W 1642 roku Francją wstrząsnął jeden z najdziwniejszych spisków w dziejach. Młody faworyt króla Ludwika XIII zorganizował zamach na życie „szarej eminencji” kraju i Europy: potężnego kardynała Richelieu. Markiz de Cinq-Mars miał zaledwie 22 lata, a swoją pozycję zawdzięczał tylko wyjątkowej urodzie. Mimo to uwierzył, że zdoła zastąpić kardynała i stać się prawą ręką władcy.
Zmowa, w której maczała palce także przyszła królowa Polski Maria Gonzaga, zatoczyła zaskakująco szerokie kręgi. W spisek został wciągnięty brat króla, Gaston Orleański. Cinq-Mars wdał się też w konszachty z Hiszpanami i obiecywał, że pomoże im odzyskać część terytorium podbitego przez Francję.
Reklama
Spisek szalony i… niepotrzebny
Sprzysiężenie Cinq-Marsa było szalone w samych swoich założeniach. Chłopak nie miał ani talentu, ani koneksji koniecznych by przeprowadzić przewrót pałacowy, zwłaszcza, że tylko mu się wydawało, iż może liczyć na przychylność króla.
Rzecz wyszła wreszcie na jaw, faworyt został uwięziony i ścięty. W całej historii najbardziej uderza jednak fakt, że spisek okazał się… zupełnie niepotrzebny.
Kiedy markiz szukał idealnej okazji do ataku, przygotowywał sztylet i zastanawiał się nad tym, jak uzyska rozgrzeszenie za dokonane morderstwo, obłożnie chory Richelieu i bez jego pomocy znajdował się na progu śmierci.
Stan zdrowia ministra był gorszy niż kiedykolwiek wcześniej. W dużym stopniu właśnie chorobą należy tłumaczyć niemoc kardynała, jego niezdolność do rozbicia intrygi z taką zajadłością i zdecydowaniem, jak niszczył wszystkie wcześniejsze.
Reklama
Cierpiał bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej
Jak pisałem już w innym artykule, Armand Jean du Plessis, lepiej znany jako kardynał Richelieu, przez całe życie prowadził trudną walkę z własnym, wiecznie niedomagającym, organizmem.
Srodze dokuczały mu hemoroidy, zmagał się z migrenami, zdarzały mu się napady niekontrolowanego płaczu, ciężko przeszedł malarię, był pokryty bolesnymi wrzodami. To wszystko było jednak niczym na tle dolegliwości, jakie zaczęły mu doskwierać w ostatnich latach życia.
Gdy sprzysiężenie Cinq-Marsa weszło w decydującą fazę, 57-letni Armand Jean skarżył się, że nie tylko nie jest w stanie wstać z łóżka, ale również „cierpi niewyobrażalnie”, gdy jest przenoszony z jednego posłania na drugie.
Gruźlica, trapiąca go od dłuższego czasu, poza płucami ogarnęła jelita i kości. Guzowate nacieki pokrywały całe ciało, z zewnątrz i od środka.
Nowa diagnoza. Na co chorował i umarł kardynał Richelieu?
Według diagnozy postawionej ostatnio przez zespół włoskich lekarzy na łamach prestiżowego czasopisma „The Lancet” minister cierpiał także na chroniczny obrzęk mózgu.
Reklama
W maju 1642 roku żalił się: „Na mojej dłoni powstało nowe zapalenie, a stara rana, jaką naznaczyli mnie Bóg i natura, znów się otwarła i cieknie z niej ropa w ogromnej ilości. Chyba tylko dla podniesienia mnie na duchu lekarze mówią, że raz jeszcze będą się bawić nożami. Trudno mi się na to zgodzić. Nie mam już w sobie ani żadnej odwagi, ani siły”.
Ostatnie chwile szarej eminencji
Chwilowa poprawa, a może głównie samozaparcie, pozwoliły kardynałowi objąć nadzór nad śledztwem w sprawie spiskowców. Potem obolały, kaszlący krwią polityk zdołał jeszcze dowlec się do Paryża i podjąć negocjacje z Ludwikiem XIII o warunkach ich dalszej współpracy.
Król może i nie poparł wprost sprzysiężenia i nie znał jego faktycznych założeń, ale jednak był współwinny zaistniałej sytuacji. To on swoją chwiejną postawą i ciągłym narzekaniem na kardynała skłonił Cinq-Marsa do działania.
Ustalenia powzięte między monarchą i pierwszym ministrem nigdy nie weszły w życie. „Człowiek w czerwieni”, jak nazywano kardynała Richelieu, umarł w czwartek 4 grudnia 1642 roku.
Był sam w swojej komnacie. Moment wcześniej powiedział do opiekującej się nim krewnej: „Droga siostrzenico, wcale nie mam się dobrze. Będę umierać. Zechciej mnie pozostawić”.
„Ministra za wszystko szanował, nawet i za to, że wykitował”
Jedni twierdzili, że na wieść o konaniu doradcy na twarzy Ludwika XIII odmalowały się „wzruszenie i powaga”. Ale zdaniem innych król nie ukrywał, że cieszy się ze zgonu coraz niebezpieczniejszego i zbyt potężnego urzędnika.
Reklama
Po Paryżu krążył nawet wierszyk: „Ministra władca za wszystko szanował, nawet i za to, że ten wykitował”. Być może w słowach kryło się ziarno prawdy, jednak radość monarchy okazała się krótka.
Kolejne miesiące także dla Ludwika były, jak podkreśla francuski historyk Pierre Gaxotte, „okresem choroby i cierpienia”. Burbon dopiero co przekroczył czterdziesty rok życia, ale uskarżał się na nie mniejsze boleści niż kardynał. Zmarł 14 maja 1643 roku, zaledwie pięć miesięcy po swoim najpotężniejszym i najważniejszym współpracowniku.
***
Powyższy tekst powstał w oparciu o moją książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Damy srebrnego wieku kupicie na Empik.com.