Pod koniec października 1909 roku opinią publiczną wstrząsnęła wiadomość, że trzej paulini zbrukali klasztor na Jasnej Górze, okradając obraz Matki Boskiej z kosztowności i wotów. Śledczy szybko dotarli do złodziei. A potem było już tylko gorzej. Okazało się bowiem, że oprócz świętokradztwa zakonnicy mają na koncie więcej grzechów: krzywoprzysięstwo, wiarołomstwo, oszustwo, przekupstwo, fałszerstwo, szpiegostwo, cudzołóstwo, a nawet morderstwo, którego dokonali za murami sanktuarium. Oto jak jeden z najbardziej ponurych epizodów w dziejach Jasnej Góry zaczął wychodzić na jaw.
„Serca wiernych ścisnęły się bólem i rozpaczą” – informowała na pierwszej stronie »Gazeta Częstochowska«.
Dziś w nocy dokonano na Jasnej Górze potwornego świętokradztwa, na samą myśl o którym krew ścina się w żyłach, a duszę ogarnia straszny lęk przed ogromem zbrodni ludzkiej. Z trwogą spoglądamy w przyszłość. Do jakiego upadku, upodlenia i nędzy może dojść zbrodniczy szał istoty ludzkiej.
Reklama
Lotem błyskawicy przebiegła dziś rano Częstochowę wiadomość, że świętokradcza ręka targnęła się na świętość sercu polskiemu najdroższą. Tysiączne tłumy, zatrwożone, zbolałe biegły na Jasną Górę, nie dając wiary przerażającej wieści. Niestety, wieść ta okazała się prawdziwa!
Był to jeden z najczarniejszych dni w dziejach sanktuarium na Jasnej Górze. Wczesnym rankiem 23 października 1909 roku zakonnicy odkryli, że nieznani sprawcy okradli obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
Sprawcy musieli doskonale znać klasztor
Zniknęły dwie korony z brylantami oraz sukienka inkrustowana perłami. Ponadto łupem złodziei padły wota pozostawione przez wiernych: 15 złotych zegarków, 50 złotych obrączek, 40 pierścieni z brylantami, 15 złotych bransoletek, 4 duże złote krzyże oraz 50 krzyżyków na szyję.
„Ilu było świętokradców” – komentowała prasa – „dziś sprawdzić trudno. Niepodobna jednak przypuszczać, aby działał jeden złoczyńca”.
Sądząc z położenia świątyni oraz wejść i wyjść, złoczyńca czy złoczyńcy dostali się do kaplicy św. Antoniego przez okno, w którym już poprzednio brakowało szyby.
Reklama
Odryglowanie bramy prowadzącej z kaplicy do kruchty nie przedstawiło żadnej trudności, gdyż zasuwa odmykana jest od wewnątrz. Tą drogą zbrodniarze przedostali się na ganek w kaplicy z Obrazem Cudownym i zawiązawszy u bariery sznur, opuścili się na ambonę.
Śledczy od razu zwrócili uwagę na fakt, że złodzieje sprawiali wrażenie ludzi doskonale znających rozkład pomieszczeń. Nawet linkę, którą mieli się posłużyć, umocowali na pręcie, o którego istnieniu nie mógł wiedzieć nikt z zewnątrz. Co więcej, wszystko wskazywało na to, że była to tylko próba wprowadzenia policji w błąd, gdyż linka nie była im wcale potrzebna.
Znaleziono również porzucony przez nich sznur sztucznych pereł, których w ciemnościach nie można było odróżnić od prawdziwych. A więc sprawcy musieli doskonale wiedzieć, co kradną. „Prowadzi to do przypuszczenia” – podejrzewał dziennikarz »Kuriera Porannego« – „że kradzież popełniona została przez kogoś, kto, znając dokładnie klasztor… po spełnieniu kradzieży potrafił się w nim ukryć”.
Winna… lewicowa prasa?
Śledztwo utknęło jednak w martwym punkcie, a prasa prześcigała się w spekulacjach. Dziennikarze lewicowych tytułów sprawiali wrażenie zadowolonych ze świętokradztwa, dając do zrozumienia, że już dawno należało ograniczyć klerykalizm i kult świętych obrazów. Nie przeszkodziło to jednak w ponownej koronacji częstochowskiej relikwii.
Reklama
Uroczystość, która odbyła się w maju 1910 roku (nowe korony przysłano bezpośrednio z Watykanu), stała się pretekstem do rozprawy z „podżegaczami do świętokradztwa”, jak określił lewicowych dziennikarzy przeor Jasnej Góry, ojciec Euzebiusz Rejman. (…) Przeorowi wtórował biskup włocławski Stanisław Zdzitowiecki, który winą za świętokradztwo obarczył agitatorów dążących do zmian społecznych na ziemiach polskich. (…)
Do dyskusji włączyły się tytuły katolickie i prawicowe. Jednak mimo tej prasowej wojny sprawców przestępstwa nie wykryto. I zapewne pozostaliby nieuchwytni, gdyby nie upór pewnego rosyjskiego sztabskapitana.
