Książę Henryk IV Probus, co z łaciny na polski tłumaczy się Prawy, wywodzący się z dynastii Piastów, był dzieckiem swej epoki. Jako książę wrocławski wychował się na styku kultur łacińskiej, niemieckiej i polskiej. Jak głosi łaciński napis na zachowanej płycie nagrobnej, Henryk IV „zmarł w kwiecie wieku, w dzień wigilii świętego Jana, w roku 1290, książę Śląska, Krakowa i Sandomierza”. Niedoszły król Polski zmarł rzeczywiście młodo: miał 32, może 33 lata. I zabrał ze sobą tajemnicę do grobu.
Chodziło o podejrzenie otrucia. Kulisy tej sprawy opisał Ottokar ôuz der Geule ze Styrii wywodzący się z drobnej rodziny ministeriałów (rycerstwa służebnego w Rzeszy niemieckiej). Jest to jedyne źródło tak obszernie traktujące o przyczynach i tle wydarzeń związanych ze śmiercią Henryka IV.
Reklama
15 tysięcy grzywien złota
Ottokar pisał, że Piast po zdobyciu Krakowa w sierpniu 1289 r. z pewnej księgi hagiograficznej o świętym Stanisławie ze Szczepanowa dowiedział się, że Królestwo Polskie „za grzechy dawnego króla” (Bolesława Śmiałego) utraciło koronę. Poszedł więc do katedry wawelskiej i tam przed ołtarzem Najświętszej Marii Panny, modląc się za doznane łaski zdobycia Krakowa, zobaczył gołębia.
Ptak siadł na gzymsie jednego z filarów i zaczął dziobać mur. Bystry książę wysnuł z tego wniosek, że Bóg wskazuje mu ważne miejsce. Posłał więc w skok po murarza i drabinę; ten rozkuł mur i oczom księcia ukazał się ogromny skarb: 15 tysięcy grzywien złota.
Odkrycie to, wedle Ottokara, miało zmobilizować księcia Henryka Prawego do starania o polską koronę (utożsamianą wówczas z panowaniem na Wawelu i nad dzielnicą krakowską). Do koronacji potrzebna była jednak zgoda papieża, w kurii rzymskiej panowało przekupstwo, Henryk zatem zrozumiał, że złoty dar, który wskazany został mu co najmniej przez aniołów, jest po to, by mógł rozpocząć starania o koronę polską.
Zatarg Piasta z biskupem Tomaszem II
Jednakże sytuację komplikował fakt, że książę wrocławski obłożony był klątwą w związku z zatargiem z biskupem wrocławskim Tomaszem II: chodziło o majątki i ziemie zajęte przez Kościół po klęsce pod Legnicą w 1241 r. Biskup odwoływał się do Rzymu i uzyskał korzystny wyrok, natomiast Henryk IV w 1283 r. zwołał zjazd książąt w biskupiej Nysie, gdzie główną atrakcją był turniej rycerski.
Aby pokazać, kto panuje na dolnym Śląsku, książę zarządził, aby „cały zapas zboża, które biskup posiadał na przedmieściach, wykorzystano na paszę dla koni”. W odpowiedzi biskup obłożył księcia interdyktem, na co Henryk zareagował zajęciem kasztelanii nysko-otmuchowskiej należącej w większości do biskupstwa.
Gdy Tomasz II schronił się w Raciborzu, Henryk IV w 1287 r. najechał to księstwo. Niebawem władca Wrocławia z przydomkiem Prawy potwierdził jednak swą „prawość”, nadając biskupowi dobra i kolegiatę Świętego Krzyża – ale na własnych warunkach, jako akt dobrej woli, a nie narzuconej woli Kościoła.
Reklama
Starania o koronę
Poczynania te zbiegły się ze śmiercią księcia krakowskiego Leszka Czarnego w 1288 r. Otworzyło to drogę do walk Henryka IV z księciem Bolkiem płockim, Władysławem Łokietkiem i innymi książętami kujawskimi. Z tych walk Henryk Probus wyszedł zwycięsko, opanował opuszczony Wawel i uzyskał znak w katedrze, że winien starać się o krakowską, czyli polską koronę.
Kogo jednak wysłać, skoro w relacjach z biskupem wrocławskim pozostały dawne urazy? Poza tym – czy klątwa nadal przygniatała barki i mroczyła duszę księcia? Ottokar pisał, że tak, ale z innych wiarygodnych źródeł wiemy, że interdykt zdjęto wcześniej. Henryk szukał zatem wyjścia z sytuacji, wypytując swych dostojników.
Wtedy prepozyt miśnieński i kanclerz księcia, Bernard von Kamenz, poradził, aby książę wysłał do Rzymu brata medyka księcia. Miał nim być „uczony jurysta”, który – wedle relacji Ottokara – najpierw miał doprowadzić w kurii rzymskiej do zdjęcia klątwy, a potem uzyskać koronę dla księcia Henryka IV od papieża.
„Uczony jurysta”, wedle opowieści Ottokara, trudził się rok, by dotrzeć do odpowiednich kardynałów. Jednakże – czy tyle czasu trwały zabiegi o audiencje u purpuratów, czy też w grę wchodziły inne sprawy? Przede wszystkim posłowi księcia żyło się wygodnie, gdyż Henryk IV pokrywał koszty. Podejrzewamy też, że w tym czasie „uczony jurysta” liczył, rozglądał się w Rzymie, zlecał, komu trzeba, podejrzane roboty.
Reklama
Gdy wreszcie wyliczył sobie, jak dużo należy wydać na zezwolenie na koronację Henryka na króla, znając zapewne z listu od brata możliwości finansowe księcia, zażądał od władcy Wrocławia i Krakowa 10 tysięcy grzywien dla papieża i 2 tysiące grzywien dla kardynałów. Henryk, omamiony blaskiem królewskiej korony, dał się skusić. Wysłał stosowne sumy.
Odkrycie fałszerstwa
Jak się wydaje, tak długi czas załatwiania w kurii spraw związanych z kwestią koronacji przez posła był potrzebny „uczonemu juryście” do innych zabiegów utrzymywanych w ścisłej tajemnicy. Choć Ottokar styryjski nie pisze o tym wprost, poseł Henryka Probusa zapewne w tym czasie szukał i znalazł ludzi, którzy potrafiliby „zmienić metal w złoto”. Prawdopodobnie chodziło o pozłocenie ołowiu lub mosiądzu.
Tymczasem kardynałowie i papież z zadowoleniem przyjęli olśniewająco błyszczące dowody miłości Henryka IV Probusa do Najświętszego Kościoła apostolskiego. Posypały się brzęczące sztabki lub monety. Po czym wybuchła afera. Gdy rzekome złoto zbadali urzędnicy kamery papieskiej (camera sekreta pontificia), okazało się, że cztery tysiące grzywien zostało podrobionych.
Pieniądze te zabrał i ukrył przezorny „uczony jurysta”. Kuria rzymska wybuchła oburzeniem, w pierwszej chwili winą obarczając „podstępnego” księcia wrocławskiego i krakowskiego. Wtedy „uczony jurysta”, obawiając się konfrontacji, nie czekając na straże gwardii papieskiej, wymknął się do Wenecji. (…) Tamże, idąc za ustaleniami specjalistki od toksykologii (ale nie historii) Doroty Targosz, funkcjonowała tzw. rada dziesięciu, spośród której rekrutowali się truciciele, a raczej osoby zlecające otrucia niewygodnych osób
Reklama
Śmierć Henryka Probusa
Trudno jednak orzec, na ile opinie te były prawdziwe, lecz opowieść Ottokara styryjskiego zdaje się potwierdzać osądy o umiejętnościach Wenecjan i wmontowaniu trucicielstwa w struktury techniki sprawowania władzy. Bowiem z Wenecji poseł malwersant miał przesłać do Wrocławia bratu medykowi „zakupioną truciznę”.
Z następstwa faktów wynikałoby zatem, że „uczony jurysta” wcześniej wysłał przesyłkę i list, zanim oficjalna wieść o fałszywym złocie, jako zapłacie za koronę, dotarła do księcia. Poseł oszust napisał też bratu, że jeśli chcą ocalić głowy, to on jako lekarz musi podać truciznę, aby pozbawić księcia życia przed pojawieniem się legatów papieskich.
Strwożony widmem nieuchronnej kary medyk przemycił truciznę do posiłku księcia. Henryk IV poczuł się źle. Wezwano innego lekarza, magistra Guncla, który zastosował radykalny w ówczesnym pojęciu środek pozbywania się trucizny. Kazał powiesić Henryka IV za nogi i zmusił go do wymiotów.
Wydawało się, że władca jest uratowany, choć przecież część trucizny musiała już dostać się do krwiobiegu, nerek, wątroby. Wtedy zdeterminowany brat malwersanta, widząc powrót księcia do zdrowia, zdołał posmarować trucizną jego nóż do krojenia chleba. Henryk IV Probus znów poczuł się gorzej, wezwany ponownie lekarz Guncel nie zdążył na czas – i książę zmarł.
Reklama
Na ile wiarygodna jest relacja Ottokara?
Czy Ottokar zmyślił, a przynajmniej mocno podkoloryzował tę historię, czy jest ona prawdziwa? Lektura rymowanego dzieła poety kronikarza z początków XIV w. nie jest pracą ani przyjemną, ani łatwą, gdyż Ottokar pisał zawile, gmatwał treść pełną „bałamuctwa” – pisał polski historyk Oswald Balzer. Poza tym trzeba mieć cierpliwość badacza, by przebrnąć przez tysiąc wersów łacińskiego testu: niewielu się na to zdobyło.
Wielu historyków, już po odkryciu pierwszych nieścisłości, odrzucało zatem dzieło Ottokara stryjskiego jako źródło niewiarygodne, argumentując, że przeważa tam narracja nad dokumentacją, czyli szukanie efektu artystycznego wedle tamtejszych kanonów, a nie źródłowe poszukiwanie i potwierdzenie faktów. Jednak nie sposób z tejże kroniki odrzucić wszystkiego.
Wręcz przeciwnie, obecnie zwraca się uwagę, że Ottokar sporządził niemałą kwerendę źródłową: gromadził materiały w Czechach, gdzie około 1300 r. przebywał i dowiadywał się u dostępnych mu osób o ciekawiące go wydarzenia.
„Zakres jego informacji jest tak imponujący, że przypuszcza się nawet, iż Ottokar korzystać musiał z całej siatki rozsyłanych specjalnie w różne strony ekscerptatorów [spisujących z rozmaitych dokumentów] i informatorów”, zauważał polski historyk Tomasz Jurek. „Z analizy dzieła wyłania się wizerunek kronikarza sumiennego, nieźle wykształconego (znał łacinę i bodajże studiował w Bolonii), samodzielnie i krytycznie myślącego”.
Reklama
Informacje z pierwszej ręki
Najprawdopodobniej najpoważniejszym informatorem Ottokara był kanclerz księcia Henryka Probusa, potem dyplomata króla czeskiego Bernard von Kamenz. Ten sam, który poradził Henrykowi, by wysłał do Rzymu „uczonego jurystę”. Niemniej jest raczej pewne, że kanclerz osobiście nie informował o zdarzeniach Ottokara, ponieważ dzieliły ich zbyt duża przestrzeń i wysokie progi komnat. Natomiast z pewnością kronikarz czerpał wiadomości od kanclerza z drugiej ręki.
W dalszym ciągu nie dowierzano jednak Ottokarowi. Czescy, niemieccy i część polskich badaczy dziejów zwracało bowiem uwagę na zbieżność wersów kronikarza ze Styrii z Kroniką zbrasławską, mówiącą także o malwersacji pieniędzy podczas starań Wacława II Przemyślidy o koronę. Jednakże równie słuszne wydaje się w tym przypadku twierdzenie, że malwersacje posłów i natarczywe domaganie się przez nich pieniędzy od władców były powszechne tak wtedy, jak i później.
Wystarczy przypomnieć sobie starania królów polskich o odzyskanie „sum neapolitańskich” w XVI–XVII w. Nikt nie był w stanie przecież sprawdzić, za ile złota trzeba kupić przychylność kardynała czy urzędnika, bowiem ani łapówkarze, ani łapownicy strojni w purpury i birety z diamentami nie byli w najmniejszym stopniu zainteresowani w ujawnieniu wysokości sum. Możemy zatem uznać tę część opowieści Ottokara za wiarygodną.
