Polscy magnaci. Grafika XIX-wieczna.

Naczelna idea polskiej szlachty. Ta zasada przez stulecia kreowała kulturę, język i zasady władzy

Strona główna » Nowożytność » Naczelna idea polskiej szlachty. Ta zasada przez stulecia kreowała kulturę, język i zasady władzy

„Szlachcic jednołanny równy jest panięciu” – stwierdził Piotr Zbylitowski około 1600 roku. „Szlachcic, który poczciwy by siedział w ogrodzie, równy kasztelanowi, także wojewodzie” – pół wieku później zanotował Władysław Jeżowski, pośród swoich wywodów o zabawach i zajęciach ziemiańskich. Wciąż jeszcze nie był to zgrabny bon mot, który można by rzucać przy lada okazji. Frazes bardzo jednak przypadł do gustu ziemianom.

Słowa powtarzano, przerabiano i wygładzano. Przed schyłkiem XVII stulecia przyjęły znaną dzisiaj formę: „Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”. A w wieku kolejnym należały już do najpopularniejszych sarmackich przysłów.


Reklama


W krótkiej rymowance zamykał się jeden z najważniejszych postulatów polskiej szlachty. Przekonanie o tym, że każdy herbownik, niezależnie od statusu majątkowego i zasług przodków, posiada takie same prawa i przywileje, uchodziło za „źrenicę wolności”. Był to, jak twierdzono, fundament ustroju i warunek funkcjonowania Rzeczpospolitej.

Równość. Obsesja polskiego ziemiaństwa

W sensie czysto formalnym równości szlachciców, mającej swoje początki jeszcze w średniowieczu, nigdy nie zburzono. Tak w wieku XVI, jak i XVIII pan jednej wioski, podobnie jak najbogatszy arystokrata, miał dostęp do urzędów, cieszył się nietykalnością osobistą i majątkową, mógł wybierać posłów, a nawet kandydować na króla w wolnej elekcji.

Stereotypowy dworek szlachecki na obrazie Bronisławy Janowskiej-Rychter
Stereotypowy dworek szlachecki na obrazie Bronisławy Janowskiej-Rychter.

Na samym początku epoki nowożytnej krezusi i dygnitarze podejmowali jeszcze jawne próby zakwestionowania takiego porządku rzeczy. W 1501 roku klika potężnych senatorów bez powodzenia usiłowała odebrać szlachcie średniej prawo do współudziału we władzy. W 1537 roku padł z kolei pomysł, by stan uprzywilejowany formalnie podzielić na szlachtę wyższą i niższą.

Każdy z antyrównościowych projektów upadał jednak z kretesem. Średniacy roznosili propozycje uchwał na szablach; grozili, że tak samo są gotowi rozsiec pomysłodawców znienawidzonej reformy. Stopniowo temat zaczął zanikać.


Reklama


W XVII wieku, jeśli komuś zdarzyło się choćby zasugerować, że nie każdy szlachcic jest równy, widziano w tym nawet nie obelgę, ale… oczywisty lapsus.

Gdy na przykład poniewczasie zauważono, że w tekście konstytucji sejmowej z 1690 roku znalazła się wzmianka o „szlachcie mniejszej”, parlament zgodnie wydał wprost spektakularne sprostowanie. „Za zgodą wszystkich stanów to słowo”, a więc wyraz „mniejsza”, zniesiono i zdelegalizowano, bo przecież „w równości mniejszego i większego” szlachcica „nie ma”.

Tekst powstał na podstawie mojej nowej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023).

Z ideą równości przestano walczyć, bo na dobre wrosła ona w szlachecki ogląd świata, stała się kategorią, którą nie tylko rozumiano, ale też przeżywano uczuciowo. Im jednak szeregowi szlachcice głośniej krzyczeli o aequalitas, im usilniej się zachwycali, że nic nie dzieli ich od dygnitarzy, tym w praktyce coraz bardziej oddalali się od panisk, karmazynów.

Od pucybuta do… szlachcica kilkuwioskowego?

W wieku XVI i na początku XVII postulat równości miał jeszcze pewne znaczenie praktyczne. Szeregowa szlachta zażarcie walczyła o wprowadzenie przepisów zakazujących jednoczesnego zajmowania różnych czołowych urzędów, a tym samym gromadzenia całej władzy w rękach garstki ludzi.


Reklama


Nie wolno było na przykład dzierżyć buławy hetmańskiej i pieczęci kanclerskiej albo kierować dwoma starostwami grodowymi.

Poza tym oprotestowywano, początkowo nawet skutecznie, próby tworzenia tak zwanych ordynacji – możnowładczych latyfundiów, które w przeciwieństwie do innych majątków szlacheckich nie były dzielone przy dziedziczeniu na części, lecz przekazywane w całości jednemu spadkobiercy. Posłowie nie chcieli zapewniać bogaczom szczególnego traktowania. Przede wszystkim jednak bardzo zależało im na tym, by oddalić ryzyko budowy prywatnych państw o nieposkromionej skali.

