Przykłady bałwanków prillwickich. Rycina z książki Andreasa Mascha, 1771 - 2

Najsłynniejsza mistyfikacja dotycząca wczesnych Słowian. Do dzisiaj wiele osób jest skłonnych dawać jej wiarę

Strona główna » Średniowiecze » Najsłynniejsza mistyfikacja dotycząca wczesnych Słowian. Do dzisiaj wiele osób jest skłonnych dawać jej wiarę

Dzisiaj wiadomo już z absolutną pewnością, że wcześni Słowianie nie posiadali własnego alfabetu, nie mieli rodzimego odpowiednika run. Dawniej robiono jednak bardzo wiele, by udowodnić, że rzeczywistość wyglądała inaczej – i że Słowianie, podobnie jak ich zachodni sąsiedzi, posługiwali się znakami już w czasach przedchrześcijańskich. Takie tezy budowano na bazie przeróżnych fałszerstw i mistyfikacji. Największe znaczenie miało tak zwane znalezisko pastora z Prillwitz. Zdemaskowano je i obalono, ale po dziś dzień nie brakuje ludzi próbujących pokładać w nim wiarę.

O pierwszych zabytkach ze słowiańskimi napisami runicznymi zaczęło się robić głośno w latach 60. XVIII stulecia i to nawet nie wśród slawistów, ale w gronie badaczy niemieckich. Opowieść powtarzana najpierw w prasie, a następnie w pracach naukowych była barwna i pełna zwrotów akcji.


Reklama


Narodziny legendy

Zgodnie z nią już u schyłku wieku XVII pewien pastor z wioski Prillwitz w Meklemburgii (a więc z obszaru dawnego słowiańskiego Połabia) przypadkowo wykopał w ogrodzie kościelnym spiżowy kocioł wypełniony przeróżnymi tajemniczymi przedmiotami: nożami, naczyniami, zdobionymi laskami, a przede wszystkim małymi posążkami z brązu, opatrzonymi niezrozumiałymi znakami.

Podobno duchowny obawiał się reakcji władz, więc nigdy nie pochwalił się publicznie tym, co znalazł. Dopiero gdy pastor umarł, zbiór został sprzedany pewnemu krewniakowi, a po kolejnych zgonach i w ramach spadków trafił wreszcie do dwóch braci Jakuba i Gideona Sponholtzów.

Wybrane idole z Prillwitz na ekspozycji w muzeum w meklemburskim Schwerin.
Wybrane idole z Prillwitz na ekspozycji w muzeum w meklemburskim Schwerin (fot. Silar, lic. CC-BY-SA 4,0).

Ci mężczyźni ujawnili wreszcie kolekcję i znaleźli miłośnika starożytności chętnego ją odkupić oraz spopularyzować. W 1768 roku sprzedali niejakiemu Johannowi Hemplowi czterdzieści sześć przedmiotów, w tym dwadzieścia posążków.

Zarzekali się przy tym, że to cały ich zbiór i że nie istnieje ani jedna figurka więcej. Wystarczyło jednak, że tematem zainteresowali się kolejni badacze pradziejów, a nagle u Sponholtzów odnalazło się jeszcze ponad 20 posążków. Potem, gdy bałwanki czy też idole prillwickie stały się już sensacją, zbiór spuchł o ponad 100 kolejnych obiektów.


Reklama


Sponholtzowie twierdzili, że część znaleźli w polu, inne sami od kogoś odkupili. Ale aż 50 sztuk miało pochodzić z tego samego kotła, który przed stuleciem wykopał pastor. Najwidoczniej było to naczynie niebagatelnych rozmiarów.

Bałwanki z Prillwitz

Figurki miały różną masę, niektóre wyposażono w postument; część wydrążono w środku, inne były pełne. Mierzyły do 25 centymetrów wysokości. Nie imponowały ani skalą, ani kunsztem wykonania, ale szybko uznano je za znalezisko o przełomowym znaczeniu.

Artykuł powstał na podstawie mojej nowej książki pt. Cywilizacja Słowian. Prawdziwa historia największego ludu Europy (Wydawnictwo Poznańskie 2023).

Już pierwsi komentatorzy tematu twierdzili, że bałwanki prillwickie musiały pochodzić ze świątyni pogańskiej i to z tej samej Radogoszczy/Retry, o której pisał biskup Thietmar na początku XI wieku. Uznano je za wyobrażenia słowiańskich bóstw, a zagadkowe znaki, jakie na nich umieszczono – za słowiańskie runy.

„Nie masz w archeologii słowiańskiej drugiego przedmiotu, o którym by tyle pisano”

Sława kolekcji rozprzestrzeniała się z siłą huraganu. Wreszcie kupił ją sam wielki książę Meklemburgii, w zamian przyznając Gideonowi Sponholtzowi sowitą dożywotnią rentę.

Dla badaczy niemieckich bałwanki były intrygującą niezwykłością. Dla słowiańskich czymś znacznie ważniejszym – kluczem do rekonstrukcji dawnej sztuki, religii, obyczajów, systemu pisma. Słowem całej kultury.


Reklama


„Nie masz w archeologii słowiańskiej drugiego przedmiotu, o którym by tyle pisano. Z pism pośrednio i bezpośrednio o nich traktujących można by złożyć osobną bibliotekę” – komentował polski historyk i językoznawca Wojciech Cybulski w połowie XIX wieku.

