W 1964 roku szeremierz Jerzy Pawłowski był u szczytu kariery sportowej. Zdobył, indywidualnie lub drużynowo, już trzy medale olimpijskie, wkrótce miał walczyć o czwarty. To wtedy Centralna Agencja Wywiadowcza uznała, że jako człowiek sławny i ustosunkowany idealnie nada się na amerykańskiego szpiega w Polsce. Należało tylko znaleźć sposób na przymuszenie go do współpracy.
Zgodnie ze scenariuszem określonym przez agentów CIA Pawłowskiego, który przyleciał do Nowego Jorku na odbywający się co roku turniej Martini Rossi, oficjalnie odbierali z lotniska Kennedy’ego przedstawiciele tamtejszej Polonii.
Reklama
W związku z tym, że Jerzy Pawłowski uchodził za człowieka bardzo otwartego, towarzyskiego, który łatwo nawiązywał kontakty, żona jednego z opiekunów zaprosiła go na odbywające się następnego dnia przyjęcie. (…)
Wyjątkowo „światowe” przyjęcie
Wydawać się mogło, że Pawłowski, podróżując po świecie, widział naprawdę dużo. Jednak gdy znalazł się w lokalu, w którym odbywało się przyjęcie, wystrój pomieszczeń zrobił na nim wrażenie wulgarnego luksusu.
Zabawa przebiegała w beztroskiej atmosferze. Uczestnicy przyjęcia za sekretnymi kotarami bez przeszkód korzystali z przyjemności jak za czasów rzymskich cesarzy, o których mieszkańcy PRL-u mogli co najwyżej pomarzyć. Wielu z nich, nie kontrolując swoich zachowań, oglądało na wielkim ekranie film ze scenami erotycznymi ze sobą w roli głównej, gdy dawali się ponieść fantazjom oraz brawurze seksualnej. Kobiety gotowe do wspólnej rozrywki nie komunikowały się z nim za pomocą słów, lecz wyrazem zmysłowych spojrzeń. (…)
Kobiety w życiu Pawłowskiego były nie mniej ważne niż szermierka. Nie wiadomo, z iloma miał przelotne romanse. Zdarzały mu się jednorazowe wyskoki czy związki dla korzyści. W zasadzie nic specjalnego, niewątpliwie jednak uznany i popularny sportowiec miał w sobie to coś, co przyciągało kobiety jak magnes. Przede wszystkim sławę.
Reklama
Mimo sprzyjających okoliczności i obecności kobiet chętnych udostępniać kolejnym kochankom swoje wdzięki Pawłowski postanowił jednak opuścić ten lokal. Nie przypadła mu do gustu zbyt luźna atmosfera przyjęcia.
Praktycznie będąc biernym obserwatorem, przez cały wieczór z nikim nie zamienił słowa. Incydent z kobietą proponującą mu skorzystanie z uciech ciała wykreślił z pamięci, uznając za niebyły. Wychodząc z przyjęcia, nie przewidywał, że nadchodzące wydarzenia zaciążą na całym jego życiu, że zaproszenie na przyjęcie posłużyło wywiadowi CIA do uwikłania go w sprawę kryminalną.
Wiedzieli, że coś znajdą
To właśnie wówczas, kiedy zostawił swój płaszcz na stercie ubrań innych uczestników imprezy, podrzucono mu torebkę z narkotykami i wykorzystano to w intrydze wywiadu.
Gdy Pawłowski wracał do hotelu ulicami Nowego Jorku, został zatrzymany przez patrol policji do kontroli. Co ciekawe, od razu potraktowano go bardzo podejrzliwie. Ale wiadomo – to Nowy Jork, w którym żyli różnej maści przestępcy.
W pierwszym odruchu policjanci przeszukali go na wypadek posiadania broni. Gdy rewidujący stwierdził, że niczego nie znalazł, śmiertelnie przerażonemu kazano opróżnić kieszenie. Trzęsącymi rękami Pawłowski wyciągnął z kieszeni chusteczkę, kilka drobnych centówek, scyzoryk czy klucze od hotelowego pokoju.
„I to wszystko? Nie sądzę” – rzekł sierżant siedzący za kierownicą radiowozu do rewidującego go policjanta. Już po tym pytaniu można podejrzewać, że sierżant jakby oczekiwał znalezienia czegoś więcej. Czegoś, co posłużyłoby jako pretekst do zatrzymania.
Reklama
„Dobrze, przeszukaj go po naszemu” – wydał wyraźne polecenie sierżant. O co w tym wszystkim chodzi, co sprawiło, że traktowano go jak jakiegoś przestępcę? Przecież nic złego nie zrobił, myślał rozdygotany. Tymczasem przeszukujący go policjant wyczuł pod podpinką płaszcza jakieś zawiniątko.
„Szefie, coś mam” – zameldował policjant sierżantowi. Wówczas sytuacja stała się na tyle poważna, że zatrzymanego do kontroli Pawłowskiego przewieziono na posterunek. „To jakaś pomyłka, nic nie rozumiem. Jestem…”. Policjant nie dał mu skończyć.
Protokół z przesłuchania
– Pewnie, że pomyłka. Nosisz tam cukier puder? Cholerny cudzoziemiec. Przyjechał truć nasze dzieciaki. Kapitan lubi takich. Wpychaj go bo mnie szlag trafi i jeszcze mu przyłożę.
Zaczynającego rozumieć Polaka wsadzili do wozu, który niespiesznie zawrócił i ruszył w kierunku komisariatu mieszczącego się na 110. ulicy, przy północnym końcu Central Parku (…)
– Kapitan jest? – zapytał opasły sierżant starszego, łysego jak kolano policjanta w dyżurce, pracowicie zapisującego kolejne kartki papieru.
Reklama
– Mamy zagraniczny prezent. Ucieszy się jak cholera (…). W gabinecie rozległ się beznamiętny głos kapitana, a cykająca w jego tle cichobieżna maszyna stanowiła monotonny akompaniament.
„Polecam zdjąć zatrzymanemu płaszcz, jasnobeżowy prochowiec zagranicznej produkcji, co zatrzymany wykonuje bez protestu. Na samym skraju lewej poły wyczuwam palcami elastyczny prostokąt o wymiarach mniej więcej dwa i pół na trzy i pół cala. Dostrzegam w miejscu wszycia lewego rękawa rozprucie podszewki o długości mniej więcej czterech cali.
Sięgam przez to rozdarcie w głąb płaszcza. Wyczuwam pod palcami gładki przedmiot o grubości około jednej czwartej cala. Chwytam go i wyciągam. Jest to plastikowe, przezroczyste opakowanie, podobne w kroju do koperty, zaklejone szczelnie taśmą przylepną, bezbarwną, typu scotch. W kopercie znajduje się około dwóch trzecich uncji miałkiego proszku.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ostrożnie odklejam taśmę klejącą, uchylam wieczko koperty, zwilżam śliną palec i lekko dotykam zawartości. Kilka drobinek przykleja się do palca. Podnoszę rękę do ust i dotykam palcem język… Wyczuwam charakterystyczny gorzkawo-słonawy smak, który według mojego rozeznania oznacza wysoko oczyszczoną heroinę. Wobec tego precyzyjne zbadanie zawartości torebki znalezionej przy zatrzymanym zleca się wyspecjalizowanemu laboratorium policyjnemu. Koniec” (cyt. za: R. Punt, „Wolnoamerykanka”, KAW 1986).
„To jakaś koszmarna pomyłka”
Kiedy kapitan odczytał treść raportu z zarzutem posiadania heroiny, Pawłowski zrozumiał, że znalazł się w trudnej sytuacji. Tym bardziej że nakazano odprowadzić go do celi aresztu przeznaczonej dla zatrzymanych.
Mniej więcej po 3 godzinach ponownie znalazł się w pokoju przesłuchań. Tam zjawił się szef brygady do walki z narkotykami o swojsko brzmiącym nazwisku John Grabarczyk i oznajmił, że zgodnie z kodeksem karnym prawa federalnego za posiadanie takiej ilości narkotyków, jaką znaleziono przy Pawłowskim, grozi kara więzienia od lat ośmiu do dwudziestu pięciu. Przy czym w jego wypadku niemożliwe będzie zwolnienie za kaucją.
„To jakaś koszmarna pomyłka” – wykrztusił z siebie zdruzgotany. Czując ogromny strach, zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie zmierzyć się z tak wielką przeszkodą. Siłą rzeczy, naiwnie wierząc, że go ktoś wysłucha, po raz kolejny próbował wytłumaczyć, że narkotyki najprawdopodobniej podrzucono mu w czasie przyjęcia.
Reklama
Tym razem dopisało mu szczęście. Obecny w pokoju szef brygady do walki z narkotykami sięgnął do szuflady biurka, wyjął kartkę papieru i przekazał zatrzymanemu. Kazał dokładnie opisać, gdzie był i co robił w Nowym Jorku aż do chwili zatrzymania.
Pawłowski szybko zaczął notować. Skrupulatnie opisywał wszystko, co widział i co robił podczas wspomnianego przyjęcia. W trakcie pisania do pokoju weszli kapitan i Grabarczyk, który zwrócił się do Pawłowskiego po polsku: „Masz szczęście, chłopie, sprawie udało się ukręcić łeb”.
Ukartowana intryga
Poczuł ogromną ulgę. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że faktycznymi architektami takiego obrotu sprawy byli wywiadowcy CIA. Jego międzynarodowa sława sportowca posłużyła do misternie utkanej przez wywiad, podszytej szantażem intrygi.
Po kilku godzinach uciążliwych przesłuchań i pobytu w celi aresztu pozwolono mu opuścić budynek policji. Był tak zszokowany, że nawet do głowy mu nie przyszło, że Amerykanie mieli wobec niego większe plany niż wsadzanie go na długie lata do więzienia. Wrócił do hotelu, jednak o swoim przypadku nawet nie pisnął słówka pozostałym członkom ekipy, Ryszardowi Parulskiemu i Egonowi Frankemu.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Wiktora Bołby pt. Szpieg olimpijski. Od PRL-owskiego celebryty do wroga państwa numer 1 (Wydawnictwo Fronda 2022).
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.