Pod koniec XVIII wieku aż 85 procent francuskiej populacji mieszkała na wsi, z czego dwie trzecie zajmowały się uprawą roli. Należy jednak podkreślić, że tylko niespełna połowa chłopów pracowała na ziemi, która należała do nich. O tym jak wyglądały realia życia na francuskiej wsi tuż przed obaleniem monarchii Burbonów pisze Stephen Clarke w książce pt. Rewolucja francuska…i co poszło nie tak.
W 1789 roku zaledwie około 40 procent francuskiej ziemi rolnej stanowiło własność klasy społecznej określanej mianem laboureurs, czyli oraczy, a więc ludzi posiadających pług i wykorzystujących go do obrabiania własnych gruntów.
Reklama
Podział ziemi na dawnej francuskiej wsi
Jeśli chodzi o resztę ziem uprawnych, to mniej więcej 20 procent należało do arystokratów i przedstawicieli rodziny królewskiej, 6 procent stanowiło własność Kościoła, natomiast 30 procent znajdowało się w rękach ziemiaństwa bez szlachetnego rodowodu, a więc bądź to bogatych gospodarzy, bądź osób mieszkających poza wsią.
Nieco inaczej te statystyki wyglądały tam, gdzie praca na roli przynosiła większe zyski, a więc zwłaszcza na obrzeżach większych miast. Jeśli na danej ziemi dawało się dużo zarobić, ponieważ płody rolne łatwo było dostarczyć na rynek do miasta, nie pozostawała ona długo w rękach drobnych włościan.
Na obszarze otaczającym Paryż, znanym jako Île de France, Kościół posiadał aż 30 procent ziemi, a szlachta 40 procent. Podobnie rzecz się miała z ziemią wokół Wersalu, gdzie ceny żywności były najwyższe. Tu właścicielami 70 procent gruntów była szlachta. Co innego w odległych zakątkach Bretanii czy gdzieś daleko na południu. Tam obie grupy uprzywilejowane nie kwapiły się do posiadania ziemi rolnej.
Rosnące majątki ziemski burżuazji
Coraz większy odsetek właścicieli ziemskich stanowiła burżuazja. Całkiem dosłownie nazwa ta oznacza „mieszczan”, czyli ludzi mieszkających w bourg, co pierwotnie oznaczało zamek lub ufortyfikowaną wioskę, potem zaś stało się określeniem miast targowych. Słowo bourgeois nabrało we Francji negatywnych konotacji, dopiero gdy chłopi zauważyli, że mieszczuchy coraz pewniej wkraczają do ich świata, a szlachta poczuła się zagrożona wizją utraty swojego statusu.
Reklama
Jeśli chodzi o przedstawicieli burżuazji, w latach osiemdziesiątych XVIII wieku ziemię nabywali przede wszystkim prawnicy, bankierzy i kupcy. Przejmowali ją od arystokratów, którzy potrzebowali pieniędzy na finansowanie wystawnego życia, albo od małorolnych chłopów, którzy nie byli w stanie zarobić na uprawianiu zbyt małych pól.
Mieszkańcy miast gromadzili w swoich rękach ziemię i tworzyli duże gospodarstwa liczące po 100 hektarów i więcej. Próbowali też modernizować przestarzałe rolnictwo. Z czasem zaczęli wyrastać na odrębną klasę ziemiańską, która pomimo braku arystokratycznego rodowodu pragnęła zapewnić sobie zarówno zyski, jak i wpływ na politykę.
Na pozór mogłoby się wydawać, że pojawienie się takiej grupy będzie sprzyjać demokratyzacji, ale skup ziemi prowadzony przez zamożną burżuazję prowadził do wzrostu cen i w praktyce uniemożliwiał biednym chłopom z danego regionu jakikolwiek awans społeczny.
W rezultacie na wsi pojawiły się dwie różne grupy niezadowolonych: sfrustrowane bogate burżuazyjne pospólstwo pozbawione adekwatnej reprezentacji politycznej oraz równie sfrustrowana wyrugowana z ziemi biedota, która nie miała ani własności, ani realnego prawa głosu.
Reklama
Chłopi przygniatani przez wysokie podatki
W 1789 roku posiadanie ziemi bynajmniej nie gwarantowało przyzwoitego poziomu życia. Porewolucyjny polityk Joseph de Verneilh Puiraseau tak pisał w 1807 roku w swoim studium na temat francuskiej populacji:
Kategoria ta [ziemianin] obejmuje właścicieli najmniejszych skrawków ziemi i najchybotliwszych chatynek. […] Trudno o ludzi biedniejszych niż ci posiadacze wiejskich chat, którzy żyją tylko z tego, co uda im się wyhodować na kawałeczku ziemi poprzez ciągłe przekopywanie go szpadlem, często całkowicie bezowocne.
Chłopi małorolni byli sami sobie panami w tym sensie, że niewielka działka rzeczywiście należała do nich. Z tytułu zamieszkiwania na niej musieli jednak płacić ogromne podatki na rzecz króla, Kościoła i szlachetnie urodzonego właściciela pobliskiego zamku. W istocie były to czynsze.
Brak perspektyw
Warto też mieć świadomość, że ziemia w małych wioskach często funkcjonowała jako wspólna. Cała społeczność siała zboża w tym samym czasie, potem po żniwach każdy wypasał zwierzęta wszędzie, gdzie się dało. Chłop małorolny w zasadzie nie miał możliwości wyspecjalizować się na przykład w uprawie kwiatów na potrzeby Wersalu.
Reklama
W większości francuskich wiosek żyło się mniej więcej tak: „Allez, Marcel! Posiej po prostu pszenicę i owies. Zawsze tak robiliśmy i pewnie już zawsze będziemy tak robić. Jeśli posadzisz na tym swoim poletku lilie, to nasze świnie je zeżrą i potem boczek będzie pachnieć”.
Mniej więcej połowa chłopów małorolnych była w stanie utrzymać się ze swojej ziemi i nie tylko nie musiała szukać dodatkowego zajęcia, ale mogła wręcz zatrudniać pracowników (żyli oni często jak służba w tym sensie, że to gospodarz zapewniał im oprócz pracy także wyżywienie i dach nad głową).
W większości otrzymywali za swoją pracę dniówki, ale bardzo niskie. Na francuskiej wsi zarabiało się mniej więcej o 75 procent mniej niż w Anglii, mimo że ceny żywności były takie same.
Chłopi stawali się coraz biedniejsi
Biedota ze wsi pozostawała na łasce gospodarki i klimatu, a niektórzy jej przedstawiciele podlegali ciągle jeszcze pradawnemu prawu mainmorte („martwej ręki”). Przewidywało ono, że wszystko, co człowiek posiadał, po jego śmierci stawało się własnością Kościoła albo właściciela ziemskiego.
Reklama
Zwykle chodziło o niewiele więcej niż jedną świnię, kosę albo wyświechtane spodnie, liczyła się jednak zasada. Dzieci oraczy nie miały szansy ani trochę poprawić swego losu dzięki schedzie po rodzicach. Nawet jednak chłopi małorolni, którym przysługiwało prawo dziedziczenia, niemal zawsze żyli gorzej niż ich rodzice.
Zgodnie z francuskim prawem własność dzielono bowiem równo między dzieci (a ściślej, między synów, ale takie to były czasy). Po śmierci ojca, który i tak posiadał niewiele ziemi, jego pole ulegało podziałowi między dwóch, trzech lub czterech synów – co z czasem powodowało, że niczego sensownego nie dało się na nim uprawiać.
Wiedli żywot żebraków
Rodziło to kolejne fale odpływu robotników rolnych ze wsi. Szczęśliwcom udawało się znaleźć pracę, która nie wymagała żadnych szczególnych kwalifikacji. Najmowali się na służbę, do budowy, utrzymania ogrodów czy uprawy grządek warzywnych przy podmiejskich domach. Wielu jednak wiodło żywot żebraczy.
W momencie wybuchu rewolucji przybysze ze wsi stanowili mniej więcej jedną piątą populacji miast, czyli całkiem sporo. Gdy pracy brakowało, a ceny żywności rosły, nie mogli strajkować. Jedyne, co im pozostawało, to wszczynać zamieszki. Od 1788 roku robili to coraz częściej z coraz większym zapałem.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Stephena Clarke’a pt. Rewolucja francuska…i co poszło nie tak. Jej polska edycja ukazała się w 2024 roku nakładem wydawnictwa Prószyński Media. Przekład: Magda Witkowska.