Dlaczego w historii sztuki roi się od Rembrandtów, Leonardów i Picassów, ale tak niewiele jest w niej artystek o światowej sławie? Czy kobiety minionych wieków miały mniej talentu i weny twórczej od mężczyzn? Oto jak o temacie pisze Karolina Dzimira-Zarzycka – autorka nowej biografii niedocenianej artystki, działaczki społecznej oraz politycznej z przełomu XIX i XX wieku Marii Dulębianki.
Jak pisze historyczka sztuki Joanna Sosnowska w książce Poza kanonem. Sztuka polskich artystek 1880-1939, „Twórczość mężczyzn zawsze stanowiła miernik, oni wyznaczali skalę ocen, im należało się najwyższe uznanie. Dotyczyło to wszystkich zagadnień życia i kultury, a uważali tak zarówno mężczyźni, jak i kobiety”.
Reklama
Wielowiekowe nierówności – od dostępu do nauki przez swobodę rozporządzania majątkiem czy podróżowania po możliwość poświęcenia się karierze zawodowej – sprawiły, że najważniejsze dzieła, czy to malarskie, czy literackie, czy muzyczne wychodziły spod ręki mężczyzn.
„Sam talent nie wystarczy”
„Sprawa równouprawnienia artystek z artystami, nierozstrzygnięta do dziś dnia, stała się w ostatnich czasach jedną z bardzo ważnych na Zachodzie. Przeciwnicy tego zrównania walczą przede wszystkim argumentem, że pomimo olbrzymiego zastępu kobiet malarek, nie ma ani jednej, która by choć w części stanęła wielkością geniuszu obok Tycjana, Rembrandta, Leonarda lub innego »wielkiego« artysty” – pisała w 1896 roku na łamach „Steru” Helena René.
Argument ten jednak odeprzeć można zupełnie różnymi warunkami, w jakich pracują kobiety i mężczyźni. Sam talent bez należytego kształcenia i mężczyźnie do twórczości nie wystarczy, a to kształcenie było dla kobiety czasów dawnych czymś niemożliwym.
Niemal sto lat później podobne rozważania podejmie Linda Nochlin w fundamentalnym dla feministycznej historii sztuki eseju Dlaczego nie było wielkich artystek?
Reklama
Świat widziany przez zakratowane okno
Maria Dulębianka miała głęboką świadomość tych ograniczeń. W 1902 roku w odczycie O twórczości kobiet podkreślała:
Inne ma widoki ten, który patrzy na świat przez małe zakratowane okienko, od tego, który go ogląda, siedząc pod »tęczową kopułą« nieba. Inaczej widzą oczy, które przywykłe patrzeć na przedmioty bliskie, tracą siłę wzroku na dalekość.
Kobieta tworzyła, siedząc przy małym, zakratowanym okienku, patrzyła też tylko na przedmioty bliskie, więc oto i w twórczości jej dalekich horyzontów brak; jest jakieś spętanie i trwożliwość lotu. Podlatuje, lecz pilnie spogląda na tego, który jej sobą horyzont zasłonił. I oto dlaczego częściej i chętniej naśladuje, przetwarza zamiast tworzyć.
„Ze zdziwieniem spostrzegamy żeńskie nazwisko”
Rozróżnianie „męskich” i „kobiecych” cech twórczości należało do repertuaru ulubionych uwag prasowych recenzentów [na przełomie XIX i XX wieku].
„Ze zdziwieniem spostrzegamy żeńskie nazwisko pod jednym z celniejszych obrazów ostatniej wystawy” – pisał w sierpniu 1878 roku krytyk „Tygodnika Ilustrowanego” o pracy Andrzejkowicz-Buttowt.
Reklama
Po wyliczeniu zalet dzieła kwitował: „Słowem, jest to obraz świadczący o wytrawności szkoły i o prawdziwie męskim traktowaniu przedmiotu”. Pozwolił sobie jednak na zastrzeżenie: „o ile obraz ten jest samodzielnie przez nią pomyślanym”, bo „takie kompozycje, jeżeli są samoistnie pomyślane, rzadko, bardzo rzadko wychodzą spod delikatnej ręki niewieściej”.
W tych kategoriach oceniano także malarstwo Dulębianki i jej koleżanek. „Że kobieta może w sztuce malarskiej dosięgnąć niemałej wyżyny, dowodem tego panna Bilińska i Dulębianka, których roboty są prawdziwą ozdobą naszego artystycznego salonu” – chwalił jesienią 1886 roku w „Kłosach” Józef Kotarbiński (prywatnie mąż Lucyny, ich koleżanki ze szkoły Gersona).
„Roboty obu artystek tym więcej zasługują na uznanie, że dalekie są od konwencjonalizmu lub delikatnego wymuskania, którym grzeszy często pędzel kobiecy”.
„Przebija z nich nieżeńska siła”
Wszelkie rekordy, jeśli chodzi o natężenie podobnych porównań, pobije w swoim artykule Karol Schnaeble, wysłannik „Echa Muzycznego, Teatralnego i Artystycznego”. Wiosną 1887 roku odwiedzi on Dulębiankę w Wiedniu, gdzie malarka otworzy na krótko pracownię.
Reklama
Jak będzie przekonywał, „Pomimo że [Emmerich] Ranzoni (pierwszorzędny krytyk drezdeński) tudzież wielu znakomitych znawców paryskich wyraziło zdanie, że portrety i obrazy p. Marii Dulębianki nie noszą na sobie charakteru robót kobiecych, lecz że przebija z nich nieżeńska siła i energia śmiałego, pewnego siebie, niemal męskiego pędzla, my powiemy, że cała działalność artystyczna naszej polskiej, młodej, wielce utalentowanej malