W XVI stuleciu ogromne rzesze polskiej szlachty porzuciły Kościół katolicki i przyjęły tezy reformacji. Zjawisko dotyczyło zapewne setek tysięcy przedstawicieli ziemiańskiej elity kraju. Przybrało na sile zwłaszcza od połowy wieku, za panowania Zygmunta Augusta. Jego przyczyny nie były wcale czysto religijne.
Nie sposób szacować, jaki dokładnie odsetek herbowników porzucił w XVI wieku katolicyzm. Panowie nie pozwalali ewidencjonować swoich majątków, liczyć głów szlacheckich a tym bardziej sprawdzać, kto w co wierzył.
Reklama
O ile mieszczaństwo skłaniało się ku luteranizmowi, to ziemianie gremialnie przyjmowali tezy Kalwina lub wyznanie antytrynitarskie, ariańskie. Wyliczono, że u schyłku XVI wieku w samej Małopolsce było już ponad trzysta zborów, ośrodków modlitewnych, tych dwóch konfesji; na Litwie – niemal dwieście samych tylko zborów kalwińskich.
Potęga polityczna protestanckiej szlachty
W pewnych regionach szlachta protestancka mogła przez jakiś czas przeważać nad katolicką, w całym kraju nigdy jednak nie zbliżyła się do większości. Jej siłę odczuwano za to bardzo wyraźnie na szczytach władzy.
Spośród najmożniejszych rodzin za reformacją opowiedzieli się między innymi Zborowscy, Ossolińscy, Koniecpolscy, Potoccy i jedna z gałęzi Radziwiłłów. W roku 1564, podczas jednego z ostatnich sejmów za panowania Zygmunta Augusta, na mszę odprawianą przy okazji otwarcia obrad udało się z królem tylko… dwóch świeckich senatorów. Wszyscy pozostali członkowie gremium byli protestantami lub przynajmniej chcieli okazać wzgardę Kościołowi.
Także wśród posłów niewielu było wówczas otwartych obrońców tradycyjnego porządku rzeczy. Wprost do protestantyzmu przyznawało się około 40 procent szlacheckich deputowanych. W wielu kluczowych województwach, jak krakowskie, poznańskie czy sandomierskie, liczba posłów kalwińskich lub ariańskich sięgała zresztą nawet 60–70 procent całej delegacji.
Reklama
Szlachecki wariant reformacji
Nowe koncepcje religijne zdobywały popularność wśród szlachty z różnych powodów. Znawcy tematu są jednak dość zgodni, że w większości wypadków wcale nie chodziło o kwestie wiary i sumienia.
Protestantyzm stał się dla panów herbowych kolejnym narzędziem w walce o niezależność, wpływy i majątek. Jak podkreślał chociażby Janusz Tazbir, na przykład polski szlachecki kalwinizm zupełnie nie przypominał kalwinizmu znanego w Niderlandach czy Szwajcarii. „Daremnie szukalibyśmy w nim pochwały produktywnego trybu życia, apologii handlu, przekonania, iż powodzenie w interesach oznacza błogosławieństwo Boże” – wyliczał historyk.
Do nadwiślańskich waćpanów przemawiały zupełnie inne argumenty niż do zachodnich kupców. Kalwinizm wydawał im się atrakcyjny, bo kwestionował kierowniczą rolę króla, dawał wyznawcom prawo do oporu przeciw władzy. Słowem: pozwalał przenieść na płaszczyznę religijną już ugruntowany pogląd o wyższości szlachty.
Co nawet ważniejsze, w kościele kalwińskim wspólnoty religijne nie posiadały kosztownej, niezależnej hierarchii. W polskich warunkach zbory zakładano głównie w szlacheckich majątkach i pod ścisłą kontrolą właścicieli ziemskich. To rzecz kluczowa, bo reformacja zyskiwała masowe poparcie na tle zażartego konfliktu między średnią i bogatą szlachtą a katolicką władzą duchowną.
