Szczególnym pokazem unikatowej obyczajowości, jaką wytworzyła szlachecka, sarmacka kultura w Polsce, były pogrzeby ludzi wysokiego stanu. Pompa, jaka towarzyszyła ostatniej drodze pana herbowego, dziwiła i zachwycała postronnych. Z kolei otoczka wizualna ziemiańskich pochówków wyróżniała je na tle całego kontynentu.
W nowożytnej Polsce właściwie tylko biedacy chowali zmarłych od razu, nazajutrz lub dwa dni po zgonie. Wśród panów było rzeczą zwyczajną, że ciało wystawiano na pokaz, tak, by mogli je odwiedzać krewni i przyjaciele tego, kto odszedł.
Reklama
Teatr szlacheckiego pogrzebu
Z pochówkiem zwlekano przez tygodnie, a niekiedy miesiące, czekając, aż zjadą się goście, i przygotowując imponująco huczne uroczystości. Idealny pogrzeb szlachecki był ceremonią wielodniową, pełną zbytku i ostentacji, po części wyraźnie teatralną.
Marcin Matuszewicz, zamożny ziemianin, ale jednak nie magnat, opowiadał na kartach XVIII-wiecznego pamiętnika, że w związku z pochówkiem ojca sprowadził do odprawiania nabożeństw nie jednego czy kilku księży, lecz łącznie… czterystu siedemdziesięciu czterech duchownych.
Oficjalne stypy potrwały dwa dni, ale wielu gości zabawiło w majątku znacznie dłużej. Matuszewicz był zmuszony zapożyczyć się u brata, aby godnie pożegnać „nieodżałowanego, najukochańszego” ojca „dobrodzieja”.
„Ekspens [wydatek] miałem na stoły, trunki dla gości i ludzi ich, wszędzie ile można było dając, częstując. Oprócz tego dla zakonników w miasteczku stojących, dla ludzi ich chleby, leguminy, piwa, oleje, śledzie, a dla koni obroki i siana dawać kazałem” – wyliczał.
Reklama
Cyna, srebro i… okienko
Kto mógł sobie na to pozwolić, kupował zmarłemu ojcu czy bratu trumnę z najdroższych materiałów. Krzysztof Opaliński notował, że w XVII stuleciu przyjęły się trumny cynowe i srebrne, tak piękne, że w porównaniu z nimi marnie wyglądały nawet relikwiarze na kości świętych przywożone z Rzymu.
W przekonaniu, że nieboszczyk powinien być zdolny uczestniczyć w obrzędzie i podziwiać, wspólnie z zebranymi, przepych wydarzenia, często na wysokości jego twarzy umieszczano specjalne szklane okienko.
Portrety trumienne polskich szlachciców
Od schyłku XVI stulecia, a zwłaszcza w wieku XVII, obowiązkowym elementem obrządku stały się tak zwane portrety trumienne. Był to wytwór kultury unikatowy dla Rzeczpospolitej, nieznany gdziekolwiek indziej w Europie.
„Na zachodzie popularny był wówczas wyidealizowany, upozowany portret dworski. W Polsce modela traktowano bardzo realistycznie, czasami wprost brutalnie. Nie ukrywano blizn, brodawek czy połamanych nosów” – wyjaśnia badaczka sztuki nowożytnej Dorota Spychalska.
Reklama
Portrety trumienne malowano najczęściej na blachach cynowych lub miedzianych. Ich twórcami byli anonimowi rzemieślnicy cechowi, zapomniani przez historię. Dzieła przybijano na czas uroczystości do trumny, zwykle w nogach, tak by były dobrze widoczne dla żałobników. To wyznaczało kształt typowego portretu: najczęściej sześcio-, rzadziej ośmioboczny.
Po pogrzebie podobizny chętnie pozostawiano w świątyni, o ile nieboszczyk był jej dobrodziejem. W efekcie do dzisiaj zachowała się znaczna ich liczba, głównie w zbiorach kościelnych. Jedną z największych kolekcji portretów trumiennych dysponuje Muzeum Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Obejmuje aż pięćdziesiąt cztery egzemplarze.
Pompa funebris
Portrety trumienne, mniej lub bardziej udane, malowano nawet dla chudopachołków. Na pogrzebie zamożnego szlachcica to jednak nie mogło wystarczyć.
W kościołach wznoszono imponujące aranżacje, ozdabiane rzeźbami, drogimi materiami, dziesiątkami świec oraz – nieodzownie – herbami zmarłego i jego przodków. Niektórzy, wzorem królów i magnatów, urządzali nawet osobliwe spektakle, w trakcie których aktor symbolizujący zmarłego wjeżdżał na koniu do świątyni, po czym zwalał się z jego grzbietu na posadzkę pośrodku nawy głównej, przed przystrojonym katafalkiem.
Reklama
Jak łatwo się domyślić, takie przedstawienie nie zawsze kończyło się dobrze. Znane są przypadki, gdy spłoszony wierzchowiec tratował i ranił uczestników ceremonii. A jednak nie rezygnowano z pompy Funebris, skrajnej pogrzebowej ostentacji.
Ta stanowiła jak gdyby zwieńczenie całej obyczajowości szlacheckiej. I świetnie korespondowała ze znanym zamiłowaniem polskich ziemian do wszelkiej przesady.
Źródło
Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.