Makabryczne odkrycie w rzece
Kilka tygodni po koronacji obrazu w pobliżu wsi Zawady leżącej na północ od Częstochowy dokonano makabrycznego odkrycia. Z rozlewisk Warty wyłowiono sofę, w której znajdowało się ciało nieznanego mężczyzny. Denat zginął od ciosów siekierą.
„Zamordowany to wysoki blondyn” – relacjonowała prasa – „około lat 35, cokolwiek ryży. Rany zostały zadane ręką pewną i śmiałą. Sekcja wykazała, że pierwszą ranę otrzymał zamordowany podczas snu. Oprócz zadawania ciosów morderca dusił ofiarę”.
Ofiary początkowo nie udało się zidentyfikować, śledztwo ruszyło jednak z miejsca, gdy sprawą zajął się sztabskapitan Czernogołowkin z warszawskiej policji. Zrezygnował z identyfikacji tożsamości ofiary i skoncentrował się na próbach ustalenia pochodzenia sofy, w której znaleziono zwłoki. Szybko też doszedł do zadowalających wyników.
Sofa była opakowana w matę (tzw. rogożę), na której zachowały się symbole przesyłek kolejowych. Ustalono, że mata została nadana z Krzemieńca do Częstochowy, gdzie odebrał ją miejscowy kupiec Szlama Potok. Ten zaś przesłuchany przez policję zeznał, że sprzedał ją nieznanemu z nazwiska klientowi, który zapakował ją do dorożki.
Reklama
Przysięga dorożkarza
Czernogołowkin był doświadczonym śledczym i nie popełnił błędu. Jego podwładni przeczesali teren między Częstochową a Zawadami, rozpytując okolicznych mieszkańców. Trop okazał się właściwy, bo wkrótce znaleziono świadków, którzy widzieli dorożkę wiozącą dziwny pakunek.
Ponownie przesłuchiwany Potok zeznał ponadto, że klient, który zapłacił za matę, kupił jeszcze wielki wiklinowy kosz, informując przy okazji, że właściwym nabywcą miał być ktoś z jasnogórskiego klasztoru.
Przesłuchano więc częstochowskich dorożkarzy, a jeden z nich zdradził, że jego kolega Wincenty Pianko chwalił się nietypowym kursem za miasto i przewozem wielkiej paczki. Dodał również, że nieźle na tym zarobił, a zleceniodawcą miał być jakiś zakonnik. Piankę aresztowano i choć ten uparcie milczał, śledztwo potoczyło się już błyskawicznie.
Okazało się, że dorożkę wynajął paulin Damazy Macoch, który wraz z klasztornym służącym Stanisławem Załogiem załadował sofę do pojazdu, nakazując dorożkarzowi jazdę w kierunku Zawad.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„W rzece Warcie w głębokim topielisku sofę zatopili” – relacjonował reporter »Kuriera Warszawskiego«.
Kiedy zaintrygowany tym w najwyższym stopniu dorożkarz Pianko pytał, co to wszystko znaczy, ojciec Damazy zalecił mu milczenie, obiecując wyjaśnić później. W drodze powrotnej (…), kiedy dorożka znalazła się w lesie, paulin Damazy zatrzymał ją, wziął krzyż do ręki i kazał na niego przysiąc dorożkarzowi Piance, że nigdy i nikomu nie powie o podróży z nim i przewiezieniu sofy, choćby nawet był więziony – a to »dla dobra wiary chrześcijańskiej«”.
Po nitce do kłębka
Dorożkarz został sowicie wynagrodzony, bo za wyprawę do Zawad otrzymał 30 rubli, co równało się miesięcznemu zarobkowi robotnika fabrycznego. Uważał przysięgę za wiążącą i dlatego nie chciał zeznawać. Mimo to śledczym udało się ustalić personalia ofiary: w sofie znajdował się Wincenty Macoch, brat stryjeczny ojca Damazego.
Reklama
Zakonnika jednak nie aresztowano, gdyż wraz ze służącym zniknął z klasztoru. W jego celi znaleziono korespondencję z wdową po ofierze – zamieszkałą w Warszawie Heleną Krzyżanowską. Ta również zniknęła, ale jej sąsiadka zeznała, że osobnik podobny do ojca Damazego był u niej częstym gościem.
Rozpoczęły się intensywne poszukiwania całej trójki, a policja połączyła poszczególne elementy tej układanki. Helenę niebawem ujęto u siostry mieszkającej w okolicach Miechowa, natomiast Damazego aresztowano na dworcu w Krakowie. Zeznania zatrzymanych pozwoliły na ujawnienie straszliwej prawdy.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. Zbrodnie z namiętności (Wydawnictwo Fronda 2023).