Przez cztery lata – od 1945 do 1949 roku – na świecie było tylko jedno mocarstwo jądrowe. W obliczu rosnącego napięcia w zimnej wojnie w Stanach Zjednoczonych zaczęto poważnie rozważać scenariusz atomowego uderzenia na Związek Sowiecki. Dlaczego do takiego ataku wyprzedzającego przeciwko Józefowi Stalinowi nie doszło?
Przyjęcie strategii militarnej, która z dziesiątek (jeśli nie setek) milionów cywilów czyniła potencjalne ofiary amerykańskich sił powietrznych, ze zrozumiałych względów nie podobało się wielu osobom. (…)
Reklama
Bunt admirałów
W październiku 1949 roku podczas przesłuchania w Kongresie dotyczącego planów atomowego blitzu przygotowywanych przez siły powietrzne doszło do tak zwanego buntu admirałów. Eric Schlosser w książce Poza kontrolą pisał: „Kolejni admirałowie potępiali koncepcję atomowego blitzkriegu, argumentując, że bombardowanie radzieckich miast będzie nie tylko bezowocne, ale i niemoralne”.
Admirał William F. Halsey, ps. „Bull” – uczestnik działań wojennych na południowym Pacyfiku, dowodzący grupą uderzeniową lotniskowców, która umożliwiła eskadrze samolotów bombowych pod dowództwem pułkownika Jamesa Doolittle’a przeprowadzenie nalotu bombowego na Tokio w 1942 roku – zeznał, że „nie wierzy w masowe zabójstwa cywilów”.
Admirał Arthur W. Radford – podczas drugiej wojny światowej dowódca północnej grupy zaopatrzeniowej i późniejszy zastępca dowódcy operacji morskich – stwierdził: „Wojna na wyniszczenie przyniesie militarne pyrrusowe zwycięstwo, ale z punktu widzenia polityki i gospodarki będzie bezsensowna”.
Kontradmirał Ralph A. Ofstie, który po zakończeniu wojny odwiedził japońskie miasta zburzone i doszczętnie spalone wskutek amerykańskich nalotów, nazwał atomowy blitz „masową rzezią mężczyzn, kobiet i dzieci przeprowadzoną na oślep”. Sama idea takiego ataku – oznajmił – jest „okrutna i barbarzyńska”, i sprzeczna z amerykańskimi wartościami.
Reklama
Czy wojna jądrowa może być etyczna?
Trudno jednoznacznie stwierdzić, na ile sprzeciw dowódców marynarki wojennej wywołany był autentycznym oburzeniem moralnym, a na ile stanowił próbę obrony pozycji i znaczenia własnej formacji wojskowej w obliczu nadchodzących nieuchronnie cięć budżetowych. (Prawdą jest, że moralne oburzenie ucichło, gdy do transportu broni nuklearnej zaczęto używać łodzi podwodnych).
Zeznania admirałów rzuciły światło na najważniejszą kwestię moralną, z którą świat po upływie dziesięcioleci zmaga się nadal: Czy istnieje etyczny sposób prowadzenia wojny jądrowej? Czy można zrzucić bomby atomowe na miasta i ludność cywilną, pozostając w zgodzie z (…) wartościami, które Zachód w czasie zimnej wojny głosił wszem wobec na dowód swojej moralnej wyższości nad „bezbożnymi komunistami”?
W tamtym czasie Stalin uważany był za zbrodniarza porównywalnego z Hitlerem. Działał bezwzględnie, a „czerwoni” zyskiwali wciąż nowe strefy wpływów. Jeśli jednak zabijasz kilkadziesiąt milionów cywilów, żeby powstrzymać ekspansję totalitarnego imperium zła, to czy sam nie stajesz się przypadkiem jego częścią? Dylemat etyczny staje się jeszcze większy, gdy strona przypisująca sobie moralną wyższość atakuje pierwsza. (…)
Najniebezpieczniejsza eskalacja
W 1948 Truman miał już za sobą kilka politycznych zatargów ze Związkiem Radzieckim w różnych częściach globu i za każdym razem Rosjanie ustępowali. Latem 1948 roku Stalin postanowił jednak raz jeszcze przetestować stanowczość Amerykanów i zablokował linie kolejowe oraz drogi lądowe i wodne prowadzące do Berlina Zachodniego, uniemożliwiając Stanom Zjednoczonym, Francji i Wielkiej Brytanii dostęp do ich stref okupacyjnych w podzielonym mieście.
