3 maja 1945 roku doszło do jednej z najtragiczniejszych pomyłek II wojny światowej. Tego dnia samoloty RAF-u zaatakowały niemieckie statki cumujące na redzie portu w Kilonii. Brytyjczycy nie mieli pojęcia, że na pokładzie SS „Cap Arcona” i SS „Thielbek” znajdowały się tysiące więźniów z KL Neuengamme. Przeżyła tylko garstka.
Obóz koncentracyjny Neuengamme został założony w Hamburgu pod koniec 1938 roku na terenie nieczynnej cegielni. Przez ponad sześć lat trafiło do niego około 105 tysięcy więźniów.
Reklama
W połowie kwietnia 1945 roku – stojąc w obliczu całkowitej klęski III Rzeszy – Heinrich Himmler wydał rozkaz komendantom funkcjonujących jeszcze obozów, aby w żadnym razie nie dopuścili do wyzwolenia osadzonych przez aliantów.
„Nie było prawie nic do jedzenia ani picia”
Zgodnie z poleceniem Reichsführera-SS 20 kwietnia 1945 roku rozpoczęła się ewakuacja KL Neuengamme. Jako że w tym czasie już niemal całe terytorium nazistowskich Niemiec znajdowało się pod kontrolą aliantów zdecydowano o umieszczeniu więźniów pod pokładami cumujących Zatoce Lubeckiej statków SS „Cap Arcona”, SS „Thielbek” and oraz SS „Athen”.
Ten pierwszy mierzył ponad 200 metrów długości i przed wojną woził zamożnych pasażerów na trasie do Ameryki Południowej. Dwa pozostałe były sporo mniejszymi frachtowcami.
W pływających obozach znalazło się łącznie około 9300 nieszczęśników (odpowiednio 4500, 2800 oraz 2000 ludzi). Warunki w jakich ich przetrzymywano wołały o pomstę do nieba. Jeden z ocalałych wspomniał później, że:
Reklama
Nie było prawie nic do jedzenia ani picia. Wycieńczeni więźniowie leżeli wszędzie. Na pokładzie zaczynały się piętrzyć zwłoki, od trzydziestu do pięćdziesięciu każdego dnia. Pod koniec liczba zgonów gwałtownie wzrosła.
Szczególnie tragiczny los spotkał chorych. Byli przetrzymywani we wnętrzu statku i nie dało im się w ogóle pomóc, ponieważ nie było leków ani opatrunków. Nikt już nie opróżniał ciężkich wiader wypełnionych nieczystościami, więc nad statkiem unosił się okropny smród.
Do dzisiaj trwają dyskusje na temat tego, co dokładnie esesmani zamierzali zrobić z więźniami. Być może w obliczu zbliżającej się kapitulacji planowali zatopienie jednostek.
Pojawiają się również sugestie, że umieszczenie osadzonych na ich pokładzie było tak naprawdę pułapką zastawioną na alianckie lotnictwo. Brakuje jednak twardych dowodów na potwierdzenie którejkolwiek z powyższych teorii.
Reklama
„Wszędzie było pełno dymu, ranni krzyczeli”
Jak pisze Adam Studziński w książce Powstanie, kacet i inne historie „2 maja alianci postawili ultimatum: wszystkie niemieckie jednostki miały zawinąć do portów nie później niż do godziny 14:00 dnia następnego. W przeciwnym razie czekało je zniszczenie”.
Polecenie wydano, ponieważ dowództwo sprzymierzonych obawiało się, że admirał Karl Dönitz, wyznaczony w testamencie Hitlera na nowego prezydenta III Rzeszy, spróbuje uciec do Norwegii, gdzie nadal stacjonowały setki tysięcy niemieckich żołnierzy.
Z trzech pływających obozów tylko „Athen” wpłynął do portu. Pozostałe dwa w dalszym ciągu cumowały na redzie. 3 maja o 14:30 nad Zatoką Lubecką pojawiły się brytyjskie samoloty Hawker Typhoon. Więzień Erwin Geschonneck, cytowany w książce Eight Days in May. How Germany’s War Ended, tak relacjonował to, co nastąpiło później:
Rozległ się huk, a potem odgłos czegoś pękającego. Kilka bomb uderzyło w śródokręcie. Zbiegłem po trapach, wszędzie było pełno dymu, ranni krzyczeli, a zdezorientowani więźniowie biegli po schodach, kompletnie spanikowani.
Ze wszystkich stron docierali na wpół oszalali ze strachu ludzie i domagali się wyjścia na pokład. Kilku zostało zepchniętych na podłogę i zadeptanych na śmierć. Tak zwana ładownia bananowa była pełna Rosjan. Nie było dla nich ucieczki. Sześciuset chorych w izbie chorych poniżej również zostało odciętych.
Tragiczny bilans
„Cap Arcona” i „Thielbek”, trafione licznymi rakietami oraz bombami, zatonęły w zaledwie kilka minut. Naocznym światkiem tragedii, która się wtedy rozegrała był również rozmówca Adama Studzińskiego, powstaniec warszawski i więzień KL Stutthof Piotr Zbigniew Łubieński. Po latach w książce Powstanie, kacet i inne historie wspominał:
Reklama
To był wielki dramat! Zbombardowane statki poszły na dno, do tonących ludzi strzelali wachmani z szalup ratunkowych. A na plaży czekali już esesmani i inni Niemcy. Mordowali ocalałych, aż nie wyparli ich stamtąd Brytyjczycy! Z obu statków uratowało się około 350 osób. Zginęło blisko 7000. Ciała nieszczęśników morze wyrzucało jeszcze w czerwcu.
Na koniec należy pokreślić, że chociaż statki zostały zatopione przez Brytyjczyków, to bezpośrednia odpowiedzialność za śmierć tysięcy więźniów spoczywała na Niemcach, którzy nie zastosowali się do alianckiego ultimatum.
Warszawska rozgrywka ’44
Bibliografia
- Poul Grooss, The Naval War in the Baltic, 1939-1945, Naval Institute Press 2017.
- Adam Studziński, Piotr Zbigniew Łubieński, Powstanie, kacet i inne historie, Bellona 2022.
- Urlich Volker, Eight Days in May. How Germany’s War Ended, Penguin Books Ltd 2021.