„Mówili, że nie mamy już nazwisk, są tylko numery”. Powstaniec warszawski o pierwszych chwilach w KL Stutthof

Strona główna » II wojna światowa » „Mówili, że nie mamy już nazwisk, są tylko numery”. Powstaniec warszawski o pierwszych chwilach w KL Stutthof

W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego Piotr Zbigniew Łubieński miał zaledwie 17 lat. Przez cały okres walk służył w batalionie „Karpaty” pułku „Baszta”. Kiedy powstanie upadło był jednym z 60 tysięcy mieszkańców stolicy, których Niemcy wywieźli do obozów koncentracyjnych. W książce Powstanie, kacet i inne historie opowiedział Adamowi Studzińskiemu, jak wyglądał transport oraz pierwsze chwile w KL Stutthof.

…wyszliście z Warszawy.

Tak, w cywilnych ubraniach trafiliśmy do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie. Gromadzono tam wypędzonych mieszkańców stolicy i stamtąd rozwożono dalej, w różnych kierunkach. Z samego Pruszkowa niewiele pamiętam, chyba cały czas spałem. Ale już następnego dnia, czyli 28 września, Niemcy zrobili selekcję.


Reklama


Wybrali mężczyzn w sile wieku zdolnych do pracy, wśród nich mnie i moich kolegów, i wpakowali nas do wagonów. Towarowych, rzecz jasna. W środku było niesamowicie ciasno, z trudem można było usiąść. Drzwi zamknięto i zadrutowano od zewnątrz. Ruszyliśmy. Transport ten, to wiem z późniejszych dociekań, liczył ponad 1200 mężczyzn, była też niewielka grupa kobiet, w większości żołnierek z powstania.

Dokąd was wieźli?

Żebyśmy to wiedzieli! Jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym było okratowane okienko. Po pewnym czasie pociąg zatrzymał się na stacji w Skierniewicach, a do wagonu podszedł kolejarz sprawdzający koła. Szczęście, bo w Skierniewicach zawiadowcą był mój kuzyn, Sławek Talma.

Zdaniem profesora Mazura klęska powstania warszawskiego miała duży wpływ na postawę Polaków po wojnie. Na zdjęciu wysiedleńcy z Warszawy w obozie przejściowym w Pruszkowie (domena publiczna).
Wysiedleńcy z Warszawy w obozie przejściowym w Pruszkowie (domena publiczna).

Przez tego kolejarza przekazałem mu informację, że żyję, a Sławek potem opowiedział o tym mojej matce, mieszkającej wtedy u siostry w Piasecznie. To była pierwsza i aż do sierpnia czy września 1945 roku jedyna informacja, jaką o mnie otrzymała.

Myślałeś o ucieczce z pociągu? Wiem, że to tak łatwo powiedzieć, ale…

Mieliśmy z kolegami taki zamiar. Chcieliśmy wyrwać deski z podłogi i w czasie jazdy opuścić się między tory.


Reklama


Ryzykowne!

Tak. Raz, że można było się jakoś zahaczyć lub trafić pod koła pociągu, i dwa, że na zewnętrznej galeryjce ostatniego wagonu siedział esesman wypatrujący ewentualnych uciekinierów. Tak czy owak, do niczego nie doszło, bo na ucieczkę nie pozwolili nam doroślejsi współtowarzysze transportu. Krzyczeli, że jak Niemcy zorientują się, że iluś tam więźniów brakuje, to co najmniej wszystkich z tego wagonu rozstrzelają.

Jechaliśmy więc dalej, śpiąc, czy raczej drzemiąc na siedząco. Pociąg się wlókł, mijaliśmy stacje o nazwach, które nic nam nie mówiły. Wreszcie gdzieś w środku nocy skład zatrzymał się. Odczytałem z tablicy: Stutthof Waldlager.

Artykuł stanowi fragment książki Adama Studzińskiego i Piotra Zbigniew Łubieńskiego pt.  Powstanie, kacet i inne historie (Bellona 2022).
Artykuł stanowi fragment książki Adama Studzińskiego i Piotra Zbigniewa Łubieńskiego pt. Powstanie, kacet i inne historie (Bellona 2022).

Słyszałeś o takim obozie już wcześniej?

Nie, nigdy. Stacja była mocno oświetlona. Po obu stronach naszego pociągu stali esesmani z psami i bronią. Psy szczekały przeraźliwie. Niemcy otworzyli drzwi wagonów i brutalnie wyganiali nas na zewnątrz.

Zrobił się straszny rwetes, w ruch poszły kolby, psy niemal urywały ręce esesmanom. Z otumanionych zmęczeniem, stresem i głodem ludzi sformowano kolumnę. Naokoło był ciemny las, tylko jasne smugi z reflektorów prowadziły nas, nie wiadomo do czego.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Reflektory oświetlały też teren, na który dotarliśmy – ogrodzony drutem kolczastym, z wieżyczkami strażniczymi i jakąś niską, barakową zabudową. Wciąż była noc, strażnicy z psami odeszli i zrobiło się ciszej. A do ogrodzenia zaczęli podchodzić mężczyźni w ubraniach w białoniebieskie pasy.

