Piwnica pod Baranami to od dziesięcioleci jeden z najważniejszych punktów na artystycznej mapie Krakowa. Założona w 1956 roku przez Piotra Skrzyneckiego i Kikę Lelicińską początkowo wcale jednak nie miała być kabaretem literackim. O tym, jak wyglądały jej początki pisze Sławomir Koper w książce Mistrzowie polskiego kabaretu.
Połowa lat 50. była znakomitym okresem dla rozwoju studenckich kabaretów. To właśnie wtedy powstał gdański Bim-Bom czy warszawski STS, ale największą legendą miała się stać krakowska Piwnica pod Baranami.
Reklama
Piwnica zasypana węglem i gruzem
Zainaugurowała swoją działalność w tym samym okresie, chociaż z założenia wcale nie miała być kabaretem. [Wiesław Dymny relacjonował:]
W roku 1955, był to chyba maj poznałem, a właściwie ujrzałem na własne oczy Piotra Skrzyneckiego. Oprowadzał jakąś wycieczkę po wystawie malarzy ukraińskich. Nie miał jeszcze brody, za to z dużą pewnością siebie tłumaczył zdumionym wieśniakom, w jaki sposób artysta powinien malować zwózkę zboża czy kopanie ziemniaków, na poparcie zaś swej nieomylności miał zawsze jakiś niezbity przykład w postaci olbrzymich obrazów.
Właściwymi założycielami słynnego kabaretu byli Skrzynecki i Kika Lelicińska, którzy poszukiwali miejsca, gdzie mogliby się spotykać ze znajomymi, żeby spokojnie dyskutować przy winie o interesujących ich tematach. Marzyło się im coś na kształt klubów paryskich intelektualistów – lokal, gdzie w swoim gronie rozmawiano by o literaturze i filmie. (…)
Skrzynecki i Lelicińska uparcie dążyli do celu i w końcu kierownictwo Krakowskiego Domu Kultury, który miał swoją siedzibę w dawnym pałacu Potockich przy Rynku Głównym – ze względu na trzy płaskorzeźby w kształcie baranich głów nazywanym Pałacem pod Baranami – oddało im w użytkowanie piwnicę.
Choć piwnica była totalnie zasypana węglem i gruzem, młodzi zapaleńcy raźno wzięli się do pracy. W ich gronie przeważali studenci szkół artystycznych, początkowo był wśród nich nawet Krzysztof Penderecki, ale z obawy o uszkodzenie rąk (studiował wówczas w klasie skrzypiec) musiał zrezygnować z pracy fizycznej.
Pierwszy krok
Takich problemów nie miał jednak Wiesław Dymny, który niebawem zjawił się na miejscu. Jak zawsze był w Krakowie tam, gdzie działo się coś interesującego. [Dymny wspominał:]
Reklama
Wszedłem po wąskich schodach do ciemnego podziemia skąd kilku kolegów na plecach wynosiło kosze z węglem i gruzem. Na kominku płonął ogień, paliło się kilka świec, dym gryzł w oczy. Sulma [Józef Sulma, student ASP – S.K.] rozwalał kilofem ceglany mur dzielący sale na połowy.
Skrzynecki biegał podniecony, pan Sztyc (woźny Domu Kultury) doradzał, gdzie i jak ustawić krzesła i ławeczki. Również za poradą pana Sztyca powstała scena, zrobiona z kilku postumentów, na których stały do tej pory popiersia wodzów. Kiedy jeszcze wymyto ceglaną podłogę, ścianę i ustawiono krzesła, wydał się nam nie gorszy od Teatru imienia Słowackiego.
Porównanie było chyba jednak zbyt optymistyczne, gdyż przez dłuższy czas lokal nie posiadał nawet własnej toalety i jego użytkownicy korzystali z gościnności sąsiadów. Ale pierwszy krok został wykonany, chociaż nikomu nie przychodziło jeszcze do głowy, że właśnie tworzą legendę, która przetrwa swoich założycieli.
Klub dyskusyjny
Inna sprawa, że po latach trudno ustalić dokładny przebieg ówczesnych wypadków, a świadkowie czasami zaprzeczają sobie wzajemnie. [Joanna Olczak-Ronikier potwierdzała:]
Reklama
Każdy, kogo wypytuję o Piwniczne zdarzenia, których nie pamiętam opowiada mi co innego. Wydawało się, że mogę zawierzyć przynajmniej własnej pamięci, ale i to nie jest pewne. Jak na kronikarza przystało, będę trzymała się własnej wersji wydarzeń, ale za wiarygodność mej opowieści nie ręczę.
A im bardziej zagmatwane, niepewne, sprzeczne ze sobą będą relacje innych współtwórców Piwnicy (…), tym lepiej. Uporządkowana i logiczna opowieść o czymś, co składało się z chaosu, a żywiło absurdem, równałaby się publicznie sekcji motyla.
Początkowo był to faktycznie klub dyskusyjny z wyszynkiem. Podawano tam najtańsze alkohole (wino patykiem pisane na zimno lub na gorąco) i ciasteczka kupowane w Towarzystwie Kulturalno-Społecznym Żydów przy Sławkowskiej. Wybór miejsca zaopatrzenia nie był przypadkowy, tylko tam bowiem udzielano studentom kredytu.
Przydatnym nabytkiem okazał się Dymny, który jako silny mężczyzna jeździł razem z barmankami (Dorota Terakowska i Maria „Pusia” Pawełek) po zapasy, ciągnąc swoje towarzyszki na wózku. Z powrotem natomiast wesoła gromadka solidarnie pchała pojazd w kierunku Rynku. Nie zmienia to jednak faktu, że wkrótce wyszynk przysporzył poważnych problemów finansowych bywalcom Piwnicy.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Wino bowiem brano na kredyt, ale sprzedawano je… również na identycznych zasadach. Gdy wreszcie należało uregulować rachunek za dostawy, barmanki podnosiły „straszny wrzask” i wówczas wszyscy obecni składali się na dług. Nigdy jednak nie wystarczało środków na jego pokrycie i zobowiązania urosły do kwoty 400 złotych (średnia krajowa wynosiła wówczas nieco ponad 1000 złotych). W efekcie bar zbankrutował.
Początek kabaretu
Bywalcom Piwnicy szybko przestała wystarczać formuła klubu dyskusyjnego. Gorzej, że od samego początku ujawniły się różnice zdań na temat kierunku działalności. Wprawdzie powołano zarząd i wydrukowano nawet karty wstępu, ale nie było spójnej koncepcji funkcjonowania przybytku. Zdarzyło się nawet, że usunięto z Piwnicy Skrzyneckiego, który chciał stworzyć kabaret.
Reklama
Miał on jednak swoich zwolenników i ciągle „coś motał, tworzył własne koterie, planował, zmieniał plany, przeszkadzał i był przeciw”. W efekcie „dla świętego spokoju przyjęto go z powrotem”. O wszystkim jednak miał zadecydować przypadek. [Dorota Terakowska wspominała:]
Wydaje mi się dzisiaj, że byłam świadkiem prapoczątku kabaretu, było takie spotkanie, na które Janina [Gorycka – S.K.] przyniosła Orfeusza Cocteau i powiedziała, że nie można marnotrawić czasu, pić ciągle wina, trzeba od czasu do czasu coś przeczytać, a nawet wystawić. I kazała nam, co akurat się zebrali, czytać na głosy tego Orfeusza. Czytaliśmy grzecznie, po kawałku, a kiedy przyszła pora na Piotra – odmówił.
Powiedział, że nie może ani mówić, ani czytać, bo gra węża. Runął do stóp Janiny i zaczął się wić jak prawdziwy wąż po podłodze. Wiesiek, Kika Lelicińska zaraz także zaczęli się wygłupiać, jak to oni, a zawsze przecież byli szaleni. I coś nam wtedy zaświtało po raz pierwszy, jakiś stworzył się nastrój powagi, solenności, klasyki – właściwy dla przyszłych kabaretów.
Problemy finansowe
Faktycznie, wybrano formułę kabaretu, ale programy miały być prezentowane wyłącznie przyjaciołom i ich znajomym. Nikt nie myślał o komercyjnej stronie widowiska, miała to być wyłącznie dobra zabawa we własnym gronie. Zresztą pierwszy wieczór zakończył się, delikatnie mówiąc, porażką. [Kazimierz Wiśniak wspominał:]
Reklama
W blasku świec i ognia z kominka podawano gratis i w nieograniczonych ilościach najtańsze grzane wino „Wino”. Rysio Fischbach grał na gitarze, Wanda Szczuka ułożyła specjalny taniec Piwniczny. Wieczór był wyjątkowo nudny.
