W średniowieczu i dobie nowożytnej za rzecz zupełnie nie do pomyślenia uznawano ideę, że król i królowa mogliby spędzać całe nowe wspólnie, w jednym miejscu. By naprawdę, dosłownie spali obok siebie. To by musiało podważać status jednej ze stron, zmuszonej rezygnować z własnej, odrębnej sypialni.
Poniższy materiał to fragment scenariusza na podstawie którego powstał odcinek na moim kanale na Youtube.
Na polskim dworze – i oczywiście nie tylko u nas – królowe miały osobny dwór, złożony głównie z kobiet, osobne jadalnie, gdzie spożywały posiłki bez swoich mężów, własne apartamenty w innej części pałacu, a siłą rzeczy też odrębne, osobiste sypialnie. Władcy nie spędzali nocy z nimi, ale w swoim skrzydle rezydencji i własnym pokoju.
Reklama
Czego nie wolno było robić w królewskiej sypialni?
Względy prestiżowe podobnie nie pozwalały by król spał w swoim łożu w towarzystwie kogoś… innego. Oczywiście romanse były na szczytach władzy czymś powszechnym, a czasem wręcz oczekiwanym w sytuacji, gdy typowe małżeństwo stanowiło raczej transakcję niż związek. Król nie mógł jednak stale gościć konkubin w oficjalnej sypialni.
To był naruszało cały misterny porządek rzeczy, o którym opowiadałem ostatnio. Dlatego więc nawet znany z niezwykle hm… nieuporządkowanego życia osobistego Kazimierz Wielki, według kronikarskiej relacji, organizował sobie swoiste monarsze zamtuzy z małych miejscowościach, oddalonych o dzień czy dwa jazdy od Krakowa. A nie w samej stolicy, zaraz pod okiem małżonki.

Nawet ten bigamista do kwadratu rozumiał więc, że pewnych rzeczy w królewskiej sypialni robić nie wolno. I że ma niejako obowiązek spać – dosłownie spać, w oficjalnym łożu – w pojedynkę.
Zagadka z rachunków
Szacunek, tak jak go rozumiano w XIV, XV czy XVI wieku, wymagał też by nocą zawsze to król odwiedzał królową. Nigdy na odwrót.
To z jednej strony pozostawiało tylko jemu aktywną rolę, tylko on mógł zdecydować czy danej nocy chce czy nie chce odwiedzać małżonki. Poza tym jednak, jak tłumaczył świetny znawca Wawelu profesor Stanisław Mossakowski dzięki takiemu podejściu królowa:
Reklama
(…) unikała kłopotliwego przechodzenia przez pokoje apartamentu mężowskiego, pełne dworzan i męskiej służby, a równocześnie monarcha udający się do apartamentu żony miał możliwość schronienia się tam przed natarczywością oblegających go zwykle interesantów.
Opisany obyczaj pozwala zrozumieć zagadkę, znaną dzięki zachowanym rachunkom prac i napraw prowadzonych na Wawelu: dlaczego łóżka królowych zużywały się o wiele bardziej i szybciej od łóżek królów.

One były, przynajmniej okazyjnie, ale jednak dość dynamicznie, używane przez dwie osoby. W łożu króla tylko zaś spano. I to zawsze solo. Ta różnica w przypadku Bony Sforzy i Zygmunta Starego była szczególnie wyraźna, bo akurat oni nie byli tylko małżeństwem na papierze.
„Uważa siebie za bardzo starego, lecz każdego wieczoru sypia z żoną”
Dysponujemy szczerym komentarzem pewnego weneckiego dyplomaty, stacjonującego w Krakowie, który w 1532 roku pisał do mocodawców: „[Polski król] uważa siebie za bardzo starego, lecz każdego wieczoru sypia z żoną. Jak na swój wiek jest nadto krzepki”.
Reklama
Fakt, że monarcha składał regularne nocne wizyty małżonce, nie stanowił i nie mógł stanowić tajemnicy. Sypialnie króla i królowej dzieliło około stu metrów. Aby odwiedzić Bonę, Zygmunt mijał osiem lub dziewięć sal pałacowych oraz jedną z klatek schodowych, potem zaś pokonywał tę trasę ponownie w drodze powrotnej.
Swoją drogą takie reguły rzucają też światło na inaczej trudną do zrozumienia pozycję z rachunków królewskich z 1543 roku. Wówczas na Wawel zamówiono dwa nowe łóżka: mniejsze do sypialni władcy, Zygmunta Starego i większe do pokoju królowej. Bo wyłącznie od tego drugiego wymagano, by wygodnie pomieściły się w nim dwie osoby. Jak więc widać przynajmniej na polskim dworze „king size” i „queen size” oznaczały co innego niż w dzisiejszych hotelach.
Całą opowieść o monarszych sypialniach, łóżkach i o tym dlaczego królowie zawsze spali w pojedynkę znajdziecie tutaj:







