W kilka lat po zakończeniu II wojny światowej do Polski przybyło 4000 greckich dzieci uciekających przed wojną domową rozrywającą ich ojczyznę. Często nie wiedziały gdzie jadą, a tym bardziej co je czeka. Jednym z małych uchodźców był Kostek Christu. Jego historię i wspomnienia przedstawił Dionisios Sturis na kartach książki Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji.
Ojciec Kostka zginął w 1940 roku w czasie walk z Włochami. Kostek – rocznik 1937 – prawie go nie pamięta. Rodziną kierowała babcia, nauczycielka w wiejskiej szkole, kobieta mądra i powszechnie szanowana.
Reklama
– To był, proszę ja ciebie, marzec 1948 roku. Wojna toczyła się tuż obok nas. Ginęli nasi sąsiedzi… Jednego dnia razem z matką pracowaliśmy w polu, przy winorośli, odcinaliśmy niedobre pędy. Po południu, po godzinie siedemnastej, przyjechała do nas babcia i zapytała, czy chcę jechać z innymi dziećmi. Dokąd? Po ratunek.
Nie wiedziałem na co się zgadzam
Strach o życie był wielki i nieustający. Kostek do dzisiaj pamięta, jak samoloty zrzucały bomby nad głowami, i ostrzał armatni z pobliskiego wzgórza, i hałas nie do wytrzymania, i jak trzęsła się ziemia.
– Zgodziłem się, choć nie wiedziałem, na czym ten ratunek miałby polegać. Nikt do końca nie wiedział. Myślałem, że skrzykną nas, dzieciaki, i ukryją w malutkiej, zapomnianej cerkwi gdzieś w górach, żebyśmy przeczekali największe niebezpieczeństwo, a po niedługim czasie odstawią do domów.
Już kilka dni później Kostek szedł w konwoju, który wyruszył z Metamorfosi i kierował się w stronę jugosłowiańskiej granicy.
Reklama
Babcia maszerowała w eskorcie przez pierwszą część drogi. W końcu się pożegnali i kobieta zawróciła. Ponownie zobaczyli się po dwudziestu latach.
Wędrówka przez kolejne górskie wioski trwała ponad dwa tygodnie. Za dnia uciekinierzy chowali się po lasach (z obawy przed bombowcami), nocą kontynuowali marsz.
– Głodowaliśmy. Nie było nam do śmiechu. Głód jest najstraszniejszy.
Plakietka z numerem 1123
Po drugiej stronie granicy na dzieci i ich opiekunki czekali partyzanci. Nakarmili przybyszów i odwieźli na pociąg, który zabrał grupę do Rumunii. W miejscowości Călimăneşti Kostek przebywał pół roku. On i ponad tysiąc innych uchodźczych dzieci z różnych stron Grecji.
– Chcieliśmy uciekać do domu, buntowaliśmy się, proszę ja ciebie, tłukliśmy się między sobą bez przerwy. Dzieci wojny. Byliśmy wiecznie głodni.
Reklama
W Călimăneşti rozdano dzieciom metalowe plakietki na sznurku. Miały je ciągle nosić na szyi. Po jednej stronie widniała podobizna przywódcy partyzantów Markosa Wafiadisa, po drugiej numer osobowy – w celu łatwiejszej identyfikacji podczas codziennych apeli. Kostek dostał numer 1123, jego kuzyn 1124.
Niedźwiedzie ludojady
– Pod koniec sierpnia 1948 roku znowu załadowali nas do pociągu i powiedzieli, że jedziemy do Polski.
Kostek Christu miał wtedy niecałe jedenaście lat. Wymizerowany, zmęczony, głodny i przestraszony, nie chciał wysiąść z pociągu, który właśnie zatrzymał się w Lądku-Zdroju.
Przepuszczał przodem inne dzieci, wystawiał głowę przez rozsunięte drzwi i rozbieganym wzrokiem wypatrywał niedźwiedzi. Po drodze jakiś żartowniś przekonywał go bowiem, że w Polsce żyje mnóstwo niedźwiedzi ludojadów.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Dionisiosa Sturisa pt. Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w 2022 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.