W latach 20. XVII wieku Francja, już będąca najludniejszym krajem Europy, zaczęła zmierzać też do zajęcia pozycji najpotężniejszego mocarstwa kontynentu. Krajem rządził wówczas swoisty triumwirat: poza królem i królową matką o kluczowym sprawach rozstrzygał jeszcze pewien szlachcic ze zbiedniałej rodziny. Długo twierdzono, że faktycznie to on – sławny kardynał Richelieu – był niekoronowanym przywódcą monarchii Burbonów.
Kariera kardynała Richelieu nigdy by się chyba nie rozwinęła, gdyby nie toksyczne relacje między młodym francuskim królem Ludwikiem XIII i jego matką, wieloletnią regentką Marią Medycejską.
Reklama
Królowa znęcała się psychicznie nad synem, pogłębiała jego kompleksy i zaburzenia na tle nerwowym, ale też obsadzała kluczowe stołki w państwie zaufanymi ludźmi. Słowem robiła wszystko, by nie oddać Ludwikowi faktycznej władzy. O tej prawdopodobnie najgorszej matce nowożytnej Europy opowiadam szerzej w odrębnym artykule.
Człowiek królowej
Wśród ludzi Marii Medycejskiej szczególną uwagę zwracał biskup Luçon Armand Jean du Plessis. Dziś znacznie lepiej znany jako kardynał Richelieu.
Armand Jean urodził się w zbiedniałej, choć zasłużonej podczas francuskich wojen religijnych rodzinie szlacheckiej z Poitou na zachodzie kraju. Jego ojciec zginął w starciach z protestantami, został jednak pośmiertnie wynagrodzony: król przyznał wdowie i dzieciom dochody z jednego z biskupstw, wspomnianego Luçon.
Aby zabezpieczyć strumień pieniędzy, młodszy z synów został przeznaczony do kariery duchownej i już jako dwudziestojednolatek otrzymał nominację na ordynariusza. Niespełna dekadę później, w 1614 roku, Armand Jean pojawił się w Luwrze.
Reklama
Pomimo wciąż młodego wieku zdobył zaufanie Marii Medycejskiej (zresztą rówieśniczki) i pod jej patronatem zaczął robić świetną karierę. Był osobistym sekretarzem królowej matki, a w 1616 roku po raz pierwszy dołączył do rady królewskiej.
Okazał się urodzonym politykiem. „Zamiłowanie do wojaczki, chciwość, niezmierna swoboda, z jaką kłamał i oszukiwał, surowość, okrucieństwo graniczące czasami z sadyzmem” — opisuje główne cechy jego charakteru francuski historyk François Bluche.
Skrajność pragmatyzmu
Nie ulega wątpliwości, że Armand Jean był niezwykle inteligentny i rozsądny. Ale był też do granic pragmatyczny.
Maria Medycejska, świadoma, że biskup wszystko jej zawdzięcza, widziała w nim swego najlojalniejszego sojusznika. Sam sekretarz nie czuł jednak sentymentów. Królowa była dla niego tylko narzędziem potrzebnym, by pewnie usadowić się na szczycie.
Kiedy do Armanda Jeana dotarły słuchy, że kroi się ostateczna rozprawa z pierwszym ministrem i ulubieńcem królowej Concino Concinim, dyskretnie przekazał Ludwikowi XIII, iż na pierwszym miejscu stawia lojalność względem korony. Na próżno.
Reklama
Po tym, jak Concini został zamordowany na rozkaz króla, a Marię Medycejską zmuszono do udania się na wygnanie, rzutki biskup Luçon podzielił los innych doradców królowej matki. Z dnia na dzień utracił stanowisko i dostęp do dworu.
Dopiero w 1624 roku, po tym jak końca dobiegła krwawa, kosztowa wojna domowa między matką a synem, Armand Jean powrócił do rady. Znów jako człowiek królowej matki. A przynajmniej tak wówczas sądzono.
