W całej historii Polski trudno wskazać więcej niż garść równie kompromitujących i ponurych porażek. O tym, co nastąpiło pod Piławcami w dniach 20-23 września 1648 roku pisze się „bitwa”. Ale chyba jest to słowo na wyrost.
Wokół bitwy pod Piławcami, szybko nazwanej „hańbą plugawiecką” , wyrósł niezwykle trwały mit. Nawet w podręcznikach szkolnych do dzisiaj zakłamuje się obraz kompromitującej katastrofy.
Reklama
Legenda a rzeczywistość
Rok 1648 obnażył słabość sił obronnych Rzeczpospolitej. Zbuntowani Kozacy pod dowództwem Bohdana Chmielnickiego pokonali wojska polskie pod Żółtymi Wodami (przełom kwietnia i maja), a następnie pod Korsuniem (26 maja). W tej drugiej batalii do niewoli dostali się obaj hetmani – wielki koronny i polny.
Późnym latem wyprowadzono kontrofensywę. Popularna wersja mówi, że przeciwko Kozakom zostało wówczas posłane pospolite ruszenie. Niezdyscyplinowane, nieregularne oddziały, w decydującym momencie rzuciły się do ucieczki. Nie było to jednak „prawdziwe” wojsko polskie, a tylko zbieranina szlachciców, doraźnie powołanych pod broń.
Tak przynajmniej brzmi legenda. Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.
Skazani na pogrom
Latem 1648 roku przeciwko Chmielnickiemu wcale nie wysłano pospolitego ruszenia, lecz regularne oddziały wojska – koronnego oraz prywatnego, jakie przyprowadzili z sobą różni magnaci. Nie byli to w każdym razie żadni ludzie z przypadku, lecz zawodowi żołnierze. I właśnie oni splamili się następnie wyjątkowym dyshonorem.
Sławny popularyzator historii Paweł Jasienica podkreślał, że „wojsko przyszło na Ukrainę silne, dobrze we wszystko zaopatrzone”. Zarazem było ono jednak „z góry skazane nie na przegraną nawet, lecz na pogrom”, a to przez to, że „cierpiało na paraliż głowy”.
Reklama
Na miejsce pojmanych hetmanów nie wyznaczono stałych zastępców. Oddziałami dowodziło trzech skłóconych i wyjątkowo niekompetentnych regimentarzy: Władysław Zasławski-Ostrogski, Mikołaj Ostroróg i Aleksander Koniecpolski.
Tak bardzo nie nadawali się oni do wyznaczonej roli, że wielu autorów podejrzewało, iż na szczytach władzy doszło do celowego spisku, mającego na celu pogrążenie kampanii antykozackiej.
Spotkanie pod Piławcami
Jak wyjaśnia Sławomir Leśniewski, autor nowej książki Chmielnicki. Burzliwe losy Kozaków, Polacy popełniali jeden karygodny błąd za drugim. Po zajęciu Konstantynowa regimentarze ruszyli na Piławce, gdzie czekał okopany i świetnie znający teren Bohdan Chmielnicki.
Siły koronne liczyły prawdopodobnie około 30 000 żołnierzy. Kozaków było o wiele mniej. A jednak atakujący zrobili wszystko, by zamienić potencjalnie łatwe zwycięstwo w jedną z najsłynniejszych klęsk w dziejach.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Obóz rozbito 20 września 1648 roku, ale działo się to bez jakiegokolwiek porządku. Każdy stawał gdzie chciał, nie było skoordynowanych wart czy zabezpieczeń.
„Bałaganowi towarzyszył brak jasnego planu stoczenia bitwy i niemal od razu doszło do nieskoordynowanych starć” – dopowiada Leśniewski.
Walki jednak urywane i chaotyczne. Dowódcy poszczególnych oddziałów wyprowadzali ataki na własną rękę, nawet bez wiedzy regimentarzy. Ci wprawdzie planowali walną ofensywę na 21 września, ale nie doszła ona do skutku.
Reklama
Kozacy ruszają do ataku
Paraliż po stronie polskiej trwał tak długo i był tak widoczny, że wreszcie Chmielnicki stracił cierpliwość i sam uderzył na wroga.
22 września „kozacka armia ruszyła szerokim frontem ku rzece, co wywołało zamęt po polskiej stronie. Nie było komu nad nim zapanować” – można przeczytać w książce Chmielnicki. Burzliwe losy Kozaków.
„Doszło do nieskoordynowanego boju z udziałem części polskich chorągwi wojewody Kisiela, Jaremy i Koniecpolskiego”, te jednak nie rozstrzygnęły jeszcze całego starcia. Koszmar nastąpił dopiero nazajutrz.
23 września wśród Polaków rozeszła się pogłoska, że nadciągają sprzymierzone z wrogiem siły tatarskie Tuhaj-beja. Zdarzyła się rzecz wprost niewiarygodna. Samo podejrzenie, że nieprzyjaciel uzyska posiłki wystarczyło, by w regularnych oddziałach koronnych zapanował popłoch.
Haniebne konsekwencje plotki
„Bojowy nastrój w polskim obozie zgasł, ustępując miejsca panice. Atmosfera strachu gęstniała i czuło się, że musi wydarzyć się coś strasznego. Nastąpiła noc z 23 na 24 września, stanowiąca w dziejach Rzeczypospolitej szlacheckiej jedną z najczarniejszych kart” – pisze Sławomir Leśniewski.
Reklama
Obraz haniebnych zdarzeń barwnie odmalował w swoim pamiętniku kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł:
Starszyzna, bez ujawniania komukolwiek tego zamiaru, potajemnie rzuciła się do ucieczki, wszyscy rozbiegli się; wozy, żywność, uzbrojenie, łupy pozostawiono pierwszemu, któremu posłuży szczęście…
Działo się to w takim przerażeniu i pośpiechu, że niektórzy do obiadu ubiegli 18 mil. Uciekali więc, przez nikogo nie ścigani, niepomni na szlachectwo, na wstyd, na to, w jakim stanie pozostaje Rzeczpospolita.
Ogółem, jak podsumowuje autor książki Chmielnicki. Burzliwe losy Kozaków, „cała potężna, gotowa do boju, pokrzepiona dodatkowo wstępnymi zwycięskimi utarczkami armia ustąpiła pola bez walki”. I stało się tak, mimo że Tatarzy dotarli do Piławiec… dopiero dwa dni później. Polacy mieli więc pełno czasu, by pokonać słabszego wroga, a następnie rozbić w pył posiłki.
„Niełatwo znaleźć w dziejach podobne przypadki” – słusznie komentuje Sławomir Leśniewski.
Bibliografia
- Leśniewski S., Chmielnicki. Burzliwe losy Kozaków, Wydawnictwo Literackie 2022.
- Wasilewski T., Ostatni Waza na polskim tronie, Katowice 1984.
- Wójcik Z., Wojny kozackie w dawnej Polsce, Kraków 1989.