Pierwsze informacje o społeczności określanej mianem Słowian pojawiły się wkrótce po upadku starożytnego Rzymu. O nieznanym wcześniej ludzie zaczęto pisać w okresie wielkiego kryzysu i zaburzeń. Opinie, jakie formułowali na jego temat autorzy z Imperium Bizantyńskiego zdecydowanie nie były pochlebne.
Pierwsze wzmianki o ludziach określanych mianem Słowian zaczęły się pojawiać około 550 roku w źródłach powstających na obszarze Bizancjum, a więc w jedynej części cesarstwa rzymskiego, która zdołała przetrwać serię niszczycielskich zaburzeń z wcześniejszych stuleci.
Reklama
Epoka kryzysu i spadkobiercy starożytnych Rzymian
Imperium wschodnie ze stolicą w Konstantynopolu nie upadło, ale u zarania średniowiecza borykało się z ogromnymi wyzwaniami.
Próba odzyskania Italii i Afryki, którą podjął cesarz Justynian (na tronie od 527 do 565 roku) nie przyniosła trwałego sukcesu. Nie przywrócono chwały antycznemu Rzymowi. Na dłuższą metę przedsięwzięcie zaowocowało tylko niebotycznymi kosztami i stratami w ludziach.
Jednocześnie załamanie klimatu, tak poważne, że VI stulecie określa się wręcz mianem apogeum małej epoki lodowcowej, doprowadziło do regresu gospodarczego i nawracających klęsk głodu. Na kraj spadło wielkie trzęsienie ziemi, nie brakowało też wstrząsów politycznych, łącznie z otwartym buntem, który niemal zmiótł z tronu Justyniana.
Wreszcie wielka epidemia, jaka zaczęła przetaczać się przez świat śródziemnomorski w latach 40. VI wieku, sprawiła, że populacja cesarstwa spadła nawet o połowę. Dzisiaj przyjmuje się niemal za pewnik, że wywołała ją ta sama bakteria yersinia pestis, która odpowiadała za niesławną „czarną śmierć” z XIV stulecia.
Niebronione granice wschodniego cesarstwa rzymskiego
W obliczu wszystkich tych katastrof nie można było myśleć o skutecznej obronie granic imperium. Osłabienie Bizancjum wykorzystały różne grupy zaliczane przez spadkobierców Rzymian w poczet barbarzyńców.
Reklama
Napływały one zwłaszcza na Bałkany, początkowo głównie w celach łupieżczych, potem już wprost po to, by się tu osiedlać. Bizantyńczycy nie wiedzieli o nich wiele. Nie interesowano się zresztą bliżej ich pochodzeniem czy historią. Byli to, z perspektywy Konstantynopola, przede wszystkim groźni i kłopotliwi najeźdźcy.
Nadejście Słowian
O wrogiej fali jako jeden z pierwszych pisał niejaki Jordanes – prawdopodobnie sekretarz bizantyńskiego dowódcy wojskowego na Bałkanach.
Na kartach zdawkowej kroniki, powstałej około 551 roku i poświęconej ogółem germańskiemu ludowi Gotów, wspomniał on też o „licznym narodzie Wenetów”, który miał zajmować terytoria wzdłuż Karpat, między górną Wisłą, a dolnym Dunajem i Dnieprem.
Nazwę grupy Jordanes zaczerpnął ze starszych rzymskich traktatów, które często wspominały o Wenetach i przypisywały im siedziby niemal w całej Europie. Poza tym jednak autor podał też węższe „imiona”, jakie mieli „z dawien dawna” nosić ci tajemniczy barbarzyńcy. „Głównie nazywa się ich Sklawenami i Antami” – stwierdził. Pierwsze z określeń jest tłumaczone wprost jako Słowianie.
Reklama
Czy można wierzyć relacji Jordanesa?
Jordanes podkreślał, że zarówno Sklawenowie, jak i Antowie posługiwali się „jednym językiem”. I był to w jego odczuciu rzecz jasna język „niesłychanie barbarzyński”. Wiele więcej informacji autor nie posiadał, a nawet to, co napisał, należy przyjmować z dużą ostrożnością.
Dzieło Jordanesa nie było oryginalne, sam skryba przyznał, że stworzył tylko streszczenie starszej, dzisiaj zaginionej, księgi. Pracował nad nim w dużym pośpiechu.
