Począwszy od lata 1942 roku w KL Ravensbrück Niemcy prowadzili nieludzkie eksperymenty medyczne na więźniarkach. Spośród blisko 100 nieszczęśniczek, które nazywano Królikami, przytłaczającą większość stanowiły Polki. W lutym 1945 roku obozowe władze, chcąc zatrzeć ślady zbrodni, postanowiły zamordować te, które jeszcze żyły. Inne więźniarki nie zamierzały jednak do tego dopuścić.
W pierwszych dniach lutego 1945 roku z biura obozowego dotarła wiadomość, że wszystkie operowane mają zostać wywiezione transportem do Gross-Rosen. Tymczasem więźniarki znakomicie wiedziały, że Gross-Rosen zostało już zajęte przez wojska sowieckie.
Reklama
Przygotowanie do buntu
Ta informacja mogła więc oznaczać tylko jedno – „transport do nieba”, czyli egzekucję Królików. Blokowa Eliza Cetkowska dostała polecenie, by 64 Króliki i dwie więźniarki niedawno przywiezione z Brzezinki, które także miały zakaz pracy poza obozem, na porannym apelu były gotowe do transportu.
Noc z 3 na 4 lutego 1945 roku więźniarki spędziły na gorączkowym przygotowywaniu planu pomocy Królikom. Było pewne, że muszą ukryć się w obozie. Wówczas, w 1945 roku, kiedy nieustannie trwały selekcje, kryjówek było wiele. Podkopy między blokami, jamy w ziemi, schowki na poddaszach bloków. Króliki ustaliły, gdzie która się schowa i jak będą się między sobą kontaktowały.
Umówiły się też, że tak jak wcześniej, w czasie marszu w 1943 roku, przed władzami obozu będą Króliki reprezentowały Jadwiga Kamińska i Zofia Bajowa. Miały przekazać komendantowi petycję z żądaniem, by oficjalnie i publicznie zostały odczytane wyroki śmierci na Królikach. „Przekazujemy naszą ostatnią wolę przyjaciółkom, które mają szansę przetrwania i powiadomienia o naszym losie rodzin” – wspominała Maria Kuśmierczuk. (…)
Na placu zostały tylko Króliki
Wiedziały, że na apelu będą musiały się stawić, a plan ucieczki może spalić na panewce. Na wypadek gdyby plan ich ratowania się nie powiódł, Norweżka Bjørg zaoferowała jednej z Króliczek, że zamieni się z nią obozowymi numerami i za nią pójdzie na śmierć. Chciała, by Polka przeżyła, była bowiem dowodem hitlerowskich zbrodni.
Króliczka odmówiła. Podobne propozycje składały także inne więźniarki. Władysława Dąbrowska nieraz na apelach zastępowała ukrywające się przed selekcjami Króliki. W czasie selekcji Rosjanki z ekipy technicznej wyłączały prąd w obozie, tak by powstało zamieszanie i Króliki mogły uciec w ciemnościach.
Jednak kiedy rankiem stanęły na apelu, okazało się, że blok Królików otoczony jest przez esesmanów i dozorczynie. Zwalniano kolejne grupy więźniarek, które tworzyły komanda wychodzące do pracy. W końcu przed blokiem zostały już tylko Króliki…
Reklama
Renée Skalska, drużynowa „Szarych Szeregów”, o planowanej egzekucji Królików nie wiedziała. Zapamiętała jednak, że tego dnia, 4 lutego 1945 roku, miała wyjątkowo złe przeczucia. Czuła się nieswojo, zgłosiła więc, że bolą ją zęby, i zamiast do pracy poszła do rewiru.
Błyskawiczna decyzja
„Za chwilę na głównej ulicy obozowej przybiegły Basia Suska, Irka Goebelówna i Franka Korzeniowska z wiadomością, że Króliki są wyselekcjonowane, otoczone policją, esesmanami i aufzejerkami i zaraz po apelu roboczym będą rozstrzelane” – wspominała Renée Skalska. Decyzję podjęła błyskawicznie.
Franka, która miała opaskę funkcyjnej, dostała polecenie zebrania jak największej grupy z tak zwanej rezerwy roboczej, uformowania z nich komanda i przyprowadzenia pod sąsiadujący z blokiem Królików blok 23.
Dziewczęta nawykłe do harcerskich działań szybko rozbiegły się po obozie i wkrótce pod blokiem 23. stał tłum będący zbieraniną Polek, Cyganek, Czeszek, Rosjanek – więźniarek z tak zwanej rezerwy roboczej, nieprzydzielonych na stałe do żadnego komanda.
