Bob McNamara uważany był za „cudowne dziecko” na służbie prezydentów Johna F. Kennedy’ego i Lyndona B. Johnsona. Jako sekretarz obrony miał ważny głos w formułowaniu amerykańskiej polityki wobec Wietnamu. Ale tylko do czasu, kiedy jego analiza sytuacji zaczęła nieubłaganie wskazywać jedyny możliwy wynik wojny. Dlaczego go nie posłuchano?
„Na Północny i Południowy Wietnam zrzucono do początku 1968 roku więcej bomb niż na Europę w całej drugiej wojnie światowej, trzy razy więcej niż na Pacyfiku i dwa razy więcej niż w Korei” – wylicza Mark Bowden, wielokrotnie nagradzany amerykański pisarz i dziennikarz. Duża część administracji USA uwierzyła, że właśnie w ten sposób będzie można przechylić szalę zwycięstwa na stronę Południa.
Reklama
Statystyki zdawały się to potwierdzać: na każdego zabitego amerykańskiego żołnierza przypadało nawet sześciu uśmierconych wrogów! Dał im się przekonać także prezydent Lyndon B. Johnson.
„Każdy, kto tracąc czterystu ludzi, dorwie dwadzieścia tysięcy, jest cholernie dobry” – wychwalał na początku 1968 roku generała Williama Westmorelanda, dowódcę wojsk USA w Wietnamie. Nie trzeba dodawać, że i sam „Westy” należał do zdecydowanych zwolenników eskalacji i nie wątpił, że każde kolejne bombardowanie przybliża go do zwycięstwa.
„Nie dość, by doprowadzić do załamania nastroju”
Nie wszyscy obserwatorzy sytuacji byli jednak tego samego zdania, co prezydent i dowódca wietnamskiego korpusu. O marnych efektach bombardowań pisał już w grudniu 1966 roku dziennikarz „New York Timesa” Harrison Salisbury. Ostrzegał on, że wbrew pozorom nasilone ataki wcale nie prowadzą do złożenia broni przez Północ.
Do podobnych wniosków doszli twórcy tajnego raportu, sporządzonego dla Pentagonu w tym samym roku. Jego autorzy podkreślali, że nie widać żadnych oznak załamania gospodarczego po stronie wroga. Pisali też:
<strong>Przeczytaj też:</strong> To był istny cyrk. Jak GROM wyruszał na swoją pierwszą operację zagraniczną?Jeśli zaś chodzi o wpływ wojny na morale ludności i administrację rządową, to można przypuszczać, że w ostatecznym rozrachunku są one korzystne dla reżimu. Szczególnie bombardowania spowodowały dość strat cywilnych i zniszczeń, by wspomóc rząd w szerzeniu antyamerykańskiej propagandy, lecz nie dość, by doprowadzić do załamania nastrojów i apatii.
Ani wspomniany raport, ani dwa lata późniejsze analogiczne ostrzeżenia, formułowane przez CIA, nie znalazły posłuchu w najwyższych kręgach władzy.
Stopniowo prawda docierała jednak do Roberta McNamary, sekretarza obrony USA. Ten wieloletni bliski doradca poprzedniego prezydenta, Johna F. Kennedy’ego, początkowo był zwolennikiem interwencji w Wietnamie. Podobnie jak jego szef, za wszelką cenę chciał zwalczać postępy światowego komunizmu. Opowiedział się nawet za kampanią bombardowań w 1964 roku, uważając, że przyspieszy ona koniec wojny. Ale potrafił przyznać się do błędu.
Analiza McNamary
„(…) Poza stratami w ludziach i materiale bomby nic nie zmieniły (…). McNamara, najwyższy bóg statystyki, nie mógł już dłużej walczyć z własnymi danymi” – wyjaśnia w książce „Huế 1968. Wietnam w ogniu” Mark Bowden. Sekretarz już wówczas znany był z bezwzględnego stosowania analizy systemowej do kwestii politycznych. A w tym przypadku wynik był jednoznaczny. „Nie widzę sposobu, by zakończyć wojnę w najbliższym czasie” – pisał w tajnej notatce do prezydenta już w 1966 roku.
W kolejnych miesiącach jego ostrzeżenia stały się jeszcze bardziej alarmujące. Jak podaje Bowden:
W tajnym raporcie dla amerykańskich senatorów z 1967 roku McNamara tłumaczył, że dotychczas zbombardowano na Północy ponad dwa tysiące celów i że pozostało pięćdziesiąt siedem możliwych do zidentyfikowania – żaden z nich nie dość ważny, by ryzykować życie pilota i samolot, a nawet koszt bomb. Jednym z nich była fabryka opon, która produkowała trzydzieści opon dziennie (…). Analiza zysków i strat, w której tak się specjalizował McNamara, była jasna.
Reklama
Sekretarz obrony zwracał też nieraz uwagę prezydentowi, że należy się liczyć z reperkusjami zarówno w polityce wewnętrznej, jak i na arenie międzynarodowej. W kolejnej notatce pisał:
Jest absolutnie jasne, że zbombardowanie Północy w stopniu wystarczającym do wywarcia presji politycznej, ekonomicznej i społecznej na Hanoi jest możliwe, lecz nigdy nie zostanie zaakceptowane przez nasze społeczeństwo ani też przez opinię międzynarodową; wiąże się także z poważnym ryzykiem otwartej wojny z Chinami.
Niestety Lyndon B. Johnson pozostawał głuchy na te uwagi. Dużo bardziej trafiały do jego przekonania argumenty Curtisa LeMaya, który nawoływał do zbombardowania Wietnamu „z powrotem do epoki kamienia łupanego”.
Już wkrótce amerykański przywódca zaczął myśleć, że jego dotychczasowy bliski współpracownik… „zupełnie zmiękł”. To i tak delikatne określenie – o innych swoich krytykach mawiał, że są „prostakami”, na dodatek „pozbawionymi jaj”.
Efekt był łatwy do przewidzenia. Pod koniec 1967 roku McNamara został zwolniony. Na „pocieszenie” mianowano go szefem Banku Światowego. Bombardowania trwały jeszcze przez wiele miesięcy – ale wojny, zgodnie z przewidywaniami sekretarza, nie udało się wygrać.
Bibliografia:
Mark Bowden, Huế 1968. Wietnam we krwi, Wydawnictwo Poznańskie 2019.