Dla mieszkańców NRD, ale też całego bloku państw komunistycznych, Berlin Zachodni stanowił synonim wolności, nowoczesności i luksusu. Nie brakowało ludzi gotowych ryzykować życiem, byle się do niego przedrzeć. Na miejscu czekało ich… gigantyczne rozczarowanie.
Berlin Zachodni, odgrodzony od wschodniego wieżyczkami strażniczymi, a następnie betonowym murem, wydawał się miastem ze snów. Sytuacja w kontrolowanej przez aliantów części metropolii rysowała się wyjątkowo nieciekawie – zwłaszcza odkąd dobiegła końca słynna blokada Berlina z 1948-1949.
Reklama
Tak długo jak przyszłość miasta stanowiła kluczowy wątek w sporze pomiędzy supermocarstwami, wszyscy koncentrowali uwagę na tym, co działo się nad Sprewą. Kiedy jednak Sowieci w końcu spasowali, okazało się, że Berlin Zachodni to nic więcej, jak tylko pozbawiona racji bytu i bezwartościowa wyspa pośrodku komunistycznego oceanu.
Dojazd do niej wymagał pokonania 140 kilometrów wrogiego terytorium i przejścia przez dwie kontrole graniczne, którym nieodłącznie towarzyszyły szykany i niebezpieczeństwa.
Morze gruzu
Dawna stolica państwa wyszła z wojny jako zrujnowana, zdemolowana ruina, okaleczona przez alianckie naloty dywanowe. Zwycięzcy dodatkowo pognębili Berlin Zachodni, demontując i wywożąc do siebie co tylko się dało (przodowali w tym zwłaszcza żądni zemsty Francuzi).
Nikt nie zaprzątał sobie głowy odbudową. Nawet po paru latach na ulicach wciąż walało się 75 milionów metrów sześciennych gruzu, a nowopowstała Republika Federalna Niemiec nie chciała mieć z Berlinem Zachodnim nic wspólnego. Wbrew powszechnemu przekonaniu połówki miasta wcale nie włączono do Niemiec Zachodnich – wciąż stanowiła ona dziwną, okupowaną enklawę.
Gospodarcza ruina
Jako pierwszy powagę sytuacji zrozumiał wielki biznes. Wszystkie znaczące korporacje wzięły nogi za pas, wyczuwając, że w zaistniałych warunkach nie będą w stanie prowadzić interesów. Niedługo po wojnie z Berlina Zachodniego ewakuowano 150 kluczowych zakładów przemysłowych, należących do takich firm jak AEG, Salzdetfurth AG, Graetz AG, Deutsche Kabelwerke, Wintershall AG, Knorr-Bremse czy Siemens.
W 1949 roku skala produkcji w Berlinie Zachodnim była pięć razy mniejsza niż przed wojną. Niektóre sektory gospodarki znalazły się w nawet większym regresie: przykładowo wytwórczość maszyn zmalała dziesięciokrotnie. Kolejne zakłady bankrutowały, bo władze RFN konsekwentnie nie chciały przekazywać do dawnej stolicy żadnych zleceń.
Zawsze znalazł się pretekst
Jak pisze Wilfried Rott, autor książki Wyspa. Dzieje Berlina Zachodniego 1948-1990, „żaden wykręt nie wydawał się administracji poczty i telekomunikacji zbyt tani (…). A to na przeszkodzie stały kwestie bezpieczeństwa i terminów, a to znów brakowało »czasu i jakiejś referentki«”. Nie pomagały osobiste prośby burmistrza miasta, ani błagalne odezwy do obywateli Niemiec Zachodnich. Do Berlina Zachodniego nie chcieli przyjeżdżać nawet artyści, o politykach i biznesmenach nie wspominając.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zdaniem Rotta latem 1949 roku sytuację ekonomiczną Berlina Zachodniego określano mianem: koszmaru, bankructwa i katastrofy. Wszędzie było widać oznaki przytłaczającej nędzy.
Koszmar bezrobocia
Liczba bezrobotnych poszybowała w górę. Z 50 tysięcy w 1948 roku do 150 tysięcy w kwietniu 1949 roku, a w końcu 287 tysięcy w grudniu! Bez pracy był co czwarty mieszkaniec Berlina Zachodniego. W Polsce nawet w najtrudniejszych latach transformacji nie doświadczyliśmy takiego regresu!
Do urzędów pracy, w których zresztą żadnej pracy nie oferowano, ustawiały się kilometrowe kolejki. Jednocześnie tysiące mieszkańców NRD nielegalnie przedzierały się do Berlina Zachodniego, licząc że znajdą tu dobrobyt i lepsze życie. Nie mogli być w większym błędzie.
Reklama
Bibliografia:
- Wilfired Rott, Wyspa. Dzieje Berlina Zachodniego 1948-1990, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2011.
Ilustracja tytułowa: Kontrola na granicy między Berlinem Zachodnim i Wschodnim. Fot. Bundesarchiv, lic. CC ASA 3,0.