Wideo: Polska szlachta wobec kobiet
Nowy front konfliktu z hierarchią kościelną
Wysokie urzędy kościelne już od schyłku średniowiecza były zastrzeżone dla szlachty. Interesy biskupów i kanoników, choć ci legitymowali się herbami, ogromnie się jednak różniły od interesów panów folwarcznych czy nawet magnatów.
Kościół stanowił ostatnią siłę, która w wieku XVI rościła sobie prawo do faktycznej kontroli nad szlachtą.
Panowie herbowi mogli drwić z opinii króla, uważać się za jednoosobowy senat własnego państewka w państwie. Nie musieli się też obawiać wyroków sądów świeckich ani opłacać podatków na rzecz państwa. Biskupi wciąż jednak grozili im klątwami, pozywali ich przed sądy kościelne, poza tym zaś żądali dziesięciny: a więc oddawania jednej dziesiątej plonów, nie tylko z pól chłopskich, ale i folwarcznych.
Reklama
To oznaczało dotkliwe i nieuniknione uszczuplenie dochodów szlachcica. Kto odmawiał finansowania kleru, temu wytaczano proces. Potem zaś sądy duchowne zwracały się z żądaniem wyegzekwowania wyroków do królewskich urzędników, starostów. Ci mieli w imieniu Kościoła robić rzeczy, na jakie sam monarcha od dawna nie mógł już sobie pozwolić: konfiskować dobra nobilitowanych, a nawet wypędzać winnych z kraju.
Zarzuty szlachty wobec Kościoła
Sumę szlacheckich pretensji i postulatów dosadnie wyraził poseł z województwa krakowskiego Hieronim Ossoliński na burzliwym sejmie w 1558 roku. Mówił wówczas, że Kościół narusza najważniejsze z przywilejów szlachty: nietykalność osobistą, nienaruszalność dóbr i zasadę nihil novi, „nic nowego”, zgodnie z którą tylko członkowie rycerstwa byli uprawnieni do ustanawiania jakichkolwiek przepisów.
Ossoliński uważał ogółem, że kler dążył do zdominowania reszty społeczeństwa. A to przecież stało w jawnej sprzeczności z identycznymi aspiracjami szlachty. Poza tym zasugerował, że ponieważ biskupi służyli obcemu panu – kurii rzymskiej – nie zaś interesom ojczyzny, to powinni zostać usunięci z senatu i obdarci z wpływu na władzę.
Zarówno ten sejm, jak i wiele innych za panowania Zygmunta Augusta, upłynął pod znakiem walki między szlachtą, kwestionującą uprawnienia kleru, a hierarchami Kościoła, wzywającymi do tępienia wszelkich ruchów reformacyjnych i wolnomyślicielskich.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Król wielokrotnie występował po stronie tych drugich, wzorem ojca groził, straszył, ponawiał dekrety wymierzone jeśli nie w szlachtę, to przynajmniej w plebejów. Przymykał też oko na nierzadkie przypadki, gdy biskupi nakazywali porywać i torturować odstępców. Cóż jednak z tego, jeśli faktycznie miał związane ręce.
Sprzeczne oblicza ziemiańskiej religijności
Nastroje panujące wśród elity perfekcyjnie wyraził Paweł Emil Giovanni, członek delegacji nuncjusza apostolskiego przebywający nad Wisłą w 1565 roku.
Reklama
Ten zagorzały przeciwnik reformacji przyznał, że gdy podczas obrad sejmików i sejmu była mowa o „dogmatach wiary”, „świętych sakramentach” albo o utrzymaniu tradycyjnych „obrzędów i ceremonii oraz o unikaniu nowości”, zewsząd odzywały się katolickie głosy poparcia.
Wystarczało jednak, że zaczęto rozprawiać o „zachowaniu przywilejów i jurysdykcji stanu duchownego”, a nagle większość zebranych podawała się za protestantów. Gdy zaś głos zabierali sami księża, usiłując przekonywać, że mają prawo do władzy i pieniędzy, „wówczas prawie nikt już nie był katolikiem, takie obrzydzenie budziła chciwość duchowieństwa”.
***
Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.