Uświadomili nam, gdzie jesteśmy i namawiali, byśmy oddali im wszystko, co posiadamy, bo i tak Niemcy to zabiorą. Ja nie miałem nic cennego poza aluminiową papierośnicą. Zakopałem ją na placu, który okazał się placem apelowym. Tam też spędziliśmy resztę nocy. Ale jeszcze nawiążę do samego przywozu. Czasem ludzka pamięć zawodzi. Mówiłem przed chwilą, że z Pruszkowa do Stutthofu jechaliśmy bez przesiadki, prawda?


Reklama


Owszem.

Długie lata byłem o tym przekonany. Jednak… „To niemożliwe!” – stwierdziła historyk Wirginia Węglińska, z którą rozmawiałem podczas zwiedzania obozu. Zapakowała mnie do auta, sprawdziliśmy. Z Nowego Dworu Gdańskiego do Stutthofu prowadziła tylko kolej wąskotorowa. Znaczy musieliśmy zostać do niej przesadzeni, ale w głowie nic mi z tego nie zostało!

Kontynuując zaś… wcześnie rano poderwano nas na nogi i wyprowadzono do waschraumu, tj. umywalni. Tam rzeczywiście musieliśmy oddać wszystko, pozostawiając sobie tylko pasek do spodni i buty. Później zresztą swoje gumiaki zamieniłem na kromkę chleba.

Piotr Zbigniew Łubieński na fotografii z 1943 roku (materiały prasowe).
Piotr Zbigniew Łubieński na fotografii z 1943 roku (materiały prasowe).

To były te otrzymane od cywilów na Dolnej?

Te same. W umywalni czekała nas zimna kąpiel, a po niej strzyżenie i golenie wszędzie tam, gdzie rosły włosy. Strzygli nas na „kogutka”, czyli na głowie pozostawał tylko pasek, od czoła do karku, wysokości centymetra. Następnie ustawiono nas w kolejce do rejestracji, gdzie każdy miał otrzymać obozowy numer.

A wraz z nim kawałek płótna z tymże numerem, z czerwonym trójkątem zwróconym szpicem do dołu, czyli symbolem więźniów politycznych i zamieszczoną w nim wielką literą P, jak „Polnisch”. Trzeba to było naszyć na obozowe ubranie. Te również otrzymaliśmy – żołnierskie kalesony, koszula, spodnie i marynarka oraz płaszcz i czapka. Jak się potem okazało, wcale przed zimnem nie chroniły.


Reklama


Kiedy po kąpieli i rejestracji, wystrzyżeni ubraliśmy się w te niebieskobiałe, czy raczej niebieskoszare pasiaste łachy, to nie mogliśmy siebie rozpoznać! Tak odszykowani zyskaliśmy status więźniów na kwarantannie.

W praktyce co to oznaczało?

Sterczenie pod gołym niebem i słuchanie wdrażających nas w system obozowy więźniów funkcyjnych. Ciągle padał deszcz, marzliśmy, ale wejść do baraku wolno było dopiero wieczorem. Funkcyjni potwierdzili, że znaleźliśmy się w Konzentrationslager Stutthof.

Mówili, że nie mamy już nazwisk, są tylko numery i na każde wezwanie kapo czy esesmana trzeba wyrecytować numer po niemiecku. Do dziś słyszę to swoje „drei und neunzig ein hundert siebzig!”.

Uczono nas komend: „Mütze ab!” – czapkę zdjąć, „Mütze auf!” – czapkę włóż, „stillstand!” – baczność, „ruhrt euch!” – spocznij, i innych. Dalej, że ustępuje się z drogi każdemu wachmanowi i każdemu więźniowi funkcyjnemu. Że przed Niemcem staje się na baczność, samemu się nie odzywa i czeka, czy ten coś powie albo przyłoży.

Brama wejściowa, tzw. Brama Śmierci, KL Stutthof (materiały prasowe).
Brama wejściowa, tzw. Brama Śmierci, KL Stutthof (materiały prasowe).

Że apele są dwa: poranny przed śniadaniem i wieczorny przed kolacją. I że pracujemy od szóstej rano do siódmej wieczór, a w niedziele – od szóstej do trzynastej. Rejestrowano też nasze zawody. Podałem, że jestem tokarzem.

Pierwsze słyszę.

Jasne, że nim nie byłem, nie miałem nawet bladego pojęcia, co to jest tokarnia. Ale podałem tak za namową Jurka Walerycha, który tego fachu się uczył. I przewidywał, że specjaliści będą w obozie potrzebni, mogą zatem liczyć na lepsze traktowanie.

Przeczytaj również o potwornej zbrodni dokonanej na więźniach wschodniopruskiej filii KL Stutthof. Niemcy zapędzili ich do lodowatej wody i kosili seriami z broni maszynowej


Reklama


Źródło

Artykuł stanowi fragment książki Adama Studzińskiego i Piotra Zbigniewa Łubieńskiego pt. Powstanie, kacet i inne historie. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem wydawnictwa Bellona.

Warszawska rozgrywka ’44

Współautor
Piotr Zbigniew Łubieński
Współautor
Adam Studziński

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka to Życie w chłopskiej chacie (2024). Strona autora: KamilJanicki.pl.

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.