Problem stanowiły też finanse, bowiem konieczne były zakup wina, szklanek, bułek dla dekoratorów oraz pokrycie kosztu transportu fortepianu. W tej sytuacji pożyczono 1000 złotych od przyszłego rzeźbiarza Bronisława Chromego, który jako jedyny z założycieli Piwnicy wówczas pracował i dysponował już własnymi pieniędzmi. Jak można się domyślać, kwoty tej właściciel nigdy nie odzyskał…
W podziemiach pałacu Potockich odbywały się również imprezy dostępne dla szerszej publiczności. Należały do nich wystawy plastyczne, na których prezentowano dzieła członków Piwnicy i ich przyjaciół.
Tego rodzaju wernisaż mieli Kazimierz Wiśniak, Krystyna Zachwatowicz, późniejsza żona Andrzeja Wajdy, czy naczelny „Przekroju”, Marian Eile. Nie zachowały się natomiast informacje na temat sprzedaży obrazów i rysunków, a z niektórych wspomnień można wywnioskować, że ich twórcy byli zadowoleni, gdy nie zginęło zbyt wiele prac…
Reklama
Premierowy występ
W połowie grudnia 1956 roku odbyła się wreszcie premiera programu kabaretowego, na co bardzo nalegał Skrzynecki. Scenę z drewnianych skrzynek zbił – oczywiście – Wiesław Dymny i łącznie wystąpiło na niej dziewięć osób, w tym późniejsze legendy Piwnicy, jak Barbara Nawratowicz czy Krzysztof Litwin. Konferansjerem został późniejszy scenograf, Krzysztof Żrałek, natomiast Skrzynecki musiał się zadowolić rolą obserwatora.
Publiczność faktycznie składała się wyłącznie ze znajomych, a program stanowił zadziwiające połączenie abstrakcyjnego humoru, utworów Gałczyńskiego, tekstów prasowych i francuskich piosenek. Poczesne miejsce zajął esej Leszka Kołakowskiego Czym jest socjalizm, który ze względu na zastrzeżenia cenzury nigdzie nie mógł być opublikowany.
Wyrecytowano go w formie litanii i na wszystkich zrobił ogromne wrażenie. Wieczór zakończył się w stylu paryskiego kabaretu: konferansjer zaczął rzucać krzesłami w publiczność, która uciekała z krzykiem.
Następnego dnia Skrzynecki ostro skrytykował twórców i wykonawców. Uznał program za haniebny, a dyskusja przy stoliku w jednej z krakowskich kawiarń zakończyła się stłuczeniem szklanego blatu. Jednak nie wszyscy widzowie mieli podobnie negatywne odczucia – na przykład Sławomir Mrożek sprawiał wrażenie zafascynowanego, a już wówczas należał do osób o wyjątkowo wyrafinowanym guście.
Reklama
Pochwały „najbardziej wybrednego krytyka w Polsce”
Oczarowany był również szef „Przekroju”, Marian Eile, który poświęcił Piwnicy rozkładówkę pisma i zaczął konsekwentnie promować młodych zapaleńców. Do chóru zachwytów przyłączył się także „najbardziej wybredny krytyk w Polsce”, Ludwik Flaszen. [W lutym 1957 roku pisał:]
Ciasno tu i tłoczno że skoroś raz usiadł, nie wstaniesz do końca przedstawienia. Siadasz w płaszczu, bo zimno tu jak na dworze (okno piwniczki nie ma szyb), potem od tłoku robi się u góry gorąco i tylko nogi piekielnie marzną od posadzki.
Flaszen uznał jednak, że dzięki ascetycznym warunkom można się skupić na odbiorze programu, gdyż wygoda rozprasza, a nawet usypia. Zauważył też, że ważnym elementem scenografii jest brak światła elektrycznego, chociaż w Piwnicy zamontowano już odpowiednią instalację. Grano jednak przy świecach i blasku kominka, dzięki czemu jeszcze bardziej zacierała się różnica pomiędzy członkami kabaretu a widownią.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. Mistrzowie polskiego kabaretu. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem Wydawnictwa Fronda.
Ponad 100 lat historii polskiego kabaretu
Ilustracja tytułowa: Fragment wnętrza Piwnicy pod Baranami (Zygmunt Put/CC BY-SA 4.0).