkudniową wyprawę po przeważnie spokojnych wodach. Byłem przekonany, że brak nawałnicy i wzburzonych wód to znak od Boga.
Na pokładzie statku, ze wszystkich stron otoczonego błękitnym niebem, czułem łagodne ciepło słońca, którego promieni nie powstrzymywały żadne chmury. Miałem wrażenie, jakby mój świat został przemalowany i ponownie ogrzany, aby ożywić moje marzenia.
Reklama
Ostatniego dnia na morzu obudził mnie dźwięk syreny statku. Kapitan ostrzegał przepływające nieopodal łodzie o naszym przybyciu i na swój sposób ogłaszał to również pasażerom. Gigi i ja wyszliśmy z łóżka i wbiegliśmy po schodach na górny pokład, gdzie mieliśmy nadzieję po raz pierwszy zobaczyć nasze nowe życie.
Zebrała się tam już grupa pasażerów, krzyczących i śpiewających z zachwytu. Przedarłem się przez tłum, aż wreszcie stanąłem przy relingu, tak że nic nie przesłaniało mi widoku.
Pierwsze spotkanie z Ziemią Obiecaną
Przed mną rozciągała się wspaniała linia brzegowa Jafy. Morze zdawało się składać ze wszystkich odcieni błękitu, jaskrawy szafir głębin tańczył z opalizującym turkusem płycizn, które docierały do idealnie białej piaszczystej plaży.
W oddali za zatoką dostrzegłem wzgórze – serce wielkiego i starego miasta. Grupa kamiennych budynków otaczających cypel wyglądała tak, jakby stała na baczność na straży. Za nimi ku niebu wyciągał się smukły zegar.
Reklama
Przed przyjazdem nie wiedziałem zbyt wiele o Jafie, tyle tylko, że było to starożytne miasto, o którym wspominała Biblia. Teraz, gdy tu przybyłem, widziałem jego strukturę i pełnię życia, które można było zobaczyć tylko na własne oczy.
Mnóstwo ludzi nosiło czerwone fezy i kraciaste kefie. Niektórzy zebrali się, by nacieszyć się jasnym porankiem i pobawić z małymi dziećmi, podczas gdy bryza morska przewiewała ich luźne szaty. Inni wsiedli na łodzie, by spotkać się z nami w samym sercu zatoki.
W większości łodzi siedzieli kupcy, którzy chcieli sprzedać pasażerom nieznane im dotąd przysmaki. Proponowali nam słoiki z lemoniadą i kruszonym lodem oraz daktyle zerwane z palm, które widziałem tylko na obrazach mojej ciotki. Część łodzi była czarterowana przez Żydów odbierających pasażerów w miejscu, w którym rzuciliśmy kotwicę.
Gdy przyglądałem się siedzącym w łodziach ludziom w poszukiwaniu ojca, zorientowałem się, że niemalże nie przypominam miejscowych Żydów. W wiecznie szarym Wiszniewie każdy znany mi Żyd był potwornie blady. Znajdować się wśród tych ludzi, których skóry były opalone od słońca, a ciała wyrzeźbione od ciężkiej pracy przy uprawie ziemi, to jak znajdować się wśród bohaterów. Jedyne, czego pragnąłem, to do nich dołączyć, stać się jednym z nich.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„Teraz wyrosły mi skrzydła”
W końcu zauważyłem mojego ojca stojącego z przodu małej arabskiej łodzi rybackiej i z entuzjazmem machającego do mojego brata i mnie. Był o wiele bardziej opalony niż wtedy, gdy widziałem go po raz ostatni. Obok niego stał kapitan statku, wysoki Arab ubrany w szerokie spodnie.
Wskoczyliśmy do łodzi i przywitaliśmy naszego ojca z ogromną miłością, która gromadziła się w nas przez całe dwa lata. Odwzajemnił wszystkie nasze czułe gesty.
Reklama
Gdy płynęliśmy do brzegu, czułem ciepło słońca, przedzierające się przez moją grubą zimową kurtkę. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że tym przyjemnym upałem słońce osobiście mnie wita. W chwili, w której wysiadłem z łodzi i postawiłem stopę na stałym lądzie, wiedziałem, że znalazłem drogę do domu.
Ziemia Izraela bardzo mi odpowiadała. Z czasem poczułem, że odciąłem się od starego życia, tak jakby Wiszniew był moim kokonem, a teraz wyrosły mi skrzydła. Przestałem nosić marynarki i krawaty, zamieniłem je na koszulki z krótkim rękawem. Patrzyłem, jak moja skóra ciemnieje pod najczystszym błękitem nieba, i nigdy nie czułem się bardziej prawdziwym dzieckiem Izraela niż wtedy, gdy wracałem do domu z oparzeniami słonecznymi.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment wspomnień byłego prezydenta Izraela Szimona Peresa, zatytułowanych Liczą się tylko wielkie marzenia, które ukazały się nakładem wydawnictwa Rebis w 2020 roku.
2 komentarze