Sprawa, w której nic się nie zgadzało

Zachwyt był niemal powszechny, a przecież w sprawie prillwickiej właściwie nic się nie zgadzało. Sponholtzom bezcenne artefakty mnożyły się w rękach, podczas gdy nikt inny w regionie nie odnajdywał podobnych przedmiotów.

Na każdej figurce ze zbioru runy pokrywały niemal całą wolną przestrzeń, biegły, jak opisywano, „po ciele i po sukni, z tyłu i z przodu, u stóp i na głowy wierzchołku, na plecach, piersiach, bokach, udach, ramionach”. Było ich prawdziwe zatrzęsienie, a przecież na wszelkich innych zabytkach słowiańskich z tej samej epoki nigdy nie odnaleziono jeszcze ani jednego podobnego znaczku.

Nie dało się też przegapić, że prawie każdy napis na idolach z Prillwitz zawierał słowo odczytywane jako „Retra”. Zupełnie niezrozumiały historycznie, bo przecież ludzie modlący się w świątyni w Retrze raczej wiedzieli gdzie się znajdują i nie potrzebowali, by przypominano im o tym na każdym kroku. Taka etykieta mogła być za to przydatna w wieku XIX, by nakierować publikę na właściwe wnioski.

Bałwanek prillwicki z napisem odczytywanym jako Retra
Bałwanek prillwicki z napisem odczytywanym jako „Retra”. Rycina z książki Andreasa Mascha, 1771.
Bałwanek prillwicki
Idol z Prillwitz. Rycina z książki Andreasa Mascha, 1771.

Jakby tego wszystkiego było mało, wątpliwości powinny były wzbudzić sylwetki samych odkrywców zbioru bożków. Jeden z braci, Gideon, był złotnikiem, zajmował się odlewami, umiał wykonywać przedmioty podobne do figur z Prillwitz. Drugi z kolei nawet przed odnalezieniem jakichkolwiek idoli fascynował się „starożytnościami”.

„Nie działał z chęci zysku”

W latach 20. XIX wieku w Niemczech przeprowadzono oficjalne śledztwo w sprawie, zlecone przez samego księcia Meklemburgii. Wprawdzie obaj Sponholtzowie zdążyli umrzeć, ale udało się odnaleźć ich przyjaciół, współpracowników i czeladników. Zeznania, jakie ci złożyli, nie pozostawiały wątpliwości.


Reklama


Gideon Sponholtz nie wykopywał bożków, ale sam je wytwarzał, z wykorzystaniem glinianych form. On zajmował się odlewaniem, a zatrudniony do pomocy pan Neumann, żyjący jeszcze w czasie dochodzenia, umieszczał na rzeźbach znaki runiczne. Potem figurki były pokrywane baraksem i różnymi kwasami, co miało je postarzyć oraz pokryć patyną.

Świadkowie zarzekali się, że Sponholtz nie działał z chęci zysku, ale „jedynie dla własnej przyjemności” i dlatego, że bardzo chciał wejść w posiadanie czegoś sławnego i wyjątkowego.

Przykłady bałwanków prillwickich. Rycina z książki Andreasa Mascha, 1771
Przykłady bałwanków prillwickich. Rycina z książki Andreasa Mascha, 1771

Bezsprzecznie ustalono, że sfałszowane były wszystkie późne figurki. W czasie dochodzenia, prowadzonego przecież po półwieczu, nie dało się już jednak przepytać nikogo, kto znał pochodzenie tych bałwanków, od których zaczęła się cała afera. W każdym razie także one uchodzą obecnie za oczywiste falsyfikaty.

Przegapione śledztwo

Polscy badacze długo w ogóle nie wiedzieli o opisanym śledztwie, a tym bardziej o jego dokładnych rezultatach. Najbardziej szanowani znawcy historii nad Wisłą, jak Aleksander Przezdziecki, Joachim Lelewel czy Józef Ignacy Kraszewski nie tylko opisywali i zachwalali „znaleziska pastora”, ale używali wiadomości o nich, by konstruować całe teorie naukowe.


Reklama


Niektórzy spędzili lata, pisząc książki o kulturze Słowian, które bez bałwanków prillwickich straciłyby jakikolwiek sens. Uznanie podejrzanych skarbów z Meklemburgii za falsyfikaty godziłoby w ich własną renomę i dokonania.

Opór przeciwko rozgrzebywaniu problemu był więc wielki. I nawet jeszcze wzrósł po tym, jak wyroby Sponholtza stały się pożywką dla kolejnych fałszerzy: naśladujących je i produkujących własne „zabytki”.

****

Artykuł powstał na podstawie mojej nowej książki pt. Cywilizacja Słowian. Prawdziwa historia największego ludu Europy (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To wnikliwe spojrzenie na początki Słowiańszczyzny, wykorzystujące najnowsze ustalenia naukowe. Poznaj życie codzienne, obyczaje i zagadkowe pochodzenie naszych przodków. Pozycja już dostępna w sprzedaży.

WIDEO: Największa zagadka słowiańskich grodów

Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka to Życie w chłopskiej chacie (2024). Strona autora: KamilJanicki.pl.

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.