Ogółem średnie rycerstwo sprzeciwiało się wszelkim próbom zabetonowania panujących układów. Nad Wisłą łatwość awansu wewnątrz elity długo pozostawała dużo większa niż na przykład we Francji, w państwach habsburskich czy w Rosji.

Nie można było marzyć o karierze od pucybuta do milionera, ale już pokonanie dystansu dzielącego szlachcica kilkuwioskowego od pana latyfundium złożonego z setek miejscowości znajdowało się w sferze prawdopodobieństwa, takie historie istotnie się zdarzały.

Przykładowo sławny hetman Stanisław Żółkiewski odziedziczył po przodkach dwadzieścia jeden wsi, ale w przededniu śmierci posiadał ich na własność już niemal dwieście, a kolejne sto pięćdziesiąt dziewięć dzierżawił od króla.

Szlachta polska z XVI stulecia w wyobrażeniu Jana Matejki.
Szlachta polska z XVI stulecia w wyobrażeniu Jana Matejki.

Nieustanna rotacja na szczytach władzy

Jak podkreślał profesor Jarema Maciszewski, aż do schyłku renesansu nie było w Polsce zjawiska kanclerskich, marszałkowskich czy podskarbiowskich dynastii. Na szczytach władzy trwała ciągła rotacja.

Jedne rodziny traciły blask i wpływy, inne sięgały szczytu. Sukces jakiegoś herbownika, nawet wyjątkowo obrotnego, nie gwarantował jeszcze, że awansu dostąpi cała familia. Kariery rodzin bywały zresztą krótkie. Najświetniejsze nazwiska XVI wieku, jak Drzewieccy, Jazłowieccy, Zaklikowie czy Szydłowieccy w stuleciu kolejnym zeszły już z areny, o wielu zupełnie zapomniano.


Reklama


Z grupy możnowładców można było wypaść, stając się na powrót średnim czy bogatym szlachcicem. Można też było zacząć jako szlachcic, a w pewnym momencie stać się karmazynem.

Granica między szlachtą, choćby zamożną, a magnaterią, a więc najwyższym szeregiem elity, nie była ustalona ani sztywna. Tę płynność należałoby zresztą uznać za jedną z najważniejszych cech szlacheckiego ustroju i naczelny symptom równościowych haseł.

Polscy magnaci. Grafika XIX-wieczna.
Polscy magnaci. Grafika XIX-wieczna (koloryzacja – WielkaHISTORIA).

Śliska definicja magnaterii

Tylko w przybliżeniu podaje się, że magnateria stanowiła jakieś 4 procent ogółu szlachty. O precyzję trudno, bo przecież nie była to kategoria oficjalna, sztywna. Nikt nie ogłaszał człowieka możnowładcą, nie nadawał mu w związku z tym specjalnego tytułu.

Nawet słowo magnat, szczególnie popularne w odniesieniu do najwyższej szlachty XVI i XVII stulecia, a urobione od łacińskiego magnus, oznaczało po prostu pana „wielkiego”. Z kolei karmazyn: kogoś, kto mógł sobie pozwolić na noszenie najdroższego stroju o tej właśnie barwie.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Niektórzy badacze sugerowali, że za członków grupy należałoby uznawać właścicieli przynajmniej dziesięciu wiosek. To jednak kryterium dalece ryzykowne. Wartość wsi przedstawiała się przecież różnie, czasem jedna ludna, rozległa osada dysponująca dobrym gruntem przynosiła dochód większy niż pięć podupadłych wiosek z błotnistymi ugorami, położonych z dala od spławnych rzek.

Znaczenie miały też lokalne stosunki. Jeśli w jakimś województwie spotykało się latyfundia złożone z setek wiosek, to pan posiadający ich dziesięć uchodził siłą rzeczy za średniaka. Już jednak w regionach, gdzie własność była rozdrobniona, a szlachta zbiedniała posiadanie kilku majętności pozwalało wysunąć się wyraźnie przed sąsiadów.


Reklama


Co odróżniało magnata od zwyczajnego szlachcica?

Magnatów cechowało często znakomite wykształcenie, skłonność do otaczania się tabunami służby i dworzan, chęć ukazywania na różne, mniej lub bardziej oficjalne sposoby, oznak swej wyjątkowości. W powszechnym odczuciu o przynależności do warstwy najlepiej świadczyło jednak sprawowanie wysokich urzędów.

Popularne frazesy o równości nieprzypadkowo wzmiankowały kasztelanów i wojewodów, a więc notabli, których głównym przywilejem była obecność w składzie senatu. Faktycznie senat był jak gdyby organem możnowładztwa. Często jednak dopiero dołączenie do jego szeregów otwierało nowe ścieżki wzbogacenia i sprawiało, że średni szlachcice stawali się magnatami. Poza tym liczba urzędów była ograniczona – tak więc nie brakowało różnych magnatów, którzy wcale senatorami nie byli.

***

Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.

WIDEO: Polskie nazwiska szlacheckie. O czym naprawdę świadczy „ski” i „cki” na końcu?

Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.