Przedwojenna Polska nie mogła poszczycić się wysoką liczbą studentów. Pod tym względem rozpowszechnienia edukacji akademickiej byliśmy w ogonie Europy. Co więcej, znaczna część z tych, którym udało się dostać na uczelnie wyższe klepała skrajną biedę. Aby opłacić czesne zmuszeni byli nawet handlować własną krwią.
Pod koniec okresu międzywojennego w Polsce funkcjonowało 28 państwowych i prywatnych cywilnych uczelni wyższych. Do tego należy jeszcze dodać Wyższą Szkołę Wojenną, w której kształcili się oraz podnosili swoje kwalifikacje oficerowie sztabowi Wojska Polskiego.
Reklama
W ogonie Europy
Łącznie w roku akademickim 1937/1938 uczelnie wyższe miały blisko 49 000 studentów. Biorąc pod uwagę, że w tym okresie nad Wisłą mieszkało niemal 35 milionów ludzi dawało to zaledwie 14 studentów na 10 000 obywateli. Był to jeden z najgorszych wyników w Europie.
Dla porównania w Austrii wskaźnik wynosił 41, w Finlandii 24, w Czechosłowacji 21, we Francji 20. Wyprzedzały nas nawet Rumunia i Bułgaria z odpowiednio 17 i 16 studentami na 10 000 mieszkańców. Za nami były Jugosławia, Węgry i o dziwo Wielka Brytania.
Czesne, na które było stać niewielu
Taki stan rzeczy wynikał w głównej mierze z faktu, że przed wojną w Polsce studia były płatne. Marzący o zdobyciu dobrego wykształcenia musieli słono za nie zapłacić.
Przykładowo od studentów pierwszego roku na Uniwersytetu Warszawskim, noszącym wtedy imię Józefa Piłsudskiego, pod koniec lat 30. XX wieku kasowano 200 złotych rocznego czesnego (w trzech ratach). Do tego dochodziło 30 złotych wpisowego i 10 złotych za egzamin wstępny.
Na Politechnice było jeszcze drożej. Czesne wynosiło bowiem 230 złotych rocznie. To jednak nic w porównaniu z Szkołą Główną Handlową, gdzie przyszli ekonomiści musieli wyłożyć rocznie aż 600 złotych. W innych ośrodkach akademickich stawki oscylowały w granicach 200 złotych. Tak było na Uniwersytecie Jagiellońskim czy Uniwersytecie Poznańskim.
Z dzisiejszej perspektywy kwoty te mogą nie wydawać się aż tak zaporowe. Przedwojenna złotówka to około 10 współczesnych złotych, tak więc studia kosztowały od 2000 do 6000 w naszych pieniądzach za rok. Należy jednak pamiętać, że u schyłku epoki międzywojennej blisko połowa pracowników umysłowych nad Wisłą zarabiała mniej niż 180 złotych miesięcznie.
Wieczny brak pieniędzy
W przypadku robotników i rzemieślników było jeszcze gorzej (więcej na temat zarobków pisałem w tym artykule). W efekcie, jak podkreślali profesorowie Jerzy Tomaszewski i Zbigniew Landau w pracy Polska w Europie i świecie 1918-1939:
Reklama
Plagą szkolnictwa wyższego było przeciąganie studiów, w 1933/1934 r. tylko 49% słuchaczy odbywało naukę bez opóźnień, aż 9% z opóźnieniem sięgającym 4 lat i więcej. W 1937/1938 r. sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu, gdyż współczynnik terminowości zmalał do 43%, a odsetek osób opóźnionych o 4 lata i więcej wzrósł do 12%.
Najgorzej sytuacja pod tym względem wyglądała na studiach technicznych, gdzie „terminowo kończyło zaledwie 14% słuchaczy, a aż 28% przeciągało studia o ponad 4 lata”. Przedwojennych studentów nie było po prostu stać na opłacenie czesnego, odwlekali więc w nieskończoność kontynuowanie nauki. Nie powinno dziwić, że przez całe dwudziestolecie uczelnie wyższe wydały niespełna 83 000 dyplomów magisterskich i zawodowych!
O trudnej sytuacji materialnej ówczesnych studentów szeroko rozpisywała się prasa. Przykładowo jeden z poczytnych warszawskich dzienników pisał we wrześniu 1938 roku, że:
Minęły jednak czasy, gdy student z łatwością mógł się utrzymywać z „korek”. Korepetycje są obecnie mało płatne. 2-złotowa „korka” uważana jest za „luksusową”. A 1 zł i nawet 50 gr za godzinę nie uchodzi za najgorzej płatna.
Reklama
Czesne za krew
Kilka lat wcześniej, gdy nad Wisła szalał wielki kryzys, sytuacja była jeszcze bardziej dramatyczna. Autor artykułu w „Kurierze Warszawskim” zauważał z goryczą, że:
Polska młodzież akademicka nigdy nie opływała w dostatki, ale też nigdy położenie jej, pod względem materialnym, nie było tak ciężkie, jak obecnie. Nie było studentów, którzy nie posiadaliby nic; dziś tacy są.
Są tacy, którzy nie mają na mieszkanie i na chleb, którzy mieszkają kątem i mrą z głodu. Rodzina im nie pomoże, bo sama wycieńczona jest do ostatka, Bratnia Pomoc wszystkiemu podołać nie jest w-możności.
Nic więc dziwnego, że przyszli magistrzy chwytali się wszelkich możliwych sposobów zarobku. Sprzedawali nawet własną krew. W Warszawie działał bowiem od 1934 roku Akademicki Ośrodek Krwiodawczy.
Skupiał on około 200 członków. Pobrana od nich krew była następnie odsprzedawana szpitalom oraz osobom prywatnym. Wielu ludzi wierzyło wtedy, że ma ona działanie odmładzające. Krwiodawcy otrzymywali od 70 groszy do złotówki za mililitr życiodajnego płynu.
Kierujący placówką student medycyny ubolewał w wywiadzie udzielonym dziennikowi „ABC. Nowiny Codzienne”, że zdobyte w ten sposób środki szły nie na poprawę wyżywienia, ale „przeważnie na czesne, opłaty za egzaminy itp”.
Reklama
Druga część nowej serii powieściowej Niny Majewskiej-Brown
O trudnej młodości w niepodległym kraju i wyzwaniach stojących przed kobietami wchodzącymi w dorosłość opowiada Nina Majewska-Brown w nowej powieści pt. Cztery siostry 1925-1945. Zakładnicy wolności (Bellona 2021).
Bibliografia
- „ABC. Nowiny Codzienne” 1936.
- Czesław Brzoza, Andrzej Leon Sowa, Historia Polski 1939-1945, Wydawnictwo Literackie 2006.
- „Dzień Dobry!” 1938.
- „Kurjer Warszawskie” 1933, 1939.
- Jerzy Tomaszewski, Zbigniew Landau, Polska w Europie i Świecie 1918-1939, Wydawnictwo TRIO 2005.