W 1922 roku na prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej wybrano starego socjalistę i działacza spółdzielczego, Stanisława Wojciechowskiego. Miał jednoosobowo wyrażać majestat kraju, ale nie znosił rozgłosu, źle czuł się na salonach i jeszcze gorzej wśród dziennikarzy. Jego żona, Maria, preferowała zaś życie oszczędne i przyziemne, polityka przepajała ją wstrętem. Konsekwencje były łatwe do przewidzenia. Posypały się towarzyskie i dyplomatyczne gafy, a cała Warszawa aż huczała od pogłosek. Oto kilka historii, które szczególnie wzburzyły nie tylko ulicznych plotkarzy, ale nawet mężów stanu.
Prezydent i prezydentowa Wojciechowscy zgodnie nie znosili pokazywać się w galowych strojach i robić z siebie widowiska. Poza tym wiedzieli, że to ich pięta achillesowa. Kiedy tylko Stanisław wdziewał frak, a Maria suknię wieczorową, musiała się wydarzyć jakaś katastrofa.
Reklama
Obiad bez protokołu
Do zdecydowanie najgłośniejszej doszło podczas oficjalnego obiadu dla zagranicznych dyplomatów. Na tego rodzaju imprezach obowiązywał ścisły protokół: każdy musiał zająć miejsce zgodne ze swoją rangą i starszeństwem.
Tymczasem na parę minut przed rozpoczęciem przyjęcia prezydent wparował do sali jadalnej i zupełnie pomieszał winietki! Porozsadzał gości tak, by bliżej siedzieli ci, których lubił. Pod ściany wysłał z kolei tych, z którymi nie znajdował wspólnego języka.
Wybuchł prawdziwy skandal, a ambasador Włoch, senior korpusu dyplomatycznego, zażądał wyjaśnień od polskiego MSZ-etu.
Pantofle z gumką i anglez
Na co dzień pojawiało się też multum drobniejszych kontrowersji, zwłaszcza w kwestii elegancji. Znawcy szyku śmiali się z prezydenta, który lubił chodzić w długim niczym sutanna anglezie i czarnych pantoflach z gumką po bokach. Pantofle z gumką nie wymagają chyba wyjaśnień. Ale anglez? Wyglądał niczym strój bolszewickiego oficera…
Także Marii zarzucano podobne gafy. Zły dobór ubrań i kosmetyków, a przede wszystkim brak gustu, jeśli chodzi o dobór służby. Podobno smutną normą było asystowanie prezydentowej przez zupełnie nieeleganckie i nieznające etykiety delikwentki.
Reklama
Las jak las
Wyczulona na docinki para prezydencka unikała hucznych imprez jak ognia. Wystarczyło, że od plotek huczały salony całej Warszawy. Nie można było jednak zrezygnować ze spotkań dyplomatycznych.
Najgłośniejszym wydarzeniem towarzysko-politycznym całej prezydentury Stanisława Wojciechowskiego była wizyta rumuńskiej pary królewskiej w Polsce w lipcu 1923 roku. Ani prezydent ani jego żona, mimo najszczerszych chęci, nie ustrzegli się wówczas całego szeregu drobnych faux pas.
Pierwsze problemy pojawiły się już w powozie, którym prezydentowa pojechała ze swoją rumuńską imienniczką, królową Marią, do Rembertowa na przygotowaną zawczasu defiladę wojskową.
Monarchini starała się nawiązać kurtuazyjną konwersację. Prezydentowa zdecydowanie jej tego nie ułatwiała. „— Jaki piękny las! — powiedziała [królowa], gdy powóz przejeżdżał przez las. [Tłumaczka] Październicka przetłumaczyła, a prezydentowa stwierdziła: — Las jak las!”.
Maria nigdy nie zaprzątała sobie głowy gładkimi słówkami i po prostu powiedziała to, co pomyślała. Nie miała pojęcia, że taka riposta to murowany skandal. Przecież monarchini pewnikiem uznałaby ją za grubiaństwo, jeśli nie za afront! Na szczęście pani Październicka, bądź co bądź oddelegowana ze służb dyplomatycznych, nie straciła zimnej krwi.
Teraz […] zaczęła tłumaczyć królowej, że prezydentowa oświadczyła: „cóż znaczą nasze lasy w porównaniu z pięknością lasów Rumunii, itd.”… Na to królowa:
— Jaki język polski jest dziwny. Prezydentowa powiedziała tak krótko, a tyle to znaczy…
Reklama
Skarbnica nieprzyzwoitych anegdot
Udało się uratować sytuację, ale przecież wizyta dopiero się zaczynała. Im dalej — a jakże — w las, tym robiło się niebezpieczniej. Jak pisała Bożena Krzywobłocka: „Obiad na zamku minął bez większych wstrząsów. Za to śniadanie z francuskim menu wypisanym osobiście przez panią Wojciechowską weszło do skarbnicy zgoła nieprzyzwoitych anegdot”.
Maria nie znała oczywiście języka francuskiego, toteż próba sił w zawodzie tłumacza musiała się zakończyć wpadką. Niestety, dzisiaj można już tylko domniemywać, jak wielka była gafa prezydentowej. I co właściwie było w tej sprawie nieprzyzwoitego…
Pęknięta gumka i poczerwieniałe twarze
Jeszcze większym echem odbiła się herbatka zorganizowana bodaj tego samego dnia u prezydenta. Nagle na środku salonu pewnej szykownej damie, która towarzyszyła prezydentowej, pękła gumka od majtek.
Wściekle różowe reformy poleciały na błyszczącą posadzkę, pomiędzy zgromadzonych gości z kraju i zagranicy. Dyplomaci i adiutanci poczerwienieli z zażenowania. Prezydentowa skamieniała. Przynajmniej jeden pracownik MSZ-etu okazał się na tyle przytomny, by kopnąć kompromitujący kawałek bielizny pod najbliższą kanapę, zanim jego wysokość król Rumunii cokolwiek zauważył.
***
Powyższą historię przedstawiłem znacznie szerzej w książce Pierwsze damy II Rzeczpospolitej. Jej nowa edycja właśnie trafiła do sprzedaży (Wydawnictwo Literackie 2023).