Brytyjsko-amerykański nalot na Drezno w lutym 1945 roku i burza ogniowa, która w jego wyniku ogarnęła miasto, wcale nie był odosobnionym przypadkiem. Lotnictwo brytyjskie od lat z premedytacją prowadziło akcję planowego niszczenia niemieckich miast. I niemieckiej ludności cywilnej. O tych bombardowaniach wciąż prawie się nie mówi.
(…) Świadomych bombardowań celów cywilnych podczas drugiej wojny światowej wcale nie zapoczątkowali Niemcy. Było to jedno z następstw zamieszkania Churchilla pod adresem Downing Street 10. Neville Chamberlain, podobnie jak większość konserwatywnych polityków swej epoki, był zbulwersowany samą koncepcją przeprowadzania takich nalotów i powstrzymywał RAF przed bombardowaniem Niemiec. Churchill nie był już jednak taki powściągliwy.
Reklama
Co nim powodowało? [Richard] Overy pisze, że nasze naloty na miasta podczas ostatniej wojny nie były rewanżem za barbarzyństwa Hunów. Według niego zapoczątkował je RAF 11 maja 1940 roku, na długo przed blitzem.
Rajd na München Gladbach
Punktem zwrotnym stał się wtedy niewielki i nieskuteczny rajd na miasto, które nazywało się wtedy München Gladbach (obecnie jest to Mönchengladbach) w zachodnich Niemczech. Nie był to jednak, zdaniem niektórych, uzasadniony odwet wymierzony Niemcom za ich niesławnej pamięci nalot na Rotterdam. Było to niemożliwe, albowiem bomby Luftwaffe spadły na to miasto dopiero 14 maja, czyli trzy dni później.
Co więcej, bombardowanie to, choć niewątpliwie barbarzyńskie, stanowiło element operacji wojskowej mającej na celu zdobycie Rotterdamu. Nie był to więc nalot, którego celem było jedynie spowodowanie strat i zniszczeń. Nie był żadną miarą elementem taktyki sprzed wojny w latach 1939–1945 (choć nie da się ukryć, że Niemcy praktykowali takie naloty podczas Wielkiej Wojny).
Kilka lat później J.M. (James Molony) Spaight, główny sekretarz w Ministerstwie Lotnictwa, z wielkim przekonaniem wychwalał tę zmianę strategii, posługując się krwiożerczym, triumfatorskim stylem, który dziś, po latach, wydaje nam się dziwaczny i żenujący. W wydanej w 1944 roku książce Bombing Vindicated zawarł takie oto słowa:
Bomber Command włączył się do wojny 11 maja 1940 roku. Przedtem była to tylko zabawa w wojnę. Jest to wiekopomna data w jego dzienniku działań bojowych, nie dlatego że niemal natychmiast przyniosło to jakieś spektakularne efekty, lecz z uwagi na to, co ostatecznie nastąpiło.
Decyzja ta, podjęta w maju 1940 roku, niosła w sobie klęskę i zagładę Niemiec, choć wtedy jeszcze mało kto to przewidywał. Przez niejaki czas jednak, co należy przyznać, nasza ofensywa była przedsięwzięciem jeszcze na dość skromną skalę.
Po czym kontynuował:
A jednak, nie mając pewności, jaki będzie psychologiczny efekt propagandowego przeinaczenia tej prawdy, że to myśmy zapoczątkowali strategiczną ofensywę bombową, wstrzymywaliśmy się przed nadawaniem naszej doniosłej decyzji z maja 1940 roku rozgłosu, na jaki zasługiwała. To był oczywiście błąd.
Była to bowiem genialna decyzja. Równie heroiczna i samoofiarna jak decyzja Rosjan o stosowaniu polityki «spalonej ziemi». Dzięki niej Coventry i Birmingham, Sheffield i Southampton mogły spojrzeć w oczy Kiefowi [Kijowowi] i Charkowowi, Stalingradowi i Sewastopolowi. Nasi radzieccy sojusznicy byliby mniej krytyczni wobec naszej bezczynności w roku 1942, gdyby zrozumieli, co uczyniliśmy. Powinniśmy byli wykrzyczeć to na cały świat, zamiast trzymać usta zamknięte na kłódkę (…).
„Żałosna” celność
Od roku 1939 niemieckie naloty na miasta były faktycznie jedynie elementem wspierającym inne działania militarne. Tak na przykład Warszawa odniosła we wrześniu 1939 roku znacznie większe zniszczenia od ostrzału artyleryjskiego niż w następstwie bombardowań lotniczych.
Nalot na München Gladbach mógł być poniekąd sposobem utrudnienia Niemcom ich niesprowokowanego i będącego bezprawiem niespodziewanego ataku na Holandię, wchodzącego wtedy w decydującą fazę, czy też powstrzymania ich ofensywy. (München Gladbach zaliczono u nas do celów o znaczeniu militarno-gospodarczym) (…).
Była to tylko jednostronna zmiana strategii. Straty zadane Niemcom okazały się jednak niewielkie i nie wywarły wpływu na dalszy przebieg wojny. Max Hastings stwierdził ze szczegółami, że na wczesnym etapie wojny – i jeszcze długo później – celność bombardowań brytyjskich była żałosna.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Najlepsi polscy piloci myśliwscy II wojny światowejNasze bomby beznadziejnie chybiały celu, a nieodpowiednie do tego typu zadań bombowce, ogólnie rzecz biorąc – o kiepskiej konstrukcji, a dodatkowo operujące według reguł przestarzałej taktyki, były wtedy wymiatane z nieba przez Luftwaffe w przerażających liczbach.
Czas na uderzenie w „samą ludność”
Tymczasem RAF otrzymał więcej „mandatów”. Elementem jasno i niedwuznacznie sformułowanej strategii stało się wkrótce zabijanie niemieckich robotników. Z czerwca 1941 roku pochodzi szkic dyrektywy powstałej w Ministerstwie Lotniczym, w której czytamy:
Ustawiczne i nękające naloty, których celem byliby ci robotnicy oraz usługi użyteczności publicznej, z których oni korzystają, trwające przez pewien okres, bezsprzecznie obniżą ich morale i zabiją ich pewną liczbę, co przyczyni się znacznie do spadku produkcji przemysłowej.
W kwietniu tego samego roku, gdy dokonywano przeglądu stosowanej strategii i taktyki, wskazywano na pilną konieczność atakowania „obszarów robotniczych”. W listopadzie memorandum (którego autorem był niemal na pewno [Arthur] Harris, [marszałek Royal Air Force]) zawierało pytanie, czy nadszedł już czas, żeby uderzyć w „samą ludność”.
Wcześniej, bo w maju, szef wywiadu lotniczego RAF wypowiedział się pozytywnie o niszczeniu „środków materialnych służących utrzymaniu, domów, kuchni, systemów ogrzewania, oświetlenia, jak również życia rodzinnego […] klasy robotniczej”.
Reklama
Z jednej prostej przyczyny: grupa ta była najmniej mobilna, a zarazem najbardziej podatna na takie ataki. Robotnicze domy tworzyły znacznie bardziej zwarte skupiska niż domy zamieszkane przez ludzi zamożnych, tam bowiem eksplozje bomb, w tym także zapalających, wyrządziłyby, jak przewidywano, znacznie mniej zniszczeń niż na obszarach z obszernymi blokami o niewielkich, przepełnionych mieszkaniach.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Ten Polak miał dziesiątki okazji, by zabić komendanta Auschwitz. Po latach tłumaczył dlaczego nie podciął mu gardła„Nie ma tu mowy o żadnych skrupułach…”
W listopadzie 1941 roku sir Richard Peirse, ówczesny dowódca Bomber Command, oświadczył na spotkaniu „Thirty Club” (prywatny klub obiadowo-dyskusyjny), że jego samoloty atakowały „siłę ludzką”, i to celowo.
Sir Richard okazał wyjątkową szczerość, co dotyczyło zarówno strategii bombardowań, jak i stwarzania przez rząd pozorów, że nie prowadzi się działań, jakie realnie były w toku. Rozumiał on powody, dla których polityczne władze były tak nieskłonne do publicznego ujawnienia prawdy:
Wspominam o tym, albowiem nasz rząd już od dawna z doskonałych zaiste powodów woli, żeby świat uważał, iż powodowani skrupułami nadal atakujemy tylko to, co humanitaryści z upodobaniem nazywają Celami Wojskowymi. […] Zapewniam was jednak, panowie, że nie ma tu mowy o żadnych skrupułach[podkreślenie autora].
Overy pisze również, że na najwyższych szczeblach władzy wiedziano o tej strategii, uznano jednak, że prawda nie powinna byś szeroko znana, ponieważ mogłyby zaistnieć „fałszywe i mylące konkluzje”.
W głęboko niepokojącym memorandum sztab RAF-u wyraźnie i jednoznacznie wyraził pogląd, że należy prowadzić takie działania, by miasta „nie nadawały się do zamieszkania”, ich ludność zaś żyła „w nieustannym zagrożeniu życia”. Naloty bombowe powinny, zdaniem autorów tego dokumentu, szerzyć „zniszczenie” i wywoływać „strach przed śmiercią”.
W kwietniu 1942 roku Harris napisał: „Zanim wygramy tę wojnę, musimy pozbawić życia mnóstwo Szkopów”. Wszelako należy zapisać mu na plus to, że nigdy nie okłamywał siebie, czy też kogokolwiek innego. Nigdy nie ukrywał, że jego celem i zadaniem jest zabijanie Niemców, i nie miał nic przeciwko temu, żeby podawano to do publicznej wiadomości. Był człowiekiem twardym i bezwzględnym, na pewno brał pod uwagę, że jego równie twardy i bezwzględny zwierzchnik polityczny może pewnego dnia wyprzeć się strategii, którą on, Harris, realizuje (…).
Overy wspomina również słynny protokół zawierający wezwanie do poddania „de-housingowi” jednej trzeciej ludności Niemiec. Autorem tego dokumentu był bliski przyjaciel Churchilla, a zarazem główny doradca rządu brytyjskiego do spraw naukowych, Frederick Lindemann, późniejszy lord Cherwell. Jego podstawą były jednakże, jak się później okazało, nieprawdziwe i przesadne koncepcje dotyczące potencjalnych skutków bombardowań. Wtedy jednak uczynił on ogromne wrażenie na Churchillu (…).
Wojna dla Stalina
Wszystkie te formy pośrednich działań wojennych – zamachy, naloty na ludność cywilną, blokady, których celem jest zagłodzenie przeciwnika – stosuje się, gdy państwa wprawdzie chcą uczestniczyć w wojnie, jednak nie mogą odnieść w niej zwycięstwa w zwykły i tradycyjny sposób, to znaczy w bezpośrednim starciu sił zbrojnych.
Ów konkretny przypadek, mam tu na myśli bombardowania niemieckich miast, był następstwem decyzji podjętej z rozmysłem przez Wielką Brytanię, żeby uczestniczyć w wojnie, do której nie byliśmy fizycznie przygotowani. Nie ma sensu utrzymywać, że tamte naloty były „jedynym, co mogliśmy uczynić”.
Wprawdzie tak istotnie było, do takiej sytuacji doprowadziło jednak nasze wcześniejsze postępowanie. Nie byłyby one „jedynym, co mogliśmy uczynić”, gdybyśmy staranniej i głębiej przemyśleli nasze poczynania, zmierzając nonszalanckim krokiem ku wojnie, do której byliśmy zdecydowanie niegotowi.
Nie ulega też wątpliwości, że bombardowaliśmy Niemcy w znacznej mierze po to, by zadowolić i ułagodzić Stalina. Szydził on z Churchilla za to, że tamten nie otwiera drugiego frontu w Europie, do czego nieustannie go nakłaniał – jednak Churchill, z powodów natury politycznej oraz militarnej, nie chciał i nie mógł spełnić tego żądania.
Naloty na Niemcy, choć nie spełniały w pełni postulatów przywódcy ZSRR domagającego się od nas dokonania inwazji na kontynent, przynajmniej upewniały go w tym, że nie jesteśmy bezczynni, toteż po niejakim czasie złagodził on nacisk na nas w tej kwestii. Martin Gilbert pisze w biografii Churchilla, że chełpił się on wobec Stalina podczas ich pierwszego spotkania w sierpniu 1942 roku, iż ma nadzieję „rozwalić” dwadzieścia niemieckich miast, a „w razie potrzeby […] rozwalić niemal wszystkie domy mieszkalne i mieszkania w niemal każdym niemieckim mieście”.
Te tchnące napuszonym patosem słowa udobruchały Stalina i znacznie polepszyły atmosferę rozmów obu przywódców. Overy wspomina również o irytacji Stalina wywołanej tym, że Brytyjczycy i Amerykanie poniechali (w lipcu tamtego roku) zamiaru dokonania lądowania w Europie Zachodniej, co było początkowo przewidziane na rok 1942.
Reklama
Radziecki przywódca, gdy o tym się dowiedział, wydawał się urażony. Gdy jednak Churchill obiecał mu nasilone i częste bombardowania, „Stalin podjął ów temat i oświadczył, że domy mieszkalne, podobnie jak fabryki, muszą zostać zniszczone”. Dogadzanie Stalinowi – czy też co najmniej starania, by uniknąć jego dezaprobaty – stało się w następnych latach jednym z głównych zajęć Churchilla (…).
37 192 tony bomb
Ostatecznie ofensywa bombowa przysporzyła nam ogromnych strat, zarówno jeśli chodzi o życie ludzkie, jak i skarb narodowy. Dzielni i uzdolnieni młodzieńcy wraz z ogromnie kosztowną technologią szli w płomienie, co jednak przynosiło jedynie nikłe korzyści materialne.
Oto na przykład w roku 1942 w następstwie działań RAF-u zginęło 4900 Niemców – czyli na jeden utracony bombowiec (wraz z załogą, której wyszkolenie trwało bardzo długo) – przypadało dwóch zabitych wrogów. Pełne dane są jeszcze nawet bardziej zaskakujące i ponure. Samoloty wysyłane przez Harrisa zrzuciły na Niemcy 37 192 tony bomb.
Większość z nich zdecydowanie chybiła celu. W nalotach, jak również w następstwie wypadków i awarii straciliśmy ogółem 2716 bombowców. Straty wśród wyszkolonych załóg były przerażające. Od września 1939 do września 1942 roku zginęło 14 tys. lotników. Podczas całej ofensywy bombowej wskaźnik śmiertelności wśród załóg osiągnął wartość 44%.
Było to porównywalne z masakrami najkrwawszych bitew Wielkiej Wojny. Również z tego powodu wielu poległych przedwcześnie lotników nie zdążyło odpowiednio ocenić swego głównodowodzącego, co zapewne tłumaczy to, dlaczego dysponujemy tak niewielką liczbą wspomnień czy też wierszy zawierających krytykę tych działań.
Wskaźnik strat w Bomber Command sięgnął 41%, co oznaczało, że 47 268 spośród 135 tys. lotników poległo podczas akcji bojowych (albo zmarło w niewoli), a 8195 zginęło w następstwie rozmaitych wypadków.
Takie straty mogłyby zostać usprawiedliwione wyłącznie najwyższą koniecznością. Tej jednak nie było, nie było też żadnego innego uzasadnienia.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Petera Hitchensa Po co nam była ta wojna?, wydanej nakładem wydawnictwa Bellona (2019). Książkę kupisz z rabatem na stronie wydawcy.
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
Ilustracja tytułowa: Hamburg po operacji „Gomora”, czyli bombardowaniu przez siły brytyjsko-amerykańskie w 1943 roku (fot. J. Dowd/domena publiczna).
1 komentarz