Zniekształcona pamięć o wydarzeniach
Natomiast niektóre szczegóły przywołane w wierszach Styryjczyka rzeczywiście odstają od innych źródeł dokumentalnych. Przede wszystkim „uczony jurysta” nie mógł się starać przez rok o zniesienie klątwy nałożonej na Henryka IV, gdyż została zdjęta w 1287 r. Jak zauważył Tomasz Jurek, nie pozbawia to jednak wiarygodności przekazu Ottokara:
Reklama
Kryje się tu, być może, zniekształcona pamięć o tym, że trzeba było najpierw sporo popracować nad zatarciem złego wrażenia, jakie zostawił spór z Kościołem, o którym Rzym był na bieżąco informowany, a biskup Tomasz miał przyjaciół wśród kardynałów.
Nie kłóci się to z hipotezą, że ten czas „uczony jurysta” wykorzystał do przygotowania malwersacji, oszustwa, podrobienia monet czy sztabek. Nie było to zresztą sprawą prostą w świecie rzymskim, pełnym szpiegów, donosicieli, aferzystów, oszustów zwabianych blaskiem dworu papieskiego, jak i pochodniami wielkiego Wiecznego Miasta.
Nagła śmierć Piasta
Jak umierał nieszczęsny książę? Ottokar styryjski pisał o długotrwałej chorobie Henryka IV, co oznaczałoby powolne podtruwanie go, aż do śmiertelnego skutku. Kłóci się to z faktem, że poseł i jego brat musieli szybko otruć księcia, tak by nie dowiedział się o malwersacji. Niemal wszystkie bliższe tym wydarzeniom źródła piszą o podejrzeniu otrucia. Po nich Jan Długosz w Rocznikach donosił:
Książę wrocławski Henryk IV Probus albo Pobożny czując stopniowe wzmaganie się wynikłej z trucizny podanej mu przez Ślązaków choroby, która gnębiła go już przeszło pół roku […] ponieważ nie pozostawił żadnego potomka, przeznacza księstwo wrocławskie swemu stryjowi Konradowi głogowskiemu, a księstwo krakowskie i sandomierskie księciu Wielkopolski Przemysławowi.
Idąc tym tropem, Tomasz Jurek sądzi, że „Henryk musiał umrzeć nagle i niespodziewanie”. W przeciwnym razie nie podejrzewano by otrucia, a raczej jakąś chorobę wywołującą coraz większe osłabienie, a wreszcie śmierć.
Z drugiej strony wiemy, że Słowianie dobrze znali rośliny trujące – także powoli. Ta wiedza zapewne pozostała w rodach późniejszych medyków, choć nikt się nią nie chwalił z obawy podejrzenia o ich stosowanie. Jednak raptowność zejścia wywołała u kronikarzy skojarzenie z trucizną – i zapewne książę rzeczywiście został otruty szybko, zgonu nie przewlekano kolejnymi dawkami, skoro jego zejście w wielu kronikach i zapiskach skojarzono z trucizną.
Reklama
To nie mógł być on
I wreszcie – kim jednak byli mordercy? Poszlaki badane przez Romana Grodeckiego wskazywały na znanych we Wrocławiu synów lekarza Gocwina: Jakuba i Jana. Ten pierwszy mógł być posłem ze względu na wykształcenie i urzędy. Występuje on bowiem jako scholastyk kolegiaty Świętego Krzyża (ufundowanej przez Probusa), oficjał biskupi, doktor dekretów, co wskazywałoby na prawnicze wykształcenie.
Natomiast bezpośrednim sprawcą otrucia mógł być jego brat, kantor katedralny, z tytułem magistra, Jan, co wskazywałoby (acz niekoniecznie) na lekarza. Mieli też trzeciego brata, Goczko, a ich ojciec Gocwin (Gozwin) był lekarzem Henryka III Białego. Istnieje podejrzenie, że i ten książę, ojciec Henryka IV, został otruty, choć raczej jest to podejrzenie nieuzasadnione. Na fakt, że Gocwin był lekarzem, wskazuje tytuł magistra i określenie medicus noster, physicus, wymieniane w dokumentach. Mógł zatem przekazać synom solidną porcję ówczesnej wiedzy i umiejętności.
