Zdaniem Andrzeja Ceglarskiego powielanie w niezliczonych publikacjach informacji o zdradzie sojuszników w kontekście września 1939 roku jest kompletnie nieuzasadnione. W książce Wrzesień 1939. Sprawcy polskiej klęski podkreśla, że nie było żadnej zdrady. Co więcej, nie było nawet sojuszu, który dałby chociażby potencjalną możliwość zdrady.
O jakim sojuszu i z kim bowiem możemy mówić?Bezsprzecznie nie było podpisów, nie było żadnych sojuszniczych dokumentów. Brytyjczycy dali sanatorom tylko mgliste obietnice pomocy, a nie konkrety, których niedotrzymanie można by im zarzucić, bo też realnie nie było żadnej możliwości wsparcia Polski z zewnątrz w ciągu kilku wrześniowych dni przed ucieczką Naczelnego Wodza z Warszawy.
Reklama
Ofensywa 15 dni po mobilizacji
Uwarunkowania logistyczne wykluczały nie tylko desant wojsk brytyjskich, ale także istotną pomoc lotniczą czy morską. Wielka Brytania dotrzymała natomiast obietnicy, wypowiadając wojnę Niemcom.
Sojusz z Francją? Cóż to był za sojusz wojskowy, w którym nie było żadnej współpracy stron, kooperacji sztabów? Sanatorzy tej współpracy też niespecjalnie szukali. Była przed wybuchem wojny raptem jedna wizyta generała Kasprzyckiego w Paryżu zakończona podpisaniem protokołu wojskowego, który zresztą nie wszedł w życie wobec braku ratyfikacji przez francuski parlament. Co więcej, zapisy tego protokołu wojskowego nie nakazywały bynajmniej Francji natychmiastowej ofensywy na froncie zachodnim.
Niezależnie od bezskuteczności powyższej umowy to minister spraw wojskowych Drugiej RP Kasprzycki w maju w 1939 roku umówił takie warunki pomocy francuskiej w razie niemieckiej agresji, które w realiach wojny 1939 roku taką pomoc uniemożliwiły. Zgodnie z nimi armia francuska powinna rozpocząć ofensywę głównymi siłami, jak zapisano, poczynając od 15. dnia po zarządzeniu mobilizacji, czyli 17 września 1939 roku.
Winna buta sanacyjnych notabli
A przecież wtedy przecież realnie nie było już jak pomóc Polsce. Niemiecki agresor dotarł daleko w głąb kraju, od wschodu granice RP najechali Sowieci, a polskie władze państwowe i wojskowe 17–18 września uciekły do Rumunii.
Co warte w tym kontekście podkreślenia, że gen. Kasprzycki w trakcie paryskich rozmów w maju 1939 roku absolutnie nie naciskał na przyspieszenie terminu ofensywy na Zachodzie. Przeciwnie, z szybką klęską zupełnie się nie liczyliśmy, a już na pewno nie liczył się z tą możliwością ów nasz niefortunny negocjator.
Podkreślmy, 18 września 1939 roku Niemcy spychali siły polskie na południowy wschód, docierając pod Lwów, i likwidowali izolowane punkty polskiego oporu. Ewentualna ofensywa francuska w tym czasie byłaby bezcelowa i z punktu widzenia Paryża nierozsądna, bo nie mogła liczyć na wspierające kontruderzenie Wojska Polskiego.
Reklama
Takie są fakty. Można nawet twierdzić, że to bardziej Druga RP nie dotrzymała warunków pomocy armiom sojuszniczym, umożliwiając niemieckiemu agresorowi zniszczenie większości swoich wojsk w terminie niemieszczącym się w najbardziej pesymistycznych szacunkach. Doprowadziły do tego bezgraniczna buta i nieuctwo sanacyjnych notabli – właśnie te dwie straszne cechy władzy, które zazwyczaj chodzą ze sobą w parze.
Kto powinien negocjować z Francuzami?
Warunki francuskiej pomocy negocjował generał Tadeusz Kasprzycki, któremu warto poświęcić więcej miejsca. Już sam wybór niecieszącego się autorytetem ministra spraw wojskowych do tej misji był gorzej niż niefortunny. Generał Gamelin jako Naczelny Wódz armii francuskiej powinien oczekiwać po stronie polskiej swojego odpowiednika, a więc marszałka Rydza-Śmigłego. Ten jednak, biorąc udział w rozbiorze Czechosłowacji, miał złamać dane Gamelinowi słowo oficerskie.
W efekcie francuski głównodowodzący uznał wszelki kontakt osobisty z marszałkiem za niemożliwy. W tej sytuacji lepszym kandydatem do negocjacji byłby niewątpliwie najstarszy stopniem generał w służbie czynnej, tj. generał broni Kazimierz Sosnkowski, znany i cieszący się sympatią wśród niektórych francuskich osobistości.
W ostateczności mógłby nim być nawet Wacław Stachiewicz, wprawdzie tylko generał brygady, ale człowiek na poziomie, poważniejszy od Kasprzyckiego i jako szef Sztabu Głównego WP uczestniczący w przygotowaniach do przyszłej wojny, podczas gdy Kasprzycki zajmował się głównie administracją wojska, a i to na ogół teoretycznie. Stało się niedobrze, że Polskę w tych kluczowych ostatnich rozmowach z francuskim sojusznikiem – do wybuchu wojny nie było już bowiem żadnych innych – reprezentował ktoś tak bardzo do tej roli niezdatny.
Reklama
Czasem w naszej historii zbyt lekko przechodzimy do porządku dziennego nad wagą takich, zdawałoby się, drobiazgów. Lekceważąc znaczenie w historii długiego nosa Kleopatry, nigdy nie oddamy jej rzeczywistego obrazu. Tymczasem ten z pozoru nieistotny fakt, jakim była osoba polskiego przedstawiciela przy negocjacjach o odnowieniu sojuszu z Francją, miał ogromne konsekwencje w kontekście nadchodzących wydarzeń, skutkujących utratą niepodległości przez państwo polskie.
Układ, którego nie ratyfikowano
Tymczasem jednak generał Kasprzycki ze swoją ówczesną miłością, aktorką Zofią Kajzerówną, przeżywał w majowym, gorącym już Paryżu drugą młodość. Na koniec paryskich rozmów, 20 maja 1939 roku, generał Gamelin w siedzibie Ambasady Polskiej w Paryżu wręczył Kasprzyckiemu protokół opatrzony jego podpisem z załączonym listem zastrzegającym, że wejdzie on w życie dopiero po ratyfikacji przez parlament i podpisaniu układu politycznego. Do ratyfikacji jednak nigdy nie doszło, czego polska elita władzy miała oczywiście pełną świadomość.
Nie pomogli w tej dyplomatycznej pracy przedstawiciele Drugiej RP we Francji, wysłani tam na zasadach podobnych do tych, jakie rządziły w naszej armii. Bardzo nielubiący Francji i Francuzów (z pełną wzajemnością) sanacyjny ambasador Łukasiewicz poruszał się po paryskich salonach niczym słoń w składzie porcelany.
Jeszcze lepszym okazem nieskuteczności dyplomatycznej był attaché wojskowy, pułkownik Wojciech Fyda, który nawet nie mówił po francusku, ale za to był „przyszywanym” członkiem rodziny samego prezydenta Ignacego Mościckiego (poślubił wdowę po jego synu). Informował przecież lojalnie swojego pryncypała w MSZ, pułkownika Becka, już 27 maja 1939 roku: „Układ wojskowy podpisany przez gen. Kasprzyckiego jest w zawieszeniu, ponieważ zależy on całkowicie od zawarcia układu politycznego”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Francuzi wypełnili swoje zobowiązanie?
Żadnych dalszych układów ani negocjacji po paryskiej wizycie Kasprzyckiego już nie było. Nie było też bieżącej współpracy. Pułkownik Fyda w Paryżu nie znaczył nic, nie miał kontaktów ani stosunków i nic osiągnąć nie mógł. Podobnie jak wcześniej ambasadora Łukasiewicza, rekomendowano go do wyjazdu nad Sekwanę jako człowieka myślącego kategoriami antyfrancuskimi. Głównodowodzący armii francuskiej, generał Gamelin, jak mógł, to go unikał.
Potem przyszła wojna i Gamelin napisał w liście do nieszczęsnego Fydy: „Moje przyrzeczenie o rozpoczęciu ofensywy z gros innych sił w 15. dniu pierwszej mobilizacji francuskiej wypełniłem nawet wcześniej” (cyt. za: Wojna obronna Polski, s. 456). Francuskie władze polityczne i wojskowe na bieżąco monitorowały przebieg działań na froncie polskim.
Reklama
To szybka, o wiele szybsza od zakładanej przez Francuzów klęska polskich wojsk zadecydowała o zaniechaniu rzeczywistej, a nie pozorowanej ofensywy na Zachodzie. Polski sojusznik zawiódł na całej linii. Opowieści generała Kasprzyckiego o potędze i sile sanacyjnej armii okazały się bez pokrycia.
Rozbiór Czechosłowacji
Momentem prowadzącym już wprost do nieuchronnej katastrofy wojennej państwa polskiego był współudział w rozbiorze Czechosłowacji w 1938 roku. Był to haniebny pod każdym względem epizod w dziejach państwa i oręża polskiego. Jak ujął to prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt: „Przypomina mi to bijatyki małych chłopców, mniejszego z większym. Powalony mniejszy zostaje jeszcze dodatkowo skopany przez trzeciego”.
Nie o samą haniebność czynu przecież chodzi. Jakkolwiek by to brzmiało, polityka amoralna, jak dowodzą liczne przykłady z historii, może być zarazem rozsądna i skuteczna. W taki sposób, działając na przestrzeni wieków, swoją potęgę niemal od podstaw zbudowały Prusy.
Rzucenie się przez Drugą RP na ochłap w postaci Zaolzia (inna rzecz, że polskie roszczenia do tej ziemi były etnicznie i moralnie jak najbardziej zasadne), gdy Hitler za aprobatą mocarstw zachodnich odrywał od Czechosłowacji Sudety, nastawiło przeciwko Polsce i tak niezbyt przychylną opinię publiczną Wielkiej Brytanii i Francji, a z nią tamtejsze rządy musiały się liczyć. (…)
Reklama
Szkodliwy mit
Tylko szkodliwym historycznym mitem jest więc rzekoma zdrada sojuszników jako przyczyna naszej klęski wrześniowej. Posługujący się tym argumentem roszczą w istocie od przywódców obcych państw przede wszystkim dbania o państwo polskie i układy z nim zawarte, a nie wymagają niczego albo zbyt mało od naszych przywódców, których powinny cechować przede wszystkim realizm i umiejętność przewidywania różnych scenariuszy przyszłych zdarzeń.
Profesjonalizm wszak wyraża się w umiejętności przygotowania i reakcji nawet na najbardziej negatywny, ale realny scenariusz wypadków. Kończy się takie rozumowanie ulubionym polskim samousprawiedliwieniem, podkreślonym jeszcze przez poetę Jana Kochanowskiego w jednej z pieśni: „Nową przypowieść Polak sobie kupi / Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”. Nie można wszak wyciągać konstruktywnych wniosków, z błędów, których samemu za błędy się nie uważa.
W historii wojen o wiele więcej układów politycznych i wojskowych było wszak niedotrzymanych niż dotrzymanych. Nieakceptowalną naiwnością odznacza się ten, kto na nich chce budować swoje bezpieczeństwo. Cokolwiek wart jest tylko układ oparty na realnych interesach układających się stron, a i to nie daje żadnych gwarancji.
Polska broniła się za krótko?
Kto zatem nie dotrzymał umowy: Francja czy może sanacyjna Polska? Jak by na rzecz nie patrzeć, to siły zbrojne Drugiej RP nie dały rady utrzymać stabilnego frontu do czasu, kiedy ofensywa francuska byłaby możliwa, zgodnie z tym, co strony polska i francuska wcześniej ustaliły.
Reklama
W końcu to władze polskie aż do pierwszych dni tragicznego września 1939 roku nie uważały, aby przyspieszanie francuskiej ofensywy było konieczne, grzesząc znowu niczym nieuzasadnioną pychą co do własnych możliwości. Wreszcie bazując na doświadczeniach Wielkiej Wojny, sanacyjni decydenci powinni wiedzieć, że efekt odciążający działanie ofensywnych na froncie zachodnim nie będzie natychmiastowy.
Sukces wojny obronnej 1939 roku w sposób oczywisty zależał od jak najdłuższego utrzymywania zorganizowanego oporu przez siły polskie, wiążące możliwe największe siły przeciwnika. A to się zupełnie nie udało.
W warunkach, jakie realnie zaistniały już po kilku dniach walk w Polsce, ofensywa francuska oznaczałaby dla nieprzygotowanego do wojny państwa francuskiego konieczność prowadzenia jej w istocie samo dzielnie, a także wykrwawienie się poza zbudowanymi za gigantyczne pieniądze fortyfikacjami Linii Maginota.
Ofensywa, której nie dało się zrealizować?
Do tego przy ogromnym oporze społeczeństwa dla tego typu ekspansywnej wojny. Gdyby nawet władze Francji podjęły hiperoptymistycznie decyzję o zdecydowanej ofensywie na Niemcy, zapewne nie byłyby w stanie jej zrealizować. Żołnierz francuski lat trzydziestych ubiegłego wieku, w przeciwieństwie do polskiego, nie był karny.
Często był przesiąknięty duchem pacyfistycznym, co dobitnie pokazała kampania 1940 roku, nazywana też wojną generałów bez żołnierzy (niejako w przeciwieństwie do kampanii polskiej, w której często walczyli żołnierze bez dowódców).
Anatol Mühlstein zanotował w swym dzienniku pod datą 8 września 1939 roku, jak ambasador RP we Francji Juliusz Łukasiewicz, ciągle pozostający pod wrażeniem sanacyjnej propagandy, przechwalał się, że Polacy zajmą Prusy Wschodnie w kilka dni bez francuskiej pomocy.
Reklama
Zaraz potem cytował generała Gamelina, iż polskie dowództwo dotychczas wprowadziło do walki zaledwie 15 dywizji z posiadanych 45. Okłamywano niezwykle skutecznie zarówno siebie, jak i potencjalnych sojuszników, okłamywano też własne społeczeństwo, i to aż do tragicznego końca.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Andrzeja Ceglarskiego pt. Wrzesień 1939. Sprawcy polskiej klęski. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Bellona.