Pod koniec lat 40. XX wieku nad Wisłę przybyło kilkanaście tysięcy Greków uciekających ze spustoszonego wojną domową kraju. Początkowo większość osiedlono w Zgorzelcu, który na krótko zyskał nawet miano „polskich Aten”. Potem przybyszy zaczęto rozwozić po kraju. Około 2500 osób trafiło w Bieszczady. W opuszczonej, podupadającej wiosce Krościenko Grecy założyli spółdzielnię rolniczą „Nea Zoi” – a więc „Nowe Życie”. Nie przewidzieli jednak jak bardzo da im się we znaki polska, górska zima.
Podczas pierwszej zimy w Krościenku bywały dni tak mroźne, że uchodźcy z Grecji do południa nie wyściubiali nosów spod pierzyn i koców. Żeby się rozgrzać, nacierali się wzajemnie denaturatem.
Reklama
Szczękali zębami i biadolili: „Po cośmy tu przyjechali?! Zachciało nam się spółdzielni rolniczej, pól i baranów. Trzeba nam było zostać na Dolnym Śląsku i znaleźć robotę w fabryce, pocić się przy maszynach buchających ciepłem”.
Nie docenili Bieszczad
Gdy późną jesienią i zimą 1951 roku wyprawiali się pociągami ze Zgorzelca na drugi koniec kraju, nie najlepiej rozumieli, dokąd zmierzają i co ich czeka. Nie docenili Bieszczad: „Góry to góry – myśleli. – My też z gór. Znamy górskie chłody. Podołamy. Jedziemy organizować nowe życie”.
Po przyjeździe obleciał ich strach, typowy dla bieszczadzkich pionierów. Zobaczyli skutą lodem rzekę Strwiąż i dwumetrowe zaspy śniegu, przez które trzeba było kopać tunele. Nie mieli odpowiednich butów, kożuchów, łopat do odśnieżania. Dobrze, że choć dachy domów, które zajmowali, wytrzymywały ciężar nieustającego opadu.
Zdewastowane, zawilgocone, dziurawe
Małe drewniane chałupy stały puste, jakby czekały na nowych gospodarzy. Było ich dość, uchodźcy mogli wybierać spośród nich według uznania. Chociaż co to za wybór? Wszystkie domy były tak samo małe, tak samo stare, tak samo zdewastowane, zagrzybione, zawilgocone i dziurawe, bez pieców i podłóg.
Reklama
Mroźne powietrze wpadało do środka przez nieszczelne okna i drzwi. Stare płoty wokół chałup już w pierwszych dniach poszły na opał. W sumie dobrze, bo nie było po co się od innych odgradzać.
Przerwane życie
Jak ci Bojkowie wytrzymywali zimy w podobnych warunkach, ci Niemcy, ci Żydzi, ci Ukraińcy, ci Polacy? Ci wszyscy nieobecni, którzy mieszkali w Krościenku od setek lat i którzy zniknęli nagle, co do jednego w czasie wojny i tuż po niej.
Wojna przerwała stare życie, bez trudu pokonała i zniszczyła miejscowe narody, religie, kultury, które współistniały w pokojowym poplątaniu. To przez wojnę dolina między wzgórzami kompletnie opustoszała. Zostały w niej tylko stare groby i jeden świeży, masowy, z dwustu Żydami, których zamordowali hitlerowcy, i te nieszczęsne puste chaty, po których hulał zimowy wiatr.
W tamtym czasie, w końcówce 1951 roku, cały region zaludniał się na nowo. Dopiero co Stalin wymusił na Bierucie podpisanie umowy o korekcie granic.
Reklama
W jej myśl Polska wyzbywała się na rzecz Związku Radzieckiego sporej części Lubelszczyzny oraz żyznych ziem nad Bugiem i Sołokiją. W zamian dostawaliśmy z powrotem Ustrzyki Dolne i okoliczne tereny (w tym Krościenko), czyli fragment obwodu drohobyckiego – wprawdzie z piękną przyrodą, ale niezbyt urodzajną glebą i ropą naftową, której nie opłacało się wydobywać.
O korektę granic oficjalnie wystąpiła Polska, nieoficjalnie zaś naciskały na nią władze na Kremlu, by uzyskać dostęp do bogatych pokładów węgla kamiennego w tak zwanym kolanie Bugu (zasoby te nieco wcześniej odkryli polscy uczeni).
Nowi sąsiedzi
Gdy na dokumencie wysychał atrament, Polacy z terenów, które nagle znalazły się po drugiej stronie granicy, otrzymywali kartę przesiedleńczą i pod przymusem ruszali w drogę – jedni na Ziemie Odzyskane, inni w Bieszczady.
Smutni i bezradni w swej złości, ładowali do wagonów krowy i konie, bele słomy, worki z ziarnem na siew, domowe sprzęty i siebie samych. W Polskiej Kronice Filmowej obiecywano im głosem Andrzeja Łapickiego, że jadą prawie jak do raju.
Reklama
Tymczasem jechali do dziury zabitej dechami, bez utwardzonych dróg, bez dostępu do wody, ze studniami, w których zalegała padlina, i z tymi nieszczęsnymi drewnianymi chatami w ruinie. Tak samo marzli w nich polscy wysiedleńcy z Lubelszczyzny, jak uchodźcy z Grecji – nowi sąsiedzi.
Tych pierwszych polskie władze kierowały do Ustrzyk Dolnych i okolicznych wiosek (takich jak Czarna, Lipie, Lutowiska, Łobozew, Jasień, Krystynopol, Jałowe, Bystre, Polana, Brzegi Dolne, Ustjanowa), tych drugich – głównie do Krościenka, które stało się „stolicą” greckiej enklawy. Pojedyncze uchodźcze rodziny zamieszkały też w pobliskich wsiach Liskowate, Jureczkowa i Wojtkowa.
Zmarł nagle na „wyczerpanie nerwowe”
Gdy koło południa temperatura podnosiła się o kilka stopni, zmarznięci uchodźcy zbierali się w sobie, opatulali, czym się dało, i szli do roboty w nowo utworzonym Rolniczym Zespole Spółdzielczym „Nowe Życie” (gr. „Nea Zoí”).
Już sama rejestracja spółdzielni w sądzie stanowiła wyzwanie, a przecież trzeba ją było jeszcze faktycznie uruchomić i postawić na nogi. Pierwszy przewodniczący nie wytrzymał pionierskich trudów i mrozów. By nie powiedzieć, że odebrał sobie życie, mówi się, że zmarł nagle na skutek wyczerpania nerwowego.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Dionisiosa Sturisa pt. Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w 2022 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.