Był to pierwszy kryzys, podczas którego Amerykanie całkiem poważnie brali pod uwagę możliwość użycia broni atomowej.
Truman ponoć już wcześniej – w ramach strategii znanej jako „dominacja oparta na eskalacji” – dawał do zrozumienia Stalinowi, że rozważa możliwość ataku nuklearnego. Co by się jednak stało, gdyby Truman naprawdę zagroził Stalinowi zrzuceniem bomby atomowej na Berlin, a ten nie ugiąłby się przed groźbą?
Czy Stany Zjednoczone i ich sojusznicy zaatakowaliby Związek Radziecki, wywołując trzecią wojną światową? Czy przeprowadzenie ataku nuklearnego było w ogóle możliwe? Czy istniały plany takiego ataku? Iloma bombami dysponowali Amerykanie? Jakie obiekty brano pod uwagę i czy w wyniku ich zniszczenia osiągnięto by nadrzędny cel ataku? Jak taki atak zostałby oceniony przez zyskującą coraz większe znaczenie światową opinię publiczną?
Reklama
Gdyby zniszczenia spowodowane detonacją były tylko w połowie tak dramatyczne, jak przewidywano, zginęłaby niewyobrażalna liczba mężczyzn, kobiet i dzieci. Zachód dowiódłby wprawdzie swojej „determinacji”, ale zapłaciłby za to bardzo wysoką cenę. Rosjanie nikogo bowiem bezpośrednio nie zaatakowali. Odcięli tylko drogi zaopatrzenia, pozostawiając Zachodowi następny ruch na geopolitycznej szachownicy.
Użyjmy bomby… żeby się nie zmarnowało
W obliczu tak napiętej sytuacji Truman postanowił zasięgnąć rady przedstawicieli różnych środowisk, organizując konsultacje na niespotykaną wcześniej skalę. Ujawniły one znaczne rozbieżności w opiniach.
Wojskowi w zdecydowanej większości wyrażali przekonanie, że w przypadku wybuchu wojny Stany Zjednoczone powinny posłużyć się nową bronią tak samo jak wcześniej bronią konwencjonalną.
Inni – na przykład David Lilienthal, szef Komisji Energii Atomowej – doradzali prezydentowi, aby zrezygnował z użycia broni atomowej. Michio Kaku i Daniel Axelrod piszą w To Win a Nuclear War, że sekretarz armii Stanów Zjednoczonych, Kenneth Claiborne Royall, „wspierając zwolenników twardego kursu w relacjach z Rosjanami, stwierdził: «Wydaliśmy 98 procent środków przeznaczonych na badania nad energią jądrową na produkcję broni. Jeśli teraz nie zamierzamy jej użyć, to wszystkie poniesione wydatki nie miały sensu»”.
Reklama
Polityka odstraszania
Pojawili się także zwolennicy strategii nazywanej często „polityką odstraszania”. Żeby jednak odstraszanie było skuteczne, „odstraszany” musi być przekonany, że „odstraszający” naprawdę gotów jest zrealizować swoje groźby.
Oznacza to, że żaden kraj, który zamierza stosować tę politykę, nie może dopuścić, aby w przestrzeni publicznej pojawiły się oficjalne stwierdzenia w rodzaju: „Ta broń jest straszna i dlatego nigdy jej nie użyjemy”. A właśnie taki komunikat wysłały Stany Zjednoczone w 1945 roku po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Czy Amerykanie byliby gotowi zaatakować radzieckie miasta i zabić tak wielu ludzi, gdyby któregoś dnia Stalin powiedział „sprawdzam”? Jeśli Stany Zjednoczone cofnęłyby się w takim momencie, w przyszłości nie mogłyby skutecznie posługiwać się groźbą użycia bomby atomowej, a tym samym zmniejszyłoby się znaczenie ich arsenału jądrowego.
Dziś nie żyje już żaden z uczestników narad i konsultacji z 1948 roku, a dylemat związany z „polityką odstraszania” pozostaje wciąż aktualny. Blokada Berlina nie przerodziła się w konflikt nuklearny, ponieważ obie strony zdołały przez blisko rok balansować na cienkiej granicy między pokojem a wojną. (…) W roku 1949 Związek Radziecki wyprodukował [zaś] własną bombę atomową.
Reklama
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Dana Carlina pt. Koniec jest zawsze blisko. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Literackiego w 2021 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
2 komentarze