Zanotował nawet, że uwinął się w zaledwie kilka dni, nie miał więc raczej czasu, by weryfikować przedstawiane szczegóły. Poza tym na pewno nie znał „niesłychanie barbarzyńskiego” języka Słowian, nie miał pewnych wiadomości o ich ojczyźnie, a swój wywód geograficzny poprowadził pokrętnie i bez zrozumienia tego, jak wyglądały odległe ziemie, których nigdy nie odwiedził.
Niektórzy badacze próbują wprawdzie osadzać jego wypociny na mapach i wskazywać granice zajmowane przez Sklawenów i Antów, ale to przedsięwzięcia dalece karkołomne. Jak komentuje chociażby brytyjski archeolog Paul M. Barford, niechybnie muszą prowadzić do nonsensownych rezultatów.
Jadowita opinia o pierwszych Słowianach
W podobnym czasie co dziełko Jordanesa powstawały także teksty Prokopiusza z Cezarei – wpływowego uczonego, najsłynniejszego dziejopisarza wczesnego Bizancjum i sekretarza drugiego najpotężniejszego człowieka w kraju, generała Belizariusza.
Do dzisiaj zachowały się trzy jego prace. I we wszystkich można znaleźć wzmianki o Słowianach, zresztą dużo obfitsze niż u Jordanesa. A przy okazji o wiele bardziej przepełnione jadem.
Prokopiusz opowiadał, że najazdy Słowian stanowiły niepowstrzymaną plagę od początku panowania cesarza Justyniana, a więc już od lat 20. VI stulecia. Hordy barbarzyńców ponoć „niemal każdego roku” miały dokonywać wtargnięć na obszarze Ilirii, Tracji, nawet na ziemiach greckich i w bezpośrednim sąsiedztwie Konstantynopola.
O napastnikach kronikarz pisał z niekłamaną odrazą. Widział w nich nie pełnoprawnych ludzi, ale stworzenia „podobne do zwierząt”. Twierdził, że wszędzie dopuszczali się najgorszych bezeceństw. Nie tylko mordowali bezbronną ludność i równali z ziemią miasta, lecz także rozkoszowali się przeróżnymi torturami.
Reklama
Zamiast uśmiercać przeciwników mieczem lub włócznią woleli ponoć wbić w ziemię „dobrze zaostrzony” pal i „z całym rozpędem wsadzać nań nieszczęśników”. Prokopiusz oskarżał też Słowian o to, że tłukli swoje ofiary pałkami po ciemieniu. W ten sposób pozbywali się ich „jak psów lub albo innych jakiś dzikich zwierząt”.
Według kronikarskiej relacji nieraz zdarzało się też, że słowiańscy najeźdźcy palili napotkanych mieszkańców wschodniego cesarstwa żywcem po uprzednim zamknięciu ich „w chatach wraz z bydłem i owcami”, o ile nie byli w stanie zabrać tych ostatnich z powrotem „do swego kraju”.
Na skutek najazdów Słowian całe Bałkany miały być pełne ofiar, „przeważnie niepogrzebanych”. Tylko podczas jednej ekspedycji intruzi zabili podobno 15 tysięcy osób, w tym wszystkich napotkanych mężczyzn. Gdy zaś byli już „jak gdyby pijani obfitością rozlanej krwi”, brali część Bizantyńczyków w niewolę i wracali do domów, „pędząc przed sobą nieprzeliczone tłumy”.
Czarna legenda czy rzeczywistość?
Zarówno opis napadów, jak i różne szczegóły na temat życia i obyczajów Słowian, które przytaczał Prokopiusz, trącą literacką przesadą.
Reklama
Kronikarz nie zmyślił inwazji, ale robił wiele, by przedstawić wrogów przez pryzmat przyjętych od stuleci wyobrażeń o wszelkich barbarzyńcach. A więc jako istoty skrajnie prymitywne, krwiożercze, kierujące się samym instynktem, niezdolne do jakiegokolwiek porządku i organizacji.
Jego opisy były szczegółowe. Trudno natomiast nazwać je wnikliwymi. Niemiecki badacz Słowiańszczyzny Eduard Mühle twierdzi wręcz, że „nie można dopatrywać się” w nich „większego związku z rzeczywistością”.
***
Powyższy tekst to tylko niewielki wycinek z mojej nowej książki pt. Cywilizacja Słowian. Prawdziwa historia największego ludu Europy. Na jej kartach o wiele szerzej przedstawiłem zagadkę pochodzenia Słowian, ich związków z kulturami epoki antyku i intrygującego procesu, który dał początek naszej dzisiejszej tożsamości. Więcej szczegółów na Empik.com.