Brewiarz obok Machiavellego
Pewien opat znający Armanda Jeana stwierdził, że trzymał on na stole obok siebie brewiarz i słynne dzieło Machiavellego. Był bezwzględnym mężem stanu, opętanym wizją zjednoczonego państwa z „jedną wiarą, jednym prawem, jednym królem”.
Doskonały organizator, ale też dowódca wojskowy, szybko zajął w radzie uprzywilejowane miejsce, nieoficjalnie stanął na jej czele. Dawniej uważano, że biskup Luçon owinął sobie Ludwika XIII wokół palca; z czasem miał się stać niemalże faktycznym królem Francji. „Brakowało mu tylko korony” — komentował sławny Wolter.
Tak radykalne sądy zdążyły się już zdezaktualizować. Dzisiaj bardziej się docenia rolę młodego Burbona. Monarcha, nieśmiały i niepewny, a do tego podatny na huśtawki nastrojów, wolał pozostawać w cieniu, ale po doświadczeniach z młodości (gdy matka zupełnie zepchnęła go na margines, a Concini ustawicznie go poniżał) nie pozwoliłby ponownie, by ktokolwiek odebrał mu wszelką wolność działania.
Energia, odwaga, zdecydowanie
Armand Jean, już mianowany kardynałem za zgodą władcy, imponował Ludwikowi z niejednego powodu. Znawczyni sylwetek obydwu mężczyzn, doktor Elizabeth W. Marvick, wymienia „zdecydowanie, fizyczną odwagę, niespożytą energię, uporządkowanie” trzydziestodziewięcioletniego w chwili powrotu do rady polityka.
Reklama
Może najbardziej ze wszystkiego króla i kardynała zbliżały jednak problemy zdrowotne. Ludwik XIII był znany z niezwykle cherlawej konstytucji. Armand Jean też musiał prowadzić nieustanną walkę z własnym słabowitym i nieposłusznym ciałem.
Srodze dokuczały mu hemoroidy, zmagał się z migrenami, zdarzały mu się napady niekontrolowanego płaczu, ciężko przeszedł malarię, był pokryty bolesnymi wrzodami. Znajdował jednak w sobie samodyscyplinę konieczną, by nawet w bólu wypełniać obowiązki i sięgać ciągle po więcej.
Król podziwiał go, ale nie zostawiał mu wolnej ręki. Zwłaszcza początkowo. „Żadna z wielkich spraw, którymi się wówczas zajmowano, nie była załatwiana wcześniej, niż po przedyskutowaniu przez króla i Richelieugo w największej tajemnicy” — stwierdził współczesny komentator.
U schyłku lat dwudziestych XVII stulecia kardynał stał się potężny, wciąż jednak zajmował „nieokreśloną i niepewną posadę”. Były dni, gdy zmienny Ludwik zapewniał go o swojej najszczerszej przyjaźni. Były i takie, gdy Richelieu obawiał się o przyszłość lub nawet życie.
Reklama
Monarcha cenił doradcę zdolnego zastąpić go we wszelkich przykrych obowiązkach, ale jednocześnie miał do siebie pretensje o rosnące uzależnienie od kardynała. Relacje, już napięte, stały się wprost nieznośne za sprawą Marii Medycejskiej.
Człowiek w czerwieni
Fakt, że Armand Jean zaczął prowadzić politykę niezależną od monarchini, że służył samemu królowi i niespecjalnie liczył się z opiniami dawnej protektorki, wywołał u niej bezbrzeżną wściekłość.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Była regentka uważała, że została zdradzona. Nie tylko kopała pod kardynałem dołki, ale w pewnym momencie wprost zażądała, by syn „nie korzystał dłużej z jego usług i nie obdarzał go zaufaniem”.
Dotychczasowym system władzy we Francji, nie bez powodu nazywany triumwiratem, trzeszczał w szwach. Dla każdego było jasne, że wkrótce nastąpi przesilenie i ktoś z trojga rządzących będzie musiał usunąć się w cień. Jednocześnie chwiało się też państwo.
