„Ból zadawałem sobie sam”. Czy tak wyglądały przesłuchania w wykonaniu carskiej tajnej policji?

Strona główna » XIX wiek » „Ból zadawałem sobie sam”. Czy tak wyglądały przesłuchania w wykonaniu carskiej tajnej policji?

Odbierali sen, zakazywali jakiegokolwiek kontaktu z drugim człowiekiem, wpędzali w szaleństwo. Potem przychodził czas na pytania. Wtedy już niczego nie pragnąłeś bardziej, niż tylko odpowiadać szczerze i wylewnie.

Przesłuchania przez niesławną Ochranę zostały odmalowane w rozlicznych wspomnieniach i pamiętnikach z przełomu XIX i XX wieku. Zwykle to opisy zdawkowe, urywane, obciążone na równi traumą i wyparciem – prawie żadne nie powstały bowiem bezpośrednio po fakcie.


Reklama


Na ich tle interesująco prezentuje się tekst autorstwa Pawła Goźlińskiego. To fragment powieści pt. Akan. Stanowi fikcję literacką, ale jednak mocno bazującą na źródłach z epoki i autentycznych realiach. Narratorem fragmentu jest anonimowy wywrotowiec wzorowany na historycznej postaci Wacława Sieroszewskiego. Przyczynę przesłuchania stanowią natomiast odnalezienie u niego listy zesłańca, Bronisława Piłsudskiego.

„Zgrzyt klucza w zamku i jęk zawiasów”

Pięć na pięć kroków, w rogu łóżko, stołek, łojówka w blaszanym lichtarzu. Okratowane okno z blaszanym kagańcem, który zasłaniał widok na dziedziniec i wpuszczał tylko wąski strumień światła z góry. Siennik i wypchana słomą poduszka. Stary, cuchnący koc. Zielony polewany piec z wydrapanymi wiadomościami od dawnych więźniów. Wyzior w drzwiach.

Od mojego ostatniego pobytu w X Pawilonie [warszawskiej cytadeli] sporo się jednak zmieniło. Cele wybielono, zaprowadzono kanalizację, w korytarzach świeciły się gazowe lampy. Drewniane prycze zastąpiły żelazne łóżka. Obleczono koce. Jedzenie wciąż podawano w metalowych menażkach, ale zupa przypominała zupę, a nie gotowany muł. Tyle że wolałbym siorbać tę breję, niż całymi dniami tkwić w pustce.

Główne miejsce straceń na stokach warszawskiej Cytadeli.

Zgrzyt klucza w zamku i jęk zawiasów. Kroki strażników na korytarzu, szelest siennika, dzwonienie kropli moczu o dno wiadra. To były jedyne dźwięki, jakie do mnie docierały. Nikt nie krzyczał, nie śpiewał, nie płakał, nie gadał.

Próbowałem skrobać w ścianę, lecz nie doczekałem się odpowiedzi. Strażnicy też prawie stracili głos. Ich słownik ograniczał się do dwóch słów. Tyle musiało wystarczyć, żebym się orientował, czego chcą.

Prowierka!

Na ten rozkaz stawałem tyłem do drzwi, zakładałem ręce na kark, czekałem. Kiedy się odwracałem, ich już nie było, a na stole stała menażka zupy, pół bochenka chleba i dzbanek wody.

<strong>Przeczytaj też:</strong> Jedna z najbardziej tajemniczych kultur Dalekiego Wschodu. Polak uratował ją od zapomnienia

Wychodi!

Zabierałem wiadro i wędrowałem po pustych korytarzach, bo strażnicy gwizdkiem upewniali się, że droga wolna i nie wpadnę na innego więźnia. Plecami zasłaniali judasze. Jeśli ktoś krzyknął, próbował przekazać wiadomość, bili bez słowa. Po dziedzińcu też kazali mi krążyć w samotności. Więc była to godzina łowienia dźwięków zza muru, zwykle bezowocna. Potem powrót do mojego bielonego grobu. Tam znowu cisza.

„Ściągnęli mnie z pryczy. Wykręcili ręce”

Prosiłem o książki. Nie dali. Więc leżałem ze wzrokiem utkwionym w suficie i uczyłem się na pamięć mapy plam i szczelin.

Planowałem podróż po rzekach wschodniego podoknia, które przecinały płaskowyż środkowego spokoju i wpadały do oceanu schnącego zacieku. W głowie spisywałem listę członków ekspedycji do północno-wschodniego bieguna, pokrytego grubą warstwą pajęczyn. Kompletowałem wyposażenie, pakowałem kufry, sakwojaże i skrzynie. Byle na chwilę wynieść się z mojej celi, gdzie powietrze dusiło, a czas był czarną cieczą wypłukującą z mózgu myśli i wspomnienia.

Fascynującą sylwetkę Bronisława Piłsudskiego odmalował w swojej nowej powieści pt. Akan Paweł Goźliński.

Minęło dziewięć nocy, zanim obudził mnie jęk otwieranych drzwi. Do celi wpadło dwóch żandarmów. Ściągnęli mnie z pryczy. Wykręcili ręce i pchnęli przed sobą na korytarz. Krzyknąłem z bólu.

Mołczi!

Trzecie słowo. Co za postęp.

Dostałem pięścią w tył głowy. Żandarmi pognali mnie za róg korytarza i wepchnęli do pustego pokoju. Posadzili na stołku i przenieśli razem ze mną bliżej stołu przykrytego szarym płótnem.

– Jestem członkiem Cesarskiego Towarzystwa Geograficznego – starałem się brzmieć jak asesor kolegialny albo i radca dworu. – Może to potwierdzić senator Piotr Piotrowicz Siemionow.


Reklama


Nie wiedziałem, do kogo to mówię i po co. Przede mną wisiał tylko portret Jego Imperatorskiej Wysokości, a ja bałem się obrócić i sprawdzić, czyj świszczący oddech osiada mi na karku.

– Więc musicie mieć jakiś szczególny powód – ciągnąłem – żeby mnie nachodzić po nocy, wyciągać z domu i zamykać w celi.

– Dobrze pan wie, że nie musimy – usłyszałem i poczułem, jak chłód przenika przez koszulę mokrą od potu.

„Nie odmówi pan, prawda?”

Głos był ciągnący i lepki, a ja dobrze znałem takie przymilne głosy. Uspokajają cię, a potem nawet nie wiesz kiedy zginasz się wpół albo wijesz po podłodze, próbując osłonić twarz przed ciosami.

Zdjęcie policyjne Wacława Sieroszewskiego z akt Ochrany. To właśnie on był pierwowzorem dla narratora powieści Akan.

– Papierosa? Nie odmówi pan, prawda?

Śledczy otworzył papierośnicę i podetkał mi pod nos. Zgniotłem ustnik i wsunąłem go między wargi. Wyciągnąłem rękę po leżące na stole srebrne etui na zapałki.

Zaciągnąłem się głęboko. Dym pachniał ogniskiem z mokrych gałęzi. Miał też inną właściwość: przesłonił plik kartek, które dostrzegłem, kiedy podpalałem papierosa.

Mogłem się tylko oszukiwać, że ich nie znajdą. Listy Bronisława były jeszcze bardziej sfatygowane, niż kiedy widziałem je po raz ostatni. Pomarszczone, beżowe od zacieków. Niektóre porozrywane wzdłuż zgięć. Z innych zostały strzępy.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

– Przyznam, że nie mieliśmy pojęcia, że znajdziemy u pana takie skarby – śledczy obszedł stół i usadowił się na krześle naprzeciwko mnie. Miał okrągłą, chorobliwie bladą twarz z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi, wokół których rozłożyły się intensywnie czerwone plamy. Jego usta poruszały się nieustannie. Musiał przeżuć każde słowo, zanim plunął nim we mnie.

„Więc będziemy grać przed sobą naiwnych?”

– Jak sądzę, domyśla się pan, dlaczego zainteresowały nas te listy.

Stanowczo pokręciłem głową. Może zbyt stanowczo.

– Rozumiem. Więc będziemy grać przed sobą naiwnych?

Nie wiedziałem, jak mam zareagować. Powinienem myśleć szybciej, znać odpowiedź, zanim padnie kolejne pytanie. Zamiast mówić, zaciągałem się mocno, chociaż bałem się, że żar zaraz zacznie parzyć mi palce i skończy się odroczka na zeznania.

Zesłaniec Bronisław Piłsudski z ajnuskimi dziećmi.

– Nie interesuje nas… – powiedział śledczy.

Tyle mi wystarczyło. Domyśliłem się reszty. On już wiedział to, o  czym ja wciąż  bałem  się  pomyśleć. Nie obchodził go jakiś więzień gnijący na wyspie jedenaście tysięcy wiorst stąd ani jego pogmatwane listy. Dla policmajstrów był równie interesujący co trup w kostnicy. Pilnowali tylko, żeby nie zmartwychwstał.

Co innego adresat listów, bolesny czyrak na owrzodziałym cielsku imperium. To ja miałem pomóc im go odnaleźć.

– Więc powiecie, gdzie obecnie przebywa Józef Piłsudski, czy będziemy grać w durnia?


Reklama


Śledczy znów stał za mną, czułem gęsty zaduch wypalonych papierosów i nieprzespanej nocy. Nie musiał zadawać pytań. I tak klepałem odpowiedzi jak litanię.

– Nie znam. Nie wiem. Nie pamiętam.

„Wasze grzechy zostaną zapomniane”

Tej nocy pewnie ze sto razy. Następnej trzy razy po sto, bo od zmierzchu co kwadrans strażnicy zaglądali do mojej celi i krzyczeli: nielzia spat’!

Czwarte i piąte słowo. To prawie cały słownik.

Potem ściągali mnie z pryczy i prowadzili na kolejne przesłuchanie.

X Pawilon Warszawskiej Cytadeli

– Wasze grzechy zostaną zapomniane – kusił śledczy, ale ja nie wiedziałem, o jakich grzechach mówi. Jego słowa rozpuszczały się na mojej głowie, zanim przeniknęły do środka. Chyba coś opowiadał o wieczorze, kiedy odsłanialiśmy pomnik Mickiewicza. O nielegalnej manifestacji. O kimś, kto deklamował wywrotowy manifest.

– I nie wiecie, kto mu to napisał?

– Nie wiem, nie znam, nie pamiętam.

– Nie kłam!

<strong>Przeczytaj też:</strong> „Ludzie szaleli, marli jak muchy”. Tak wyglądała droga Polaków do piekła na Ziemi

Chciałem poderwać się z krzesła, ale spojrzenie śledczego zatrzymało mnie w miejscu. A potem pierwszy raz poczułem ból. Prawy oczodół zmienił się w filiżankę wrzątku.

– To były twoje słowa!

– Nie wiem, nie znam, nie pamiętam.

„Nie ja to pisałem!”

Spadłem z krzesła. Straciłem oddech. Z opóźnieniem dotarł do mózgu sygnał, że to przez podeszwy z impetem obijające mi żebra.

Jeszcze później poczułem ucisk krtani.

Próbowałem odepchnąć nogę stołka, która wciskała się w moją szyję. Nie miałem dość siły, ale odpuścili, zanim straciłem przytomność.

Fascynującą sylwetkę Bronisława Piłsudskiego odmalował w swojej nowej powieści pt. Akan Paweł Goźliński.

– Nie ja to pisałem! – wycharczałem unosząc się na kolanach. Wtedy jeszcze byłem pewien, że mówię prawdę, potem było mi wszystko jedno.

– A kto?

To dlatego przeszukali moje mieszkanie. Szukali dowodów, że mam coś wspólnego z nielegalną manifestacją pod pomnikiem Mickiewicza. I pretekstu, żeby się mnie pozbyć z Warszawy. Ale znaleźli coś wartego znacznie więcej. Listy, które były dowodem, że ja, płotka, mam kontakt z kimś znacznie dla nich cenniejszym i mogę ich do niego doprowadzić.

Zabawne. Prawdziwym autorem przemówienia i celem żandarmów był ten sam człowiek, Ziuk Piłsudski.


Reklama


Ale wtedy nie wydawało mi się to śmieszne. Nie miałem już nawet siły, żeby się bać. Chciałem się tylko położyć, chociaż na chwilę. Zamiast tego siedziałem na stołku godzinę, dwie, nie pozwalali mi się osunąć i zasnąć na podłodze, potem gnali do celi, żebym przez chwilę pożył nadzieją, że się zwalę na pryczę i zgasnę jak zdmuchnięta świeca. Ale zrywali mnie, zanim zdążyłem zamknąć oczy. Znów nielzia spat’!

Ich wrzask docierał do mnie przez szum w uszach i gęstniejącą mgłę. Trzeciej nocy została ze mną na stałe. Ostre były już tylko przedmioty w coraz węższym kręgu naprzeciw mojej twarzy. Otaczała je migocząca obwódka. Każdy rozbłysk był jednocześnie ostrym ukłuciem w mojej głowie. Więc nie musieli mnie bić, wystarczył krzyk, kiedy opadały powieki.

Korytarz w pawilonie X Cytadeli Warszawskiej.

„Pomyśl, co stanie się z twoją żoną i dzieckiem”

Ból zadawałem sobie sam, spadając po stromych schodach w głąb siebie. Ale na dole była ta sama sala, ten sam stołek, ten sam zaduch, ten sam mężczyzna i te same groźby.

– Pomyśl, co stanie się z twoją żoną i dzieckiem, kiedy wrócisz nad Workutę.

– Nie, proszę.

– Wystarczy, że nam powiesz, gdzie on jest, i puścimy cię wolno.

Niczego bardziej nie pragnąłem.

Źródło

Tekst stanowi fragment nowej książki Pawła Goźlińskiego pt. Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora. Możesz ją kupić na przykład w księgarni Empik.com.

Tytuł i lead pochodzą od redakcji. Śródtytuły zostały przygotowane przez redakcję z wykorzystaniem fragmentów tekstu. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.

Polecamy

Autor
Paweł Goźliński
Dołącz do dyskusji

Jeśli nie chcesz, nie musisz podawać swojego adresu email, nazwy ani adresu strony www. Możesz komentować całkowicie anonimowo.


Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.