Dwudziestodwuletnia Bolesława Dobrowolska trafiła do Auschwitz-Birkenau w listopadzie 1942 roku. Jako więźniarka numer 24214 została wyznaczona do pracy w domu komendanta Birkenau Josefa Kramera. W spisanej po wojnie relacji opowiedziała ze szczegółami, jak wyglądała służba u sadystycznego zbrodniarza.
– Tu będziesz pracowała, u komendanta. Idź, zamelduj się.
– Jak? Komu?
– Panu komendantowi, idź.
Reklama
Na zwiotczałych nogach weszłam do kuchni. Przyjęła mnie kobieta o nawet dość miłej powierzchowności. Domyśliłam się w niej żony komendanta. Zaczęłam się meldować, plotłam coś, tytułując ją „Herr Kommandant” – przerwała mi, śmiejąc się, ten nieszczęsny meldunek i zaczęła mi tłumaczyć, co będę miała do roboty. A więc: opieka nad dziećmi, sprzątanie, pranie – słowem „pomoc domowa do wszystkiego”.
Komando 204
Poza tym był ogród, do którego Kramer przywiązywał dużą wagę. Nakazał mi, aby w ogrodzie był porządek, zaznaczając, że wymaga starannej pielęgnacji. Z lękiem odpowiedziałam, że sama nie podołam, że nie znam się na pracy w ogrodzie. Zaczęłam mówić, że znam fachową ogrodniczkę.
– Sehr gut [bardzo dobrze]. Możesz ją wziąć.
Po powrocie do obozu zaczęłam klarować całej trójce, jak to wygląda, że jest możliwość urządzenia się w samej paszczy lwa. Alina, którą zrobiłam ogrodniczką, bała się, że ona przecież nic nie umie, ale zaryzykować było warto. Zameldowałam, że komendant żąda jeszcze trzech robotnic na stałe do ogrodu.
Tak powstało „komando 204” – składające się początkowo z czterech osób, a później wciągnęłam jeszcze dwie, jako rezerwę na wypadek choroby którejś z nas – musiało być zastępstwo.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Sycił się lękiem więźniów
Popłynęły dni uregulowanej pracy. Ja od czasu do czasu byłam brana do prac domowych jako pomoc komendantowej, poza stałą pracą w ogrodzie. Miałam niejednokrotnie okazję poznania okrucieństwa Kramera. Wiedział, że boimy się go – i sycił się tym lękiem.
Mój lęk był tak potworny, że na odgłos podjeżdżającego samochodu wszystko leciało mi z rąk. Komendantowa nie była zła – widziała mój lęk i w takich chwilach przeważnie wysyłała mnie do ogrodu.
Reklama
Raz wszedł do kuchni w czasie mojej tam obecności. Na stole stał półmisek z knedlami ze śliwkami. Kazał mi jeść. Zjadłam jeden.
– Danke, Herr Kommandant.
– Essen [jedz] – huknął.
Zjadłam jeszcze jeden i jeszcze – on wciąż powtarzał: Essen, noch essen [jedz, wciąż jedz] – położył na stole rewolwer i bawiąc się nim, powtarzał to swoje przeklęte essen. Byłam u kresu sił, dławiłam się. Na szczęście weszła komendantowa, coś po cichu powiedziała [Kramer] wyszedł z kuchni, a ja wpół uduszona knedlami wybiegłam do ogrodu.
Tak samo wychowywał synów
Trudno wprost opisać, co przeżyłam i jak odchorowałam tę „gościnność” Kramera. O byle co wpadał w złość, bił i kopał.
Odpowiednio też wychowywał synów. Jedzenie przywożono nam z obozu, mały kubek zupy na nas cztery. Raz, gdy siedziałyśmy w altanie przy jedzeniu, Kuti (tak miał na imię najstarszy syn) zaczął garściami rzucać piasek do naszych menażek z zupą.
Reklama
– Aber was machst du, Kuti? [Ale co robisz, Kuti?] – powiedziała Wanda.
– Vati sagt: Häftling ist wie Hund [Tata mówi: Więzień jest jak pies] – brzmiała odpowiedź.
„Precz z tym gównem!”
Było to aż nad to wymowne. Pewnego razu przy pracy w ogrodzie Wandzie trochę rozchyliła się bluza i Kramer zobaczył łańcuszek z medalikiem. Przeskoczył jak wściekły i nagłym szarpnięciem zerwał łańcuszek. Z przeciętej skóry na szyi popłynęła krew.
– Was ist das? Nieder mit dem Scheiss! [Co to jest? Precz z tym gównem! – wrzeszczał, ciskając medalik w krzaki.
– Was ist das? – Wanda stała blada, po policzkach spływały jej łzy. – To jest ostatnia i jedyna rzecz, jaka mi pozostała po matce – odpowiedziała.
Poszedł wreszcie, zawrócił do domu. Po jakimś czasie zawołał Wandę i podał jej jabłko.
– No, Wanda, schon gut? [w porządku?]
– Jawohl, Herr Kommandant – bo cóż mogła innego odpowiedzieć.
Gdy tylko Kramer odszedł, zaczęłyśmy szukać medalika, ale bez rezultatu. Nawet aufzejerka nieznacznie szukała – przepadł jak kamień w wodę. Znalazłyśmy go dopiero na wiosnę, zaczepiony o gałązkę wisiał tak całą zimę. (…)
Praca u Kramera trwała aż do jego przeniesienia do Bergen-Belsen, to znaczy 4–5 miesięcy przed ewakuacją.
Przeczytaj również o tym jak wyglądał poród w Auschwitz-Birkenau?
Reklama
Źródło
Powyższa, autentyczna relacja z II wojny światowej została zamieszczona we właśnie wydanej książce Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz, która w zbeletryzowany sposób opisuje życie codzienne strażników z Auschwitz-Birkenau. Publikacja autorstwa Niny Majewskiej-Brown ukazała się nakładem wydawnictwa Bellona.
Sprawdź
Tytuł, lead, tłumaczenie w nawiasach kwadratowych i śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
8 komentarzy