Wszystko to składało się na logiczną całość. A jednak ważny element zachwiał tą, wydawałoby się, logiczną układanką wskazującą na Gocwinowiczów jako sprawców. Otóż zbiegły rzekomo do Wenecji Jakub syn Gocwina zostanie później powszechnie szanowanym prałatem, pośredniczącym w rozjemstwach. Gdyby na jego imieniu legł choć cień podejrzenia, nie powierzano by mu takich funkcji, które wymagają nieskalanej opinii.
A ponadto źródła świadczą, że w styczniu 1289, październiku 1289 i czerwcu 1290 r. Jakub przebywał we Wrocławiu. Czy możliwy byłby zatem jego pobyt w stolicy Dolnego Śląska, szczególnie w czerwcu 1290 r., po malwersacji ogromnych sum? Zdecydowanie nie – i to wyklucza go (a więc i brata) z kręgu podejrzanych o otrucie Henryka Probusa.
Reklama
Wybaczył na łożu śmierci
Powinniśmy zatem przyjrzeć się innym lekarzom księcia. Pod datą 25 lipca 1282 r. pojawia się w dokumentach magister Tomasz, po dwóch latach wikariusz katedralny, od 1288 r. wikariusz u Świętego Krzyża, od 1291 do 1320 r. dziekan opolski. Czy to on doprowadził do śmierci Piasta? Nie sposób nic mu udowodnić. A na dodatek nie wiemy, czy miał brata „wybitnego jurystę”, gdyż taki nie występuje w dokumentach.
Wedle kroniki rymowanej Ottokara styryjskiego śmiertelnie chory książę Henryk Probus dowiedział się od swych śledczych, kto go otruł. Zabronił jednak sprawcę ścigać i karać, wybaczając mu na łożu śmierci. Tajemnicę zabrał do grobu; co dziwniejsze, otoczenie księcia nie wskazało wprost na malwersanta i truciciela. Czy dlatego że Henryk Probus związał ich przysięgą? Jeśli tak, to po co?
Być może była to forma ekspiacji za wcześniejsze wyczyny, odbiegające od wyobrażeń chrześcijańskiego, pogodnego władcy, jakiego widzimy Henryka na sarkofagu. Już przedtem, po zdjęciu klątwy kościelnej, Henryk IV ufundował przepiękną kolegiatę Świętego Krzyża we Wrocławiu.
Ale też w poszukiwaniu pieniędzy dla zaspokajania wybujałych ambicji politycznych i własnych, które trudno oddzielić, książę z przydomkiem Prawy nie wahał się posuwać do czynów zatrącających o profanację. Kazał np. odstawić ołtarz w Trzebnicy i rozkuwać ściany w poszukiwaniu skarbów, na co skarżył się w 1285 r. biskup do arcybiskupa. Ten przypominał, po łacinie, rzecz jasna, że Henryk IV został wyklęty, gdyż „zrabował skarby Kościoła rzymskiego niczym wróg w siedzibie ojców dominikanów”.
Reklama
Także opowieść o gołąbku, który wskazał w katedrze wawelskiej skarb, jest wielce podejrzana. Jak zwrócili uwagę historycy Przemysław Wiszniewski i Tomasz Jurek, maskowała ona w istocie kolejny rabunek skarbów kościelnych przez księcia. Miał więc za co pokutować Henryk Prawy.
A może wielka polityka?
A może było inaczej? Może otrucie księcia wpisane było w większy kontekst polityczny? Wiemy, że w czerwcu 1290 r. we Wrocławiu przebywał arcybiskup Jakub Świnka. Wskazuje na to przywilej odpustowy wystawiony 17 czerwca dla franciszkanów wrocławskich.
Czy pojawienie się Jakuba Świnki we Wrocławiu było próbą doprowadzenia do pogodzenia się dwóch wrogów starających się o polską koronę: księcia wielkopolskiego Przemysła II i księcia wrocławskiego aspirującego co najmniej do Małopolski, Henryka IV Probusa? W grę wchodziła przecież wielka idea zjednoczenia Polski, której arcybiskup Świnka był postacią sztandarową.