Zapłonęła ostatnia rebelia francuskich protestantów, hugenotów. W wojnę domową wmieszał się nawet król Anglii, wysyłając na pomoc buntownikom sto okrętów i tysiące żołnierzy. Ludwik oraz kardynał Richelieu osobiście przystąpili do starcia z wrogiem.
W 1628 roku, podczas oblężenia najważniejszej twierdzy hugenotów, La Rochelle, znów dało o sobie znać kulejące zdrowie króla. Podczas gdy on leżał w gorączce, pełną kontrolę nad sytuacją przejął nie mniej wymizerowany Richelieu.
Reklama
Odparł kolejne ataki Anglików i po czternastu miesiącach zmusił garnizon do kapitulacji. Zwycięstwo zapewniło kardynałowi nieśmiertelną sławę; stanęło też u podstaw trwałej legendy tego „człowieka w czerwieni”, bez wahania nakazującego zabijać i posyłającego żołnierzy na pewną śmierć.
Decydująca rozprawa
W następstwie heroicznego boju o La Rochelle pozycja kardynała Richelieu wydawała się szczególnie silna. A jednak Maria Medycejska, przed laty stale manipulująca synem, wierzyła, że zdoła zrazić go do najbliższego doradcy i skutecznie pogrzebać pierwszego ministra.
W listopadzie 1630 roku miał natomiast miejsce tak zwany „dzień naiwniaków” — jeden z momentów przełomowych w historii nowożytnej Francji.
Medyceuszka przystąpiła do decydującej rozprawy z kardynałem. W obecności syna zbeształa ministra, oznajmiła, że „jej niełaska jest całkowita”, i wydaliła ze swego dworu wszystkich członków rodziny Armanda Jeana. Ludwik XIII, niezdolny uspokoić matki, prosił kardynała, by ten opuścił pałac, ale stawił się przed jego obliczem nazajutrz o godzinie jedenastej.
Powszechnie przewidywano, że król ugnie się i wręczy potężnemu doradcy dymisję. Poplecznicy królowej matki, określani „partią dewotów”, już świętowali zwycięstwo. Wtedy jednak Maria Medycejska popełniła największy błąd w swoim życiu.
„Wasze wysokości mówią o mnie?”
Aby nie dać kardynałowi okazji do złożenia wyjaśnień, a Ludwikowi — do zmiany decyzji, kazała zamknąć drzwi prowadzące do swoich apartamentów, gdzie miało się odbyć „spotkanie ostatniej szansy”. Zapomniała jednak zablokować boczne wejście, pozwalające dostać się na pokoje przez kaplicę.
Reklama
Gdy monarchini zasypywała syna oskarżeniami pod adresem nieobecnego, pomimo wezwania, księcia Kościoła, zza jej pleców nagle rozległ się głos: „Wasze wysokości mówią o mnie?”.
Podstęp wyszedł na jaw, a Medyceuszka, zawsze z trudem trzymająca nerwy na wodzy, straciła panowanie nad sobą. Rzucała już nie oskarżeniami, ale wyzwiskami. Władcę Francji postawiła zaś pod ścianą. Czerwona na twarzy i drżąca z wściekłości, kazała Ludwikowi wybierać między sobą, monarchinią i rodzicielką, a „sługą”.
Król — któremu przed oczami natychmiast stanęły dawne spory, awantury i koszmarne skutki matczynych rebelii — rzeczywiście wybrał. Maria Medycejska otrzymała rozkaz opuszczenia dworu. Do ponownej zgody nie doszło już nigdy.
Królowa matka podążyła śladem młodszego, awanturniczego syna Gastona i uciekła za granicę, Ludwik zaś w odpowiedzi odebrał jej wszelkie majątki oraz tytuły. I odchorowywał tę trudną decyzję do końca życia.
***
Powyższy tekst stanowi fragment mojej nowej książki poświęconej niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Damy srebrnego wieku kupicie na Empik.com.