Pierwsza wojna burska, rozpoczęta w grudniu 1880 roku, była dla Anglików kolejnym z licznych konfliktów kolonialnych toczonych w Afryce. Poddani królowej Wiktorii byli pewnie łatwego zwycięstwa nad potomkami holenderskich kolonistów, którzy osiedlili się na południu Czarnego Lądu. Jednak już pierwsza większa batalia pokazała w jak wielkim byli błędzie. Bitwa nad Bronkhorstspruit, stoczona 20 grudnia, zakończyła się ich sromotną klęską.
Pierwsi holenderscy osadnicy przybyli w okolice Przylądka Dobrej Nadziei już w połowie XVII wieku. Dzięki strategicznemu położeniu na trasie z Europy do Azji kolonia nazwana Krajem Przylądkowym szybko się rozrastała.
Reklama
Pod koniec XVIII stulecia liczyła już około 16 tysięcy mieszkańców. Większość miała niderlandzkie korzenie i nazywana była Burami.
Kiedy jednak w Europie na kongresie wiedeńskim ustalano nowy porządek świata po wojnach napoleońskich zdecydowano, że Kraj Przylądkowy przypadnie w udziale Wielkiej Brytanii.
Marzący o własnym państwie Burowie nie chcieli pogodzić się z takim stanem rzeczy i w 1835 roku kilkanaście tysięcy z nich rozpoczęło wędrówkę na północ zwaną Wielkim Trekiem. Po krwawych walkach z rdzenną ludnością w 1839 roku założyli Republikę Natalu, która jednak trzy lata później została zajęta przez Brytyjczyków. W tej sytuacji Burowie podjęli ekspansję jeszcze dalej na północ i na początku lat 50. XIX wieku powołali Wolne Państwo Orania oraz Republikę Południowoafrykańską zwaną Transwalem.
Początkowo Brytyjczycy dali spokój zajmującym się uprawą roli Burom. Gdy jednak w Oranii odkryto diamenty, natomiast w Transwalu natrafiono na duże złoża złota Korona Brytyjska zajęła obie republiki. Obyło się co prawda bez rozlewu krwi, ale narastający fiskalizm sprawił, że potomkowie holenderskich kolonistów mieli coraz bardziej dosyć rządów Londynu.
W 1880 roku przywódca Burów Paul Kruger zdecydował, że nadszedł moment, aby chwycić za broń. 16 grudnia ogłoszono w Heidelbergu odrodzenie republiki oraz wezwano Brytyjczyków do przekazania władzy.
Pułkownik Lanyon wzywa posiłki
Na czele brytyjskiej administracji Transwalu stał pułkownik William Owen Lanyon. Widząc narastające niezadowolenie miejscowej ludności jeszcze w listopadzie wezwał on posiłki do stołecznej Pretorii.
Żołnierzy miał dostarczyć między innymi posterunek w Lydenburgu, położony w odległości około 300 kilometrów na wschód i obsadzony przez 94 pułk piechoty pod dowództwem podpułkownika Philippa R. Anstruthera.
Reklama
Wymarsz znacznie się jednak opóźnił i nastąpił dopiero 5 grudnia. Jak czytamy w książce Piotra Fiszka-Borzyszkowskiego pt. Wojna burska 1880-1881:
W skład konwoju wchodził sztab i kompanie A i F 94. pułku piechoty. Łącznie było 6 oficerów i 246 podoficerów i szeregowych. Do kolumny dołączyło 12 kwatermistrzów, chirurg i trzech medyków. Zabrano nawet dwie żony podoficerów i wdowę z dziećmi. Kolumnę prowadziło 60 tubylczych woźniców i pomocników.
Niefrasobliwa postawa podpułkownika Anstruthera
Z uwagi na ulewne deszcze kolumna poruszała się bardzo powoli. Przemierzano zaledwie od sześciu do maksymalnie 20 kilometrów dziennie. Dlatego, gdy Burowie chwycili za broń oddział Anstruthera zdołał pokonać dopiero nieco ponad połowę drogi do Pretorii.
Mimo świadomości narastającego zagrożenia w kolumnie panował radosny nastrój, którego nie zmącił nawet meldunek informujący, że na spotkanie podpułkownika zmierza oddział przeciwnika liczący około 500 ludzi.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Nie zawracano sobie głowy odpowiednim rozpoznaniem terenu, a żołnierzom wydano zaledwie po 30, a nie regulaminowe 70 naboi.
Niefrasobliwość zemściła się na Brytyjczykach 20 grudnia, gdy maszerująca w takt pułkowej orkiestry kolumna znajdowała się jakieś półtora kilometra od rzeczki Bronkhorstspruit.
Burskie ultimatum
Około 13.00 do podążającego na czele brytyjskiego oddziału Anstruthera podjechał z białą flagą burski emisariusz, który wręczył dowódcy list. Zgodnie z tym, co podaje Piotr Fiszka-Borzyszkowski:
Reklama
Było to swoistego rodzaju ultimatum, wydane przez Triumwirat w Heidelbergu i informujące dowódcę jakiegokolwiek oddziału maszerującego w kierunku Pretorii, że rząd nowej i odrodzonej republiki Transwalu jest w trakcie negocjacji z rządem brytyjskim i dopóki one się nie zakończą, nie wiadomo, czy Transwal i Wielka Brytania są w stanie wojny.
W niniejszej sytuacji zaleca się więc dowódcy każdego oddziału zmierzającego ku Pretorii natychmiastowe zatrzymanie się i zaprzestanie dalszego marszu.
Co prawda podkreślano, że Burowie nie dążą do walki, ale grożono jednocześnie, że „kontynuacja marszu będzie traktowana jako natychmiastowe wypowiedzenie wojny”. Podpułkownikowi dano 5 minut na podjęcie decyzji.
W pierwszej chwili Anstruther odparł, że nie zamierza się zatrzymywać, ale po chwili dodał, że on również nie chce rozlewu krwi, dlatego liczy na dalsze negocjacje z dowodzącym Burami Fransem Joubertem.
Reklama
Brytyjczycy nie mieli żadnych szans
Do niczego takiego jednak nie doszło. Gdy tylko emisariusz odjechał około 250 Burów zaczęło otaczać Anglików. Nie chcąc stracić elementu zaskoczenia Brytyjczykom nie zapewniono nawet zapowiadanych pięciu minut.
Na rozkaz jednego z burskich dowódców (prawdopodobnie Nicolaasa Smita) rozpoczęła się mordercza kanonada. Ostrzał prowadzony z odległości zaledwie 150 metrów przyniósł prawdziwą rzeź.
Mimo że Anstruther próbował zorganizować opór wynik starcia był przesądzony. Nie mogło być inaczej, bowiem jak czytamy w Wojnie burskiej 1880-1881:
Zalani nawałnicą ognia żołnierze mieli tylko chwilę, żeby rzucić się na ziemię i spróbować odpowiedzieć ogniem. Ponieważ byli nieprzygotowani na tak szybki rozwój sytuacji, po rozpoczęciu potyczki leżeli w grupach, przed wozami, za osłonę mając tylko kępy trawy. Członkowie orkiestry nawet nie zdążyli dobiec z powrotem do wozów, żeby wymienić swoje instrumenty muzyczne na karabiny.
Reklama
Straty walczących stron
Starcie trwało zaledwie 15 minut i zakończyło się sromotną klęską Brytyjczyków. O skali porażki najdobitniej świadczą straty poniesione przez walczące oddziały. Po stronie brytyjskiej wynosiły one:
(…) jednego oficera zabitego i ośmiu rannych (czterech śmiertelnie), 56 podoficerów i szeregowych zabitych i 92 rannych (siedmiu śmiertelnie). Zajmujący się rannymi chirurg stwierdził potem, że na rannych przypadało średnio po pięć ran.
Wśród zmarłych od ran znalazł się również podpułkownik Anstruther, który wyzionął ducha 26 grudnia. Jeżeli chodzi o Burów to ich straty nie są dokładnie znane, ale przyjmuje się, że prawdopodobnie „stracili jednego zabitego i pięciu rannych, w tym jednego śmiertelnie”.
Po zakończeniu walki Burowie zajęli się rannymi Brytyjczykami. Po kilku dniach uwolniono też wziętych do niewoli żołnierzy przeciwnika. Taka postawa nie miała jednak wpływu na oburzenie z jakim w Londynie przyjęto informację o wydarzeniach, które rozegrały się nad Bronkhorstspruit.
Reklama
Ogólnie uważano, że brak negocjacji i „podstępnie” szybkie otwarcie ognia na kolumnę było zaplanowane z zimną krwią i miało za zadanie spowodować jak największe straty brytyjskie. (…). Szybko wyrobiono sobie zdanie o Burach, uważając ich za nieokrzesanych i podstępnych farmerów, nieprzestrzegających „cywilizowanych” metod i zasad prowadzenia wojen.
Dla Burów nie miało to jednak większego znaczenia. Kolejne szybkie zwycięstwa sprawiły, że Brytyjczycy musieli zgodzić się na niepodległość Transwalu.
Lekcja, której brytyjska armia nigdy nie zapomniała
Bibliografia
- Andrzej Chwalba, Historia powszechna. Wiek XIX, Wydawnictwo Naukowe PWN 2008.
- Piotr Fiszka-Borzyszkowski, Wojna Burska 1880-1881, Bellona 2023).