Historyk Tomasz Jurek zauważył, że w czasie pobytu Świnki we Wrocławiu Przemysł II przesunął się nad granicę śląską, zapewne do Ostrzeszowa. Tak jakby realizował pewien plan. Chyba jednak nie uderzenia zbrojnego, skoro znajdował się tam mediator popierający księcia wielkopolskiego – Jakub Świnka? Czy Przemysł II wiedział, że rychło uda się do Wrocławia na pogrzeb księcia śląskiego i dlatego czekał w Ostrzeszowie?
Reklama
Nieoczekiwanie, na łożu śmierci, Henryk IV miał bowiem podyktować 23 czerwca 1290 r. zaskakujący testament. Zapisywał w nim Kraków swemu dotąd śmiertelnemu wrogowi – Przemysłowi II. Książę wrocławsko-krakowski nakazywał również zwrot skarbów zagrabionych w kościołach i oddanie Czechom Kłodzka.
Co Jakub Świnka robił we Wrocławiu?
Testament ten świadczyłby dobrze o dalekowzroczności umierającego księcia, wprawdzie znacznie zniemczonego, lecz poczuwającego się do związków z polskimi Piastami i kierującego się polską racją stanu. Tak też został odczytany przez większość polskich historyków, podczas gdy wielu historyków niemieckich wskazuje, że za zajęciem Krakowa i koronacyjnymi planami Henryka Probusa kryła się chęć „przerzucenia niemczyzny za Wisłę”.
Nadal jednak nie jesteśmy pewni, czy Henryk IV rzeczywiście podyktował ten testament; część historyków podważa jego wiarygodność. Sprawę komplikuje dodatkowo obecność Jakuba Świnki przy łożu Henryka Probusa. Czy to właśnie arcybiskup wpłynął na testament umierającego księcia? Jakub Świnka coś musiał księciu obiecać albo do czegoś zniemczonego Henryka IV przekonać, co poszło mu tym łatwiej, że arcybiskup Niemców nienawidził, nazywając ich „psimi mordami”.
Tu jednak rodzą się pytania, skąd arcybiskup wiedział, że książę wrocławski i krakowski schodzi ze sceny walki o koronę powalony śmiertelną chorobą, dlaczego znalazł się w odpowiednim czasie i miejscu, co raczej nie było dziełem przypadku, i dlaczego Przemysł II stanął nad granicą, przygotowany na pogrzeb Henryka IV i do przejęcia władzy nad Krakowem?
Wszystko to, jako się rzekło, wyglądało na uzgodniony plan między Poznaniem, Gnieznem i Uniejowem, siedzibą arcybiskupa. „Gdyby więc trzymać się zasady is fecit cui prodest, tylko szacunek dla wielkiej i bez wątpienia szlachetnej postaci arcybiskupa nie pozwoliłby postawić pytania – na które oczywiście i tak nie znaleźlibyśmy odpowiedzi – czy nie należałoby i jego wciągnąć w krąg ewentualnych podejrzanych o podanie Henrykowi trucizny”, pisał Tomasz Jurek.
Przemysł II skorzystał najbardziej
Consecutio temporum, w tym przypadku następstwo wydarzeń, też wskazywałoby na perfidny plan księcia wielkopolskiego i arcybiskupa gnieźnieńskiego. Przemysł II rzeczywiście natychmiast znalazł się we Wrocławiu, aby uczestniczyć w pogrzebie i zadbać o wykonanie testamentu obok innego testamentowego dziedzica: księcia głogowskiego Henryka.
I to Przemysł II ukoronuje się na króla odnowionej, choć niecałej „Polski Bolesławów” Chrobrego i Śmiałego. W żaden jednak sposób nie może to świadczyć o rzekomym udziale księcia wielkopolskiego w otruciu dawnego przeciwnika, który koroną polską chciał raczej ozdobić własne skronie, niż zasycić cne ambicje polityczne zjednoczenia kraju Piastów.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Jerzego Besali pt. Zagadki kryminalne Rzeczypospolitej szlacheckiej. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Bellona.