Aleksander Gierymski zaliczany jest do najważniejszych przedstawicieli realizmu w polskim malarstwie drugiej połowy XIX wieku. Wśród dzieł artysty znalazło się również kilka pokazujących niedolę zwykłych mieszkańców Warszawy przełomu lat 70. i 80. XIX wieku. O tym, jak wyglądały zaledwie 150 lat temu koszmarne realia życia w szybko rozrastającej się metropolii piszą autorzy książki Na tropie tajemnic dzieł sztuki.
Gierymski lubił robić kilka wersji tego samego płótna. Dlatego powstały dwa bardzo podobne obrazy: znajdująca się w Muzeum Narodowym w Warszawie, zrabowana przez Niemców podczas drugiej wojny światowej i odnaleziona na początku dwudziestego pierwszego wieku Żydówka z pomarańczami oraz należąca do zbiorów Muzeum Śląskiego w Katowicach Żydówka z cytrynami (…).
Reklama
Aleksander Gierymski i Warszawa
W komentarzu konserwatorskim zamieszczonym w katalogu do wystawy Muzeum Narodowego w Warszawie z 2014 roku poświęconej Gierymskiemu autorzy tak piszą o Żydówce z cytrynami:
Format i kompozycja obrazu wydają się niemal identyczne z wersją zatytułowaną Żydówka z pomarańczami. Nie można jednak drugiej wersji nazwać repliką czy kopią pierwszej. Pomimo wszelkich podobieństw kompozycyjnych oba dzieła rozróżnia przede wszystkim koloryt i nastrój. Ponadto postać Żydówki z cytrynami jest drobniejsza niż Pomarańczarki (głowa jest mniejsza o ok. 2 cm, a szerokość ramion o 4 cm).
Obrazów przedstawiających niedolę mieszkańców Warszawy Gierymski namalował kilka. Był to efekt jego pięcioletniego pobytu w tym mieście w latach 1879–1884. Choć urodził się w Warszawie, to w wieku osiemnastu lat wyjechał do Monachium, aby tam kontynuować naukę malarstwa.
W stolicy Bawarii przebywał już od jakiegoś czasu jego brat, utalentowany malarz Maksymilian, który przyjął Aleksandra i pomagał mu zarówno w codziennych sprawach, jak i nauce. Od tego momentu Aleksander pędził życie pomiędzy Monachium, Rzymem, Wiedniem, Paryżem i Warszawą. W latach dziewięćdziesiątych przebywał krótko w Krakowie. Zmarł w Rzymie, w szpitalu dla obłąkanychw 1901 roku, mając pięćdziesiąt jeden lat. (…)
Opowieść o kobiecie i mieście
Cytryniarka (…) to malarstwo zaangażowane społecznie w najlepszy możliwy sposób i jedno z najwybitniejszych dzieł polskiego realizmu. To obraz będący pierwszą ligą sztuki europejskiej. Na płótnie o wymiarach 63,5 cm na 47,5 cm zawarta jest opowieść o Warszawie drugiej połowy dziewiętnastego wieku.
Mamy więc kobietę i miasto. Samotną i smutną kobietę w przeludnionym i biednym mieście. Handlarka stoi na nieistniejącym już wiadukcie Pancera. Emanują z niej przygnębienie i rezygnacja. Krytyk sztuki, powieściopisarz i przyjaciel Gierymskiego Antoni Sygietyński na łamach czasopisma „Prawda” w 1883 roku napisał, że „obraz malarza jest przede wszystkim odbiciem życia na Starym Mieście, życia dzisiejszego, szarego, nudnego, płaskiego, poziomego życia, które jest bezbarwne nawet na zewnątrz, nawet w ubiorze”.
Reklama
Pisał to, co prawda, o obrazie Gierymskiego Brama na Starym Mieście, lecz komentarz ten pasuje też znakomicie do Żydówki z cytrynami. Na taki stan złożyły się lata zaniedbań i zaborów.
Warszawa bez kanalizacji i wodociągów
W 1881 roku, kiedy powstał obraz, w Warszawie nie było ani kanalizacji, ani de facto wodociągów. Istniała namiastka ujęcia wody w postaci wodociągu Marconiego zbudowanego w 1855 roku, które zaopatrywało miasto jedynie w procent potrzebnej wody. Dodatkowo była ona niespecjalnie zdatna do picia.
Porządna sieć wodociągowo-kanalizacyjna stanowiła pieśń przyszłości. Angielski przełomowy system autorstwa Williama Lindleya miał dopiero za kilka lat ucywilizować miasto. Ulice były brudne i służyły jako element sieci kanalizacji. We wciąż powiększającym się mieście ludzie nie mieli gdzie się myć, nie mieli toalet.
Tylko cztery procent gospodarstw domowych wyposażonych było w ubikacje. Reszta warszawiaków korzystała z wychodków w podwórzach, które teoretycznie miały być opróżniane przez miejskie beczkowozy, w praktyce – zanieczyszczały miasto. Kąpiel w balii, do której wiadrami nosiło się wodę ze studni, była kłopotliwa. W takiej balii kąpała się kolejno cała rodzina. Następnie zawartość miednicy lądowała za oknem.
Reklama
Bogatsi korzystali z łaźni publicznych. Znajdowały się między innymi nad Wisłą, w okolicach Nowego Zjazdu. Niby w oddzielnych salach i z doprowadzaną ciepłą wodą, ale wanny były drewniane, chętnych dużo – higieniczność takiej kąpieli pozostawiała sporo do życzenia. W ciepłe dni dla najbiedniejszych swoje podwoje otwierała Wisła, której brzegi kilkakrotnie zilustrował Gierymski, podkreślając jej rolę dla biednych warstw społeczeństwa stolicy.
Ubogi świat zwykłych mieszkańców Warszawy
Obrazy Znad Wisły, Powiśle, Przystań na Solcu, Żydzi nad Wisłą przedstawiają zabiegany, zapracowany, ubogi świat nad brudnymi wodami rzeki. Bosa kobieta nabiera wodę do dzbana, klękając na mulistej skarpce. Modlący się Żydzi widzą po drugiej stronie rzeki kopcącą fabrykę, a flisacy swoimi barkami dobijają do wydeptanych, rozrytych, niczym nieutwardzonych brzegów.
Miasto pomarańczarki było nieprawdopodobnie przeludnione. Na brak infrastruktury sanitarnej nakładał się niedobór mieszkań. Wieloosobowe ubogie rodziny cisnęły się w najtańszych, najmniejszych lokalach: w przyziemiach, suterenach, w ciemnych podwórkach, na strychach. Lepsze lokale właściciele wynajmowali na usługi i handel. Inne mieszkania były po prostu za drogie. Tak sytuację opisuje redaktor „Kuriera Warszawskiego”:
Lokatorzy kamienic staromiejskich gnieżdżą się po dawnemu w budkach i kurnikach. Na jedną małą, ciemną izbę przypada kilka do kilkunastu osób. Współżycie w tych „mieszkaniach” komplikuje się znakomicie.
Reklama
W izdebkach uprawia się pranie bielizny, rąbanie drzewa, palenie na maszynkach. Wilgoć, zacieki, pękanie lub rysowanie się murów, gnicie belek, pęcznienie, butwienie ram drzwiowych i okiennych, skrzywienie podłóg, wydęcie sufitów i wygięcie pułapów, próchnienie całości odbywa się nieustannie
Szybki wzrost liczby mieszkańców
Jeszcze w latach trzydziestych dziewiętnastego wieku warszawskie kamienice miały na tyłach ogrody. Rozwój miasta, a wraz z nim presja inwestycyjna pochłaniająca niezabudowane działki doprowadziły do przemiany większości dzielnic w obszary zupełnie pozbawione zieleni. Na posesjach stawały czterokondygnacyjne czynszowe kamienice z małymi, ciemnymi podwórkami i oficynami.
Budowano by wyższe, ale przepisy miejskie nakazywały, aby wysokość kamienicy nie przekraczała szerokości ulicy. Chęć maksymalnego wykorzystania areału była olbrzymia. Lokali mieszkalnych wciąż brakowało. Aby uzmysłowić sobie, na czym polegał problem, wystarczy przyjrzeć się liczbom. W 1830 roku w Warszawie mieszkało 140 tysięcy osób, w 1850 roku – 163 tysiące, a w 1900 roku – 686 tysięcy! Na przestrzeni siedemdziesięciu lat liczba mieszkańców zwiększyła się pięciokrotnie.
Nic dziwnego. W Warszawie, w czasach, gdy po jej ulicach chodziła zmęczona i zgnębiona pomarańczarka, funkcjonowało czterysta pięćdziesiąt fabryk. Był to efekt, między innymi, otwarcia w 1845 roku Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.
Reklama
Praca po kilkanaście godzin na dobę
Możliwość transportu towarów pobudziła przemysł. To przyciągało rzesze ludzi z całego zaboru rosyjskiego. Wizja pracy i zarobku działała jak magnes. Takie zmiany społeczne doprowadziły do przeobrażenia poszczególnych dzielnic. Krzysztof Zwierz w 2014 roku na łamach „Almanachu Muzealnego” tak opisuje tę sytuację:
Stylowe kamienice na rynku staromiejskim stopniowo nadgryzał ząb czasu, zacierając ślady ich dawnej świetności. Równolegle dokonywała się wymiana mieszkańców Rynku Starego Miasta. Swoje domy w rynku stopniowo opuszczali bogaci kupcy i rzemieślnicy, a na ich miejsce wprowadzali się ubodzy rzemieślnicy i biedota miejska.
Na początku XIX wieku najokazalsze sklepy przeniesiono na inne ulice, w bardziej prestiżową lokalizację, a lokale po bogatych magazynach zajmowały małe warsztaty rzemieślnicze i sklepiki. Brak wolnego miejsca pod zabudowę na obszarze Starej Warszawy skutkował próbą wykorzystania każdego wolnego skrawka terenu.
Praca, za którą zjeżdżały do Warszawy tysiące Polaków, była skrajnie ciężka. Na terenie zaboru rosyjskiego dopiero w 1897 roku zaczął obowiązywać jedenastoipółgodzinny dzień pracy. Wcześniej trwał dużo dłużej. Co więcej – wynagrodzenie za pracę w fabryce było tak małe, że nie dawało możliwości utrzymania rodziny.
Reklama
Głodowe zarobki
Zarobki jednej osoby co najwyżej pokrywały koszt wyżywienia jednej osoby według najniższej, niemal głodowej stawki. Nie pozwalały na realizację jakichkolwiek innych potrzeb: opłacenia opału i czynszu, kupna odzieży czy obuwia. Za dzień pracy robotnik w fabryce dostawał około pół rubla. Przy budowie wspomnianej Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej osoba wykonująca pracę z wykorzystaniem siły własnego zwierzęcia pociągowego (konia, wołu) otrzymywała również około pół rubla.
Kobiety w fabryce zarabiały dziennie około trzydziestu kopiejek. Sytuacja ta zmuszała do podjęcia zatrudnienia także dzieci i osoby starsze. Dzieci pracowały po około dziesięć godzin dziennie – mogły wówczas liczyć na wynagrodzenie w wysokości kilkunastu kopiejek.
Ceny z XIX-wiecznej Warszawie
W kwietniu 1881 roku, czyli w czasie kiedy powstawał obraz Żydówka z cytrynami, kilo chleba razowego kosztowało około dziewięciu kopiejek, kilo bułek z dobrej, pszennej mąki około dwudziestu pięciu kopiejek. Za kilo wołowiny należało zapłacić około czterdziestu kopiejek, mięso cielęce i wieprzowe było droższe. Metr sześcienny drewna opałowego, która to ilość ledwo starczała na ogrzanie pomieszczenia przez miesiąc, kosztował około czterech rubli.
„Gazeta Polska” ze stycznia (sezon na cytrusy) 1895 roku informuje, że jedna cytryna kosztowała od dwóch i pół do sześciu kopiejek. Żydówka w jednym koszu ma ich około dwudziestu, w sumie około czterdziestu sztuk owoców. Jeżeli przyjąć średnią z cen podanych w gazecie, to wartość koszyków wynosi około półtora rubla. Jaki jednak będzie zysk handlarki? Jeśli sprzeda wszystkie cytryny, a na każdej zarobi kopiejkę, to w sumie zarobi około czterdziestu kopiejek.
Kim byli klienci pomarańczarki?
Na jak długi czas jest sporządzony taki biznesplan? Na dzień? Czy znajdzie w ciągu jednego dnia czterdziestu klientów? Na tydzień? Miesiąc? Czy jednodniową pracą zarobi na mały bochenek najtańszego, razowego chleba (około pięciu kopiejek)?
Bardziej opłacało się sprzedawać pomarańcze. Te były droższe, kosztowały od siedmiu i pół do dziesięciu kopiejek za sztukę. Wyższa cena – wyższa marża. Skąd jednak wziąć tak wielką sumę na zakup dwóch koszy? I z pewnością trudniej też było znaleźć nabywcę na drogie pomarańcze.
Reklama
Klientami pomarańczarki rzadko bywali bogaci mieszczanie, ci zaopatrywali się na przykład w eleganckim Składzie Herbaty, Win, Owoców i Delikatesów mieszczącym się na Krakowskim Przedmieściu 412, prowadzonym przez W. Chociszewskiego (…).
W przeważającej większości klientami pomarańczarki byli tacy sami biedacy jak ona, którzy tylko od wielkiego dzwonu mogli pozwolić sobie na zakup cytrusów. Jest też opcja, że handlarka chodziła po bogatych domach mieszczańskich – używając, oczywiście, klatek schodowych na tyłach budynków przeznaczonych dla służby – i cytrusy oferowała gosposiom. Mogła liczyć, że sprzeda pojedyncze owoce, jeżeli akurat zabrakło ich w kuchni, a kucharka nie miała czasu wyskoczyć na targ tylko po cytrynę.
Astronomiczne koszty wynajmu
Jak informuje „Kurier Warszawski”, w restauracji Zięciakiewicza na placu Teatralnym 7 można było wówczas zjeść obiad za półtora rubla. W zakładzie Wyszomirskiego przy ulicy Granicznej 11 zajmującym się handlem win i towarów kolonialnych pudełko sardynek kosztowało dwadzieścia siedem kopiejek.
Dlaczego napływowa ludność wiejska szukająca szczęścia w pracy w fabryce cisnęła się po kilkanaście osób w jednym pomieszczeniu? Odpowiedź znajdziemy w tym ogłoszeniu: „Od św. Jana. Lokal za 300 rubli. Trzy pokoje przedpokój i kuchnia, elegancko utrzymane, 1-sze piętro”.
Reklama
Pracownik fabryki wraz z żoną musieliby pracować przez rok, na nic innego nie wydając, aby opłacić jednomiesięczny czynsz w takim mieszkaniu. Nie była to oferta dla pomarańczarki. Dla bohaterów obrazów Gierymskiego dostępny był jedynie najem jednoizbowej, niewielkiej kwatery bez żadnych wygód w cenie kilku rubli za miesiąc. Pomarańczarka nie używała też z pewnością kremu do twarzy Créme Simon za półtora rubla, który sklep reklamował takimi słowami:
Panie dbałe o swoją piękność uznały, że Créme Simon jako Gold-Creame jest najlepszym i najzbawienniejszym środkiem do konserwowania cery twarzy. Cena rb.1 kop. 50. Wyłączna sprzedaż w perfumerji Aleksandra Kocha, Nowo-Senatorska nr 4.
Świadectwo życia najbiedniejszych
Zamiast odpoczywać na emeryturze, pomarańczarka była więc w pracy. Wyszła z przeludnionej izdebki, aby zarobić kilka kopiejek i kupić cokolwiek do jedzenia cierpiącej wciąż głód rodzinie. Z pewnością była mieszkanką Starego Miasta, gdzie od końca osiemnastego wieku mogła osiedlać się ludność żydowska. Żydzi na Starym Mieście prowadzili sklepy, punkty usługowe, sprzedawali ze straganów i zajmowali się handlem obnośnym. (…)
Gierymskiemu zawdzięczamy udokumentowanie życia najbiedniejszej z warstw tej społeczności. Pomarańczarka, Żydówka z cytrynami, Brama na Starym Mieście w Warszawie, Święto Trąbek czy Żyd tragarz są dziełami, które z dużą wrażliwością ilustrowały życie Żydów w Warszawie.
Reklama
Motywy te stały się niemalże malarskimi toposami. Wprowadzając do tematów realizmu społecznego postać Żyda, Gierymski przysłużył się polskiej kulturze, utrwalając fascynujący, nieistniejący już jej element. O Żydach z dziewiętnastowiecznej Warszawy trudno myśleć w oderwaniu od obrazów Gierymskiego.
W książce Rynek staromiejski Aleksandra Wojciechowskiego przeczytać możemy takie zdanie: „Jak obco czuliby się ci Żydzi, malowani przez Gierymskiego na tle portalu kamienicy Piotra Talentiego, przeniesieni do innej dzielnicy Warszawy”. Żydzi stanowili część Starego Miasta, a Gierymski swoimi obrazami zapewnił wieczną pamięć temu zjawisku.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Joanny Łenyk-Barszcz i Przemysława Barszcza pt. Na tropie tajemnic dzieł sztuki (Zona Zero 2024). Książka dostępna w przedsprzedaży, ale już możecie zamówić swój egzemplarz.