Pospolite ruszenie, a więc formacja zbrojna złożona nie z zawodowców, ale z mas nieprzeszkolonej i nieprzygotowanej do walki szlachty, było rozwiązaniem nader archaicznym już u schyłku średniowiecza. W Polsce przetrwało jednak do samego końca Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Z tym, że władcy dobrze rozumieli jego słabości i jak ognia unikali zwoływania pospolitaków. A już zwłaszcza organizowana masowych „wypraw powszechnych” z całego kraju.
Od roku 1537, gdy pospolite ruszenie zbuntowało się przeciwko królowi i obległo go we Lwowie, na długie osiemdziesiąt lat zaniechano zwoływania jakichkolwiek wypraw powszechnych. Aż do roku 1621 pospolite ruszenie z całego kraju nie ruszyło do boju ani razu.
Reklama
Do jego wykorzystania powrócono tylko dlatego, ze wydawało się to absolutnie nieodzowne. Seria wojen prowadzonych od połowy XVII stulecia – z konfliktem kozackim i potopem szwedzkim na czele – doprowadziła państwo na skraj upadku i wymusiła sięganie po środki iście desperackie.
Dorobek ekspedycji pospolitego ruszenia był jednak dokładnie taki, jak można było oczekiwać. Stanowił pasmo kompromitacji i nieporozumień.
„Jesteśmy tu, żebyśmy byli, a nie żebyśmy się bili”
Nawet dyskusyjnych triumfów nie było w dziejach pospolitego ruszenia wiele, za to epizodów zupełnie haniebnych – mnóstwo. W lipcu 1655 roku, w obliczu zmasowanej inwazji szwedzkiej, całe pospolite ruszenie z Wielkopolski, w sile kilkunastu tysięcy mężczyzn, skapitulowało przed wrogiem i uznało zwierzchność obcego króla, Karola Gustawa.
Szlachcice małopolscy wprawdzie tak łatwo się nie poddali, ale też nie przejawiali żadnej woli walki. Na miejsce zbiórki przybyli tylko nieliczni, głównie z tradycyjnej obawy przed konfiskatą majątku i po to, żeby w razie czego zyskać odpowiednie zaświadczenie.
Reklama
„Jesteśmy tu, żebyśmy byli, a nie żebyśmy się bili” – szydzili w obliczu katastrofy, jakiej kraj jeszcze nigdy nie widział. Bitwa z ich udziałem, stoczona pod Żarnowem 16 września, zakończyła się łatwą do przewidzenia klęską. Potem zaś pospolitacy gremialnie zdezerterowali, twierdząc, że zrobili swoje.
Brat przeciw bratu
Już po potopie, w roku 1666, żołnierze pospolitego ruszenia dołączyli do buntu przeciwko królowi, tak zwanego rokoszu Lubomirskiego. W bitwie pod Mątwami zabijali krajanów, gdy zaś zwyciężyli, przystąpili do bezwzględnej rzezi przeciwników.
Niemal cztery tysiące członków polskiej armii zostało wówczas zabitych przez polskich szlachciców. Gdy potem grzebano ciała, okazało się, że wiele nosiło ślady nie jednego czy dwóch, ale siedmiu, ośmiu albo i dwudziestu cięć bądź uderzeń.
„Nie było nawet zainteresowane obroną granic”
Za panowania Michała Korybuta Wiśniowieckiego, na przełomie lat 60. i 70. XVII wieku, pospolite ruszenie zwoływano często, ale raczej po to, by zastraszać wewnętrznych przeciwników politycznych niż dla prawdziwej potrzeby wojennej.
Reklama
W 1671 roku, gdy pokaz siły wobec Porty Otomańskiej wydawał się jednak konieczny, na miejsce koncentracji pod Lublinem stawili się tylko pospolitacy z Wielkopolski. Reszta szlachty, jak zwykle niechętnej wojnie i opieszałej, zignorowała wezwania, zasłaniając się decyzjami lokalnych sejmików.
Rok później rzecz przebiegła jeszcze gorzej. „Wydarzenia rozgrywające się pod Gołębiem i Lublinem ukazały zupełny upadek pospolitego ruszenia, które nie było nawet zainteresowane obroną granic państwa” – komentuje historyk Dariusz Kupisz.
Szlachta, zamiast bić się z Turkami, poczęła grabić Lubelszczyznę, dając się we znaki mieszkańcom nawet bardziej niż jacykolwiek obcy najeźdźcy. Można jednak wyrażać wątpliwość, czy aby był to przejaw degrengolady. Przecież zupełny brak dyscypliny, politykierstwo i niechęć do walki cechowały pospolitaków od stuleci.
Przydawało się tylko do szantażu?
Bilans całej instytucji powszechnych wypraw ziemskich wypada więcej niż ponuro. Pospolite ruszenie przydawało się właściwie tylko wtedy, gdy królowie byli zdolni do przekonującego fortelu.
Reklama
Na przykład Stefan Batory w 1577 roku rozesłał pierwsze i drugie wici, potem zaś, gdy mozolna kampania wydawała się nieunikniona, zaproponował szlachcie, by jednak uchwaliła podatki na wojsko zaciężne.
Wówczas się udało, trzecie wici nigdy nie zostały wydane, a dwór otrzymał potrzebne środki. Zwykle jednak panowie ani nie chcieli zgadzać się na pospolite ruszenie, czyli osobiście stawać do boju, ani tym bardziej płacić, żeby zamiast nich walczyli zawodowcy.
Źródło
Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.