Reklama
„Nagle rozlega się niesamowity wrzask i widzę pędzący tłum Cyganek wprost na nasze szeregi. Korzystam z zamieszania, wbiegam w ten tłum, ze mną biegnie Dziunia Gisges, wychodzimy z okrążenia razem. Zamieszanie zaskoczyło strażników, zanim zorientowali się w sytuacji, rozproszyły się szeregi stojących na apelu” – wspominała Maria Kuśmierczuk.
Odbicie osaczonej więźniarki
Wanda Kiedrzyńska relacjonowała, że przed blokiem 24., w którym mieszkały Króliki, wywiązała się regularna bójka między więźniarkami a dozorczyniami i policjantkami, „Dozorczyni Jung okładała rzemiennym pasem ze skuwką na prawo i lewo. Króliki w zamieszaniu zbiegły z placu boju. Większość przedostała się przez drut kolczasty koło bloku 8. na teren rewiru” – wspominała Wanda Kiedrzyńska.
Renée Skalska, rozpoznana przez niemieckie policjantki, sama musiała uciekać i się ukryć. W zamieszaniu podeszła do niej Halina Chorążyna, jedna z nauczycielek i przyjaciółek Królików, która niejednokrotnie pomagała operowanym, z informacją, że akcja się powiodła – Króliki uciekły. Tylko jedna została otoczona przez dozorczynie. „I ją odbijemy” – zapewniła Skalska.
I tak się stało za sprawą tak zwanej kolumny kotłowej, która na taczkach rozwoziła kotły z kawą i zupą do bloków, złożonej z Rosjanek z drużynową Dolą na czele. „Wjechały z rozpędem na ulicę, gdzie stał blok 14., i «zagarnęły» osaczoną Króliczkę. Pochylona nisko przy pchaniu wozu, osłonięta ramionami, wydostała się z matni” – wspominała Wanda Kiedrzyńska.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Poszukiwania zbiegłych więźniarek
Władze obozowe zaczęły metodyczne, choć nerwowe poszukiwanie zbiegów. (…) By odnaleźć eksperymentalnie operowane, czterokrotnie zarządzały apele generalne, na których musiały stawić się wszystkie bez wyjątku więźniarki.
Jednak Królików nie znaleziono. Miały swoje zawczasu przygotowane kryjówki. Joanna Kukulska zapamiętała, że kilka z nich podkopało się pod blok, gdzie spędziły cztery dni. To Kukulska w pojemniku na śmieci ukryła Krysię Czyż.
Reklama
„Przesiedziała tam cały dzień i nawet wilczur jej nie wykrył” – wspominała. Inne wmieszały się w tłum więźniarek w różnych blokach. Zdarły swoje numery, a na ich miejsce otrzymały od zaprzyjaźnionych funkcyjnych inne – po zmarłych. Irena Hoffman-Marszałkowa ukrywała Króliki w bloku zakaźnie chorych, do którego Niemcy w obawie przed zarażeniem tyfusem rzadko zaglądali.
„Trzeba ukryć Króliki”
„Pewnego dnia późnym wieczorem wróciła do naszego bloku doktor Antonina Aleksandrowna Nikiforowa, zwróciła się do mnie, abym przyjęła do siebie «zugangi». Byłam tak ogromnie zmęczona po całym dniu ciężkiej pracy, że odmówiłam jej, a ona na to: «A ja ci mówię, na pewno przyjmiesz. Trzeba ukryć Króliki». «Dlaczego nie odpowiedziałaś od razu», odparłam” – wspominała Irena Hoffman-Marszałkowa.
I rzeczywiście jeszcze tego wieczora ukryła w bloku tyfusowym pod zmienionymi numerami Krystynę i Janinę Iwańskie, lubelskie harcerki, autorki listów pisanych atramentem sympatycznym. Wanda Kiedrzyńska zapamiętała, że „dla operowanych to był bardzo ciężki okres prawdziwej gehenny, czuły się jak zaszczuta zwierzyna. Cały obóz starał się im pomóc”.
Kucharki organizowały jedzenie. Dodatkowe kotły z zupą codziennie do bloku 24. dostarczały Rosjanki. Często do późnej nocy czekały, aż wszystkie Króliki przemkną ze swoich kryjówek, przyjdą i dostaną swoją porcję. Kiedy harcerki z drużyny „Murów” dowiedziały się, że w transporcie ewakuacyjnym przygotowywanym do obozu Bergen-Belsen wyjedzie wiele z nich, postanowiły zabrać ze sobą także Króliki.
Reklama
Zmieniona tożsamość
Liczyły na to, że nikt tam nie będzie na nie polował i będą bezpieczne. Dla Marii Cabajowej i Stanisławy Michalak pracujące w szwalni Massar druhny sfabrykowały wysokie numery, takie, jakie nosiły więźniarki z transportów przyjeżdżających do Ravensbrück od połowy 1944 roku, czyli dawno po zaprzestaniu operacji doświadczalnych.
W pruskim porządku obozowym także w numerach panował ład. Przyjeżdżające do obozu więźniarki dostawały kolejne numery. Najniższe miały te, które w obozie były najdłużej. Numery fabrykowane dla Królików musiały być wysokie.
Harcerki wiedziały, że hitlerowcy szukają numerów zaczynających się od 7000, bo Króliki były z transportu noszącego takie właśnie numery. W dodatku numery musiały być prawdziwe.
Więźniarki posłużyły się więc numerami zmarłych koleżanek. W ten sposób Króliki zyskały nową tożsamość. Maria Cabajowa musiała pamiętać, że nazywa się Helena Borkowska… I tak 28 lutego 1945 roku w kolumnie, która wymaszerowywała do Bergen-Belsen, znalazły się dwie operowane skrzętnie ukryte w szeregach między harcerkami, które im pomagały.
Reklama
Negocjacje z obozowymi władzami
„Nigdy nie zapomnę lęku i trwogi o ich i nasze życie, gdy przechodziły wraz z nami przez szereg kontrolujących nas esesmanek poza bramę obozu. Uprowadziłyśmy je, gdyż uwierzyłyśmy słowom kierowniczki szwalni, że wyjeżdżamy organizować nową szwalnię” – wspominała harcerka „Murów” Apolonia Konopacka.
Blokowa bloku 24. na każdym apelu konsekwentnie meldowała brak ponad 60 więźniarek, którymi były ukrywające się Króliki. Dwie się ujawniły. Tak jak się umówiły, Zofia Baj i Jadwiga Kamińska stały się rzeczniczkami operowanych. Dobrowolnie zgłosiły się do komendantury, by negocjować los ofiar eksperymentów.
Zarówno komendant, jak i główna nadzorczyni przekonywali je, że ze względu na to, że na skutek operacji mają kłopoty z chodzeniem, chcieli zapewnić im wygodną ewakuację do specjalnego obozu, którym miał być Gross-Rosen. Na podniesiony przez więźniarki argument, że ten obóz jest już zajęty przez Rosjan, żadna odpowiedź nie padła.
Komendant z rozbrajającą szczerością stwierdził jedynie, że „sprzątnięcie 60 kobiet w warunkach obozowych nie byłoby trudne”. A jednak hitlerowskie władze nie chciały tego zrobić. Obawiały się rozgłosu, który sprawa Królików zyskała na całym świecie.
Wygrana walka
Wobec nieustępliwej postawy Królików i solidarności całego obozu, uniemożliwiającej dyskretne zgładzenie eksperymentalnie operowanych, Niemcy rozpaczliwie szukali rozwiązania. Marii Broel Plater, harcerce „Murów”, zaproponowano, by podpisała oświadczenie, że rany na jej nogach powstały na skutek wypadku, jakiego doznała w warsztacie. Oczywiście się nie zgodziła.
Komendant szukał więc w Berlinie decyzji o tym, co zrobić z Królikami. W warunkach nieuchronnie nadciągającej całkowitej klęski Rzeszy nie otrzymał odpowiedzi. Króliki wyszły z obozu z ostatnim transportem ewakuacyjnym – 28 kwietnia 1945 roku. Jednak nie wszystkie.
Dwie z nich, harcerka Krystyna Iwańska, autorka pisanych atramentem sympatycznym listów, i Pelagia Michalik zostały w obozie, by pielęgnować chore, które hitlerowcy pozostawili w opuszczonym lagrze na pewną śmierć.
„Wygrana gra o życie operowanych wydaje mi się symbolem współżycia więźniarek różnych narodowości w obozie” – podsumowywała w spisanych po wojnie wspomnieniach Władysława Dąbrowska.
Przeczytaj również o życiu po Auschwitz. Jak byli więźniowie radzili sobie z traumą obozu?
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Anny Kwiatkowskiej-Biedy pt. Harcerki z Ravensbrück. Ukazała się ona w 2021 roku nakładem wydawnictwa Bellona.