Na początku grudnia 1942 roku przy ulicy Przemysłowej w Łodzi Niemcy utworzyli Kinder-KL Litzmannstadt. Do Auschwitz dla najmłodszych trafiały polskie dzieci w wieku od 6 do 16 lat. W obozie panowały potworne warunki. Na porządku dziennym były tortury fizyczny i psychiczne oraz niewolnicza praca. Osadzonym towarzyszył również ciągły głód. O tym jak nazistowscy oprawcy żywili przetrzymywanych za drutami pisze Błażej Torański w książce Kat polskich dzieci.
Głód przesłaniał świat. Jedzenie było przedmiotem rozmów, marzeń i snów. Na śniadania i kolacje dzieci dostawały po kawałku suchego czarnego chleba, rzadko na czubku noża odrobinę marmolady i kubek gorzkiej kawy zbożowej. Zwykle była to lura gotowana na kasztanach.
Reklama
„W zupie były robaki, gwoździe, korzenie”
Na obiad chochla zupy uwarzonej na szpinaku lub zgniłej brukwi, na koninie, ale bez mięsa. Trafiały się kości i obierki ziemniaków. Na dnie metalowych misek robaki, dżdżownice, pogięte gwoździe, piasek. W karcerze, bunkrze wypełnionym po kostki wodą, pożywieniem były chleb i woda.
„Na obiad były zupy z brukwi, z jakichś chwastów, kapusty. Zupy kraszone były glistami” – opisuje Maria Jaworska. Stanisław Owczarzak jadł kiedyś zupę, w której pływały gąsienice. Wyrzucał je z miski, co dostrzegł przechodzący obok gestapowiec Kirchol.
„Czego tego nie jesz, to jest polski tłuszcz” – usłyszał od niego. „W zupie były robaki, gwoździe, korzenie (…). Ziemniak ze skórą był luksusem. Jak do chleba dali marmoladę, to było wielkie święto. 3 razy była marmolada i raz twarożek z robakami” (Leokadia Dzbanuszek).
Reklama
Jan Woszczyk: „Racje żywnościowe były głodowe. Nawet w Oświęcimiu była kostka margaryny, a tu nic (…). Wyżywienie składało się ze znikomej ilości niepłukanych i zgniłych ziemniaków, kapusty, brukwi, zmieszanych z piachem, robactwem, gąsienicami”. „Kiedyś dostaliśmy do jedzenia twaróg z robakami i Polowa powiedziała, żeby jeść, bo to Wigilia. Myśmy wybierały robaki i ze łzami w oczach jadłyśmy” – wspomina Eugenia Wódka.
„Zwierzęcy głód”
Dzieci w obozie zjadały wszystko. Nie było myszy, szczurów, wróbli, a jeśli z kotła wylała się zupa – co widziała Stefania Szafrańska, w obozie krawcowa – zlizywały ją z ziemi. „Pijany esesman, mieszając zupę w kociołku, wylewał na ziemię. Wygłodniałe dzieci (najmłodsi chłopcy) rzuciły się i zaczęły jeść z ziemi. Rozwścieczony esesman kopał i bił te dzieci” – zeznała Genowefa Świstak-Herman.
Świniom hodowanym w obozie więźniowie podbierali z koryta parujące ziemniaki. Wysypisko śmieci przyciągało ich niczym szczury i muchy. Wygrzebywali z niego spleśniały chleb. Kradzione warzywa podpiekali na paleniskach pod baliami z praniem.
Gertruda Skrzypczak: „Dzieci były tak głodne, że obgryzały sobie ręce”. Stanisław Mikołajczyk, obozowy fryzjer: „Dzieci z głodu niknęły w oczach”. Salomea Fraś-Jeleń: „Zwierzęcy głód, który nie dawał spać, nie dawał żyć”.
Reklama
Kiedy Mieczysław Tomczak, pisarz i buchalter z folwarku w Dzierżąznej, raz odwiedził obóz przy Przemysłowej, zauważył, jak dzieci wyskrobywały z kotła resztki jedzenia. „Takie dosłownie szkielety i chłopcy ci wybierali przylepione do brzegów kotła kawałki botwinki”.
Okrutne drwiny esesmanów
Esesmani drwili z zagłodzonych dzieci. Sycili się ich cierpieniem. Raz zapytali na apelu, kto jest głodny. Zgłosiła się Maria Pawłowska, bo nie jadła od trzech dni. Z chłopców wystąpił Ryszard Czernik. „Podano nam po jednej żywej myszy na nitce i kazano zjeść” – Pawłowska do dzisiaj wzdryga się na myśl o tym.
Pamięta swoje obrzydzenie i zdziwione spojrzenia współwięźniarek. Zaczęła jeść. „Wtedy jeden z gestapowców zaczął się śmiać i powiedział: »Świnia by nie zjadła żywej myszy, a ty jesz«”. Był to Edward August.
Takie zabawy nadzorcy urządzali często. Inny razem padło pytanie, kto chce cukierka. Dzieci masowo podniosły rączki, a w ładnie opakowanych pudełkach zamiast czekoladek były wszy. Maria Andryszczak: „Kazano nam je jeść. Także wtedy, kiedy u kogoś znaleziono wesz we włosach albo w ubraniu”. Wszy miały wszystkie dzieci.
Ale gdy zapytano je pewnego razu, kto je ma, zaledwie kilkoro odważyło się podnieść rączki. Dostały w nagrodę po pajdce chleba. Pozostałe bały się, bo nie znały reguł gry. Były ogłupiałe. Kiedy wkrótce Niemcy powtórzyli ten eksperyment, wszyscy ochoczo się przyznali. Tym razem zamiast pajdki chleba dostali po dwadzieścia pięć uderzeń kijem lub pejczem.
Dzieci wyły z głodu
Najbardziej cierpiały najmłodsze. Wspierało je starsze rodzeństwo. Gertruda Nowak podkarmiała sześcioletniego brata Edwarda. Odnalazła go w oddziale dla chłopców. Ryzykowała surową karę, gdyż dziewczynki nie mogły kontaktować się z chłopcami. Przedostała się do niego w wielkiej tajemnicy. Opisywała:
Reklama
Gdy weszłam na salę, zobaczyłam dużo dzieci w wieku 2–8 lat gnieżdżących się na piętrowych pryczach. Brat jako starszy był na pryczy górnej. Dzieci były brudne, moczyły się, gryzło je robactwo, niektóre były chore (…). Bały się ludzi i chowały się w kąt barłogu lub pod prycze, były zastraszone i nieufne.
Edward miał zapalenie uszu, ciekła mu ropa z krwią. W pierwszej chwili nie rozpoznał siostry, ale nagle rozpłakał się i nie chciał jej puścić. „Chciał koniecznie, żebym go zabrała ze sobą (…). Jadł łapczywie, a inne dzieci wołały, żeby im też dać, albo rzucały się na mnie i wydzierały mi chleb”.
Kiedy wychodziła, brat przeraźliwie wrzeszczał, wtórowały mu inne dzieci. Wyły z głodu. „Ten krzyk dzieci przeżywałam później niejednokrotnie we śnie”.
Wieczorami przed snem małoletni więźniowie z lubością rozmawiali o domowych kluskach ze skwarkami albo o plackach ziemniaczanych. Marzył im się nawet grysik i płatki owsiane na mleku, których nigdy w rodzinnych domach, na wolności, nie chcieli jeść.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Błażeja Torańskiego pt. Kat Polskich dzieci. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.