Już w pierwszych dniach okupacji władze niemieckie formalnie zamroziły płace Polaków na poziomie przedwojennym. Urzędowo zakazano także podnoszenia cen. O ile jednak zarobki rzeczywiście stały w miejscu, to faktyczna, rynkowa cena towarów pierwszej potrzeby wystrzeliła do niespotykanych wcześniej pułapów.
Wynagrodzenia Polaków w Generalnym Gubernatorstwie były ściśle regulowane.
Za punt wyjścia przyjęto ich poziom z sierpnia 1939 roku. Większość pensji zamrożono, choć na przykład gaże urzędników zostały od razu ścięte nawet o 40%. Obniżka objęła każdego, kto przed wojną zarabiał powyżej 200 złotych (lub 300 w Warszawie) – a więc odpowiednik około 2300 lub 3500 złotych w dzisiejszych pieniądzach.
Reklama
10 godzin pracy dziennie
Nowe przepisy prawa pracy były bezlitosne. Ograniczono do minimum wszelkie benefity. Przykładowo nadgodziny mogły być liczone dopiero po przepracowaniu 60 godzin tygodniowo: a więc kiedy robotnik harował więcej niż 10 godzin dziennie, 6 dni w tygodniu. Dodatek za pracę w nocy wynosił maksymalnie 1,2 złotego za dobę.
Dozwolone pensje zostały też uzależnione od płci i wieku. Oficjalnie w Generalnym Gubernatorstwie obowiązywał pełen przymus pracy, obejmujący także kobiety i nastolatków. Gaża najmłodszych, szesnastoletnich robotników wynosiła jednak tylko 50% wypłaty otrzymywanej przez dorosłych. Z kolei kobiety miały obowiązkowo zarabiać od kilkunastu do 20% mniej niż mężczyźni.
Władze podnosiły obowiązujące stawki rzadko i bardzo niechętnie. Przez wszystkie lata okupacji doszło tylko dwóch formalnych podwyżek wynagrodzeń polskich robotników. Pierwsza miała miejsce w styczniu 1941 roku – do tego czasu wszystkie dniówki wypłacano w oparciu o pensje przedwojenne.
Wysokość pensji w okupowanej Polsce
Profesor Czesław Łuczak podawał, że robotnicy budowlani w Krakowie w 1941 roku zarabiali miesięcznie od około 130 do maksymalnie 360 złotych. Przeciętne zarobki w przemyśle także w latach 1942–1943 kształtowały się na poziomie od 206 do 323 złotych.
Reklama
W administracji publicznej obowiązywała złożona taryfa, o wielu stopniach i wariantach. Jej podstawowa forma, przyjęta w październiku 1939 roku, zakładała jednak cztery główne szczeble wynagrodzeń.
„Pracownik wykonujący proste, mechaniczne czynności” miał otrzymywać 170 złotych. „Pracownik wykonujący proste czynności administracyjne i techniczne” – 260 złotych. Osoby na szczeblach kierowniczych 350 złotych, natomiast kierownicy o szczególnych zadaniach z wykształceniem wyższym – 420 złotych.
W przypadku pracy w Krakowie lub Warszawie stawki były wyższe o 15%. Najwyższa dozwolona płaca wynosiła 700 złotych (lub 800 w głównych miastach). Tyle mogli jednak otrzymać tylko aparatczycy ściśle podporządkowani Niemcom i wystawieni na eksponowane stołki.
Oficjalne wynagrodzenia pracowników umysłowych w sektorze prywatnym były średnio wyższe o kilkadziesiąt lub nawet ponad 100% niż w służbie publicznej. Najwyższą pensję w Generalnym Gubernatorstwie pobierał Feliks Młynarski – prezes Banku Emisyjnego. Wynosiła ona 6000 złotych miesięcznie.
10 razy mniej od Niemców
Do końca wojny pensje robotników zostały podniesione o około 40–80%. W administracji publicznej płace wzrosły do 1944 roku o maksymalnie 25%, potem wprowadzono jeszcze dodatek mieszkaniowy. Łącznie z nim podwyżki w niektórych przypadkach sięgały 200%.
W sektorze prywatnym wzrost płac mógł wynieść od kilku do 60%. Na jakiekolwiek zmiany wynagrodzeń pozwalano tam jednak dopiero od roku 1942.
Reklama
O tym, jak niewystarczający był ruch płac świadczy chociażby porównanie pensji Polaków i Niemców zatrudnianych w Generalnym Gubernatorstwie. Gaże niewykwalifikowanych robotników narodowości niemieckiej były nawet niemal dziesięć razy wyższe od wypłat otrzymywanych przez Polaków.
Dysproporcja okazywała się jeszcze większa w przypadku pracowników administracji publicznej. Niemiec otrzymywał nierzadko kilkanaście razy wyższą pensję niż polski współpracownik wykonujący takie same zadania.
Nawet gubernator dystryktu warszawskiego Ludwik Fischer przyznawał, że płace Polaków „nie posiadały żadnej wartości”. Miał pełną rację. O ile wynagrodzenia wzrosły o kilkadziesiąt czy w skrajnych wypadkach przeszło 100%, to ceny na wolnym rynku wystrzeliły w latach okupacji o kilka tysięcy procent.
Handel na kartki
Władze stosowały daleko posuniętą regulacje cen oraz reglamentację towarów. Aby legalnie zakupić najbardziej potrzebne zaopatrzenie należało być uzbrojonym nie tylko w gotówkę, ale też w kartki.
Reklama
Bony – drukowane co miesiąc w innym kolorze, dla uniknięcia fałszerstw, a następnie rozprowadzane lokatorom przez zarządców domów – obowiązywały początkowo na żywność. Jak jednak podkreślał profesor Czesław Łuczak, wraz z przedłużaniem się wojny zaczęto reglamentować coraz dłuższą listę towarów: wszystko, co uchodziło za „istotne dla potrzeb gospodarki wojennej”.
Przykładowo na włączonym do Rzeszy Górnym Śląsku już jesienią 1939 roku wydawano kartki na buty, ubrania, benzynę, mydło czy proszek do prania. W Generalnym Gubernatorstwie system rozdziału był nawet bardziej restrykcyjny.
W praktyce potrzebnych towarów zawsze brakowało w oficjalnym obiegu. Nawet jeśli ktoś posiadał kartkę na oczekiwany artykuł i odstał wiele godzin w kolejce do sklepu, najczęściej napotykał puste półki. Zaopatrzenie punktów handlowych stale kulało, a w pierwszej kolejności towar trafiał zawsze do Niemców.
W sytuacji, gdy nie było czego sprzedawać, w ekspresowym tempie kurczyła się sama liczba sklepów. Przed wojną na obszarze odpowiadającym Generalnemu Gubernatorstwu było ich niemal 200 000. W czerwcu 1944 roku – poniżej 50 000.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Czarny rynek
Narodziło się zjawisko, które Wacław Jastrzębowski – autor wydanej zaraz po wojnie pracy Gospodarka niemiecka w Polsce 1939–1944 – określił mianem bezprecedensowego. Obok rynku oficjalnego, na którym swobodnie byli w stanie się zaopatrywać tylko Niemcy, powstał olbrzymi, działający niemalże jawnie rynek nielegalny.
W samej Warszawie pokątny obieg przyjął skalę większą niż w jakimkolwiek innym miejscu okupowanej Europy. Czarny rynek oplatał jednak całe Generalne Gubernatorstwo.
Reklama
Szacuje się, że typowy Niemiec mieszkający w tej części podbitej Polski 80% swoich potrzeb był w stanie zaspokoić w oficjalnych sklepach. Polak jednak – tylko od kilku do maksymalnie 30%. Resztę musiał zdobyć na czarnym rynku, obficie zaopatrywanym przez armię szmuglerów, przez przekupionych funkcjonariuszy Policji Granatowej, a nawet przez niemieckich żołnierzy czy urzędników.
Każdy zdawał sobie sprawę z funkcjonowania wielkich „podziemnych” targowisk. Niemcy wydawali wprawdzie decyzje o ich likwidacji, organizowali łapanki, a nawet doraźne egzekucje handlarzy, ale wszystko to były działania pozorowane.
Katarzyna Zimmerer podkreśla, że na przykład krakowska tandeta pomimo szykan funkcjonowała przez całą okupację. Na poły nielegalny handel prowadzili zresztą nawet właściciele oficjalnych sklepów. Zaufanym klientom często sprzedawali reglamentowany towar po zawyżonej cenie, przed nieznanymi twierdzili jednak, że wszystko już wyszło.
Ceny oficjalne i prawdziwe
Ceny urzędowe i czarno-, czy też po prostu wolnorynkowe, zaczęły się rozchodzić już jesienią 1939 roku. Potem proces tylko przyspieszył. Wprawdzie władze niemieckie niechętnie i tylko kilkukrotnie przez cały okres wojny zarządzały podwyżki cen w obrocie legalnym, ale zmiana miała wymiar wprost śmieszny na tle faktycznej sytuacji gospodarczej.
Reklama
Przykładowo kartkowy chleb żytni od 1941 do 1944 roku zdrożał o 26%, wieprzowina o 19,9%, a kiełbasa o 13,9%.
Legalny bochenek kosztował więc przed operacją Barbarossa 50 groszy za kilogram, natomiast w przededniu Powstania Warszawskiego – 63 grosze. Na czarnym rynku za takie pieczywo płaciło się odpowiednio 6 złotych w 1941 roku i przeszło 7 w 1944. Różnica była u schyłku wojny jedenastokrotna. Ale inne towary drożały w wolnym obiegu o wiele bardziej.
Wolnorynkowe ceny mąki pszennej od 1939 do 1944 roku wzrosły o ponad 3000%, mięsa wieprzowego o sporo ponad 5000%, a cukru – o przeszło 7000%.
Różnice nie dotyczyły oczywiście tylko żywności. Na przykład za węgiel w 1944 roku oficjalnie płaciło się 96 złotych za tonę, ale na czarnym rynku już 750 złotych. Za mydło do prania odpowiednio 3 złote i 110 złotych.
Wiele zwyczajnych towarów i usług stało się zupełnie nieosiągalnych, przynajmniej za legalne pensje. Ogromna część Polaków zarabiała tylko 200 czy 250 złotych na miesiąc, a tymczasem wełniany komplet ubioru męskiego mógł w wolnym obiegu być wyceniany w roku 1944 na nawet 6000 złotych! Samo podzelowanie butów kosztowało wówczas średnio 290 złotych.
Reklama
Pieniądze z II wojny światowej w dzisiejszych złotówkach
Czesław Łuczak przytaczał szacunki, według których już w 1942 roku pensje uzyskiwane przez Polaków miały realną wartość o przeszło 90% mniejszą niż przed wybuchem wojny.
Szczególnie obrazowe, choć dalece przybliżone, wnioski można jednak wyciągnąć z badań profesora Zbigniewa Żabińskiego. Ten historyk gospodarki opracował metodę porównywania siły nabywczej pieniądza w różnych epokach, w oparciu o ceny żywności.
Podłożenie pod jego wzór koszyka dóbr z początku 2022 roku pozwala stwierdzić, że 1 złoty z sierpnia 1939 roku był wart tyle, co 11,72 złotych dzisiaj. Dla stycznia 1940 roku przelicznik ten wynosi 2,71 zł, dla stycznia 1941 już tylko 1,61 zł, a dla stycznia 1942 roku – 0,46 zł. Wreszcie w lipcu 1944 roku 1 złoty Banku Emisyjnego w Polsce był wart 20 dzisiejszych groszy, a w styczniu 1945 – zaledwie 10 groszy.
Wyniki te można nałożyć także na znane kwoty wynagrodzeń i ceny czarnorynkowe. Okazuje się, że pensja z połowy 1944 roku w wysokości 300 złotych była warta 60 złotych w obecnych pieniądzach.
Reklama
Z kolei chleb kosztował odpowiednik 15 dzisiejszych złotych, ubranie męskie około 1200 złotych za komplet, mydło do prania 80 złotych, a tona węgla 350 złotych.
Przetrwać dało się tylko kombinując. Nic więc dziwnego, że wydajność pracy w Generalnym Gubernatorstwie spadła przynajmniej o 60% w stosunku do przedwojennej. A mieszkańcy miast nie mieli innego wyjścia, jak tylko wyprzedawać cały swój przedwojenny majątek na tym samym czarnym rynku, na którym zaopatrywali się w żywność i opał.
****
Powyższy tekst przygotowałem na potrzeby książki Okupowana Polska w liczbach (Bellona 2020). To wspólna publikacja autorstwa członków zespołu portalu WielkaHISTORIA.pl, ukazująca realia życia Polaków w latach II wojny światowej.
Prawdziwy obraz życia w okupowanej Polsce
Wybrana bibliografia
- Bednarek M., Gawron E., Jeżowski G. i in, Kraków. Czas okupacji 1939–1945, Kraków 2012.
- Łuczak C., Polityka ludnościowa i ekonomiczna hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce, Poznań 1979.
- Madajczyk C., Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, tom 1–2, Warszawa 1970.
- Szarota T., Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Warszawa 1978.
- Winstone M., Generalne Gubernatorstwo. Mroczne serce Europy Hitlera, Poznań 2015.
- Żabiński Z., Systemy pieniężne na ziemiach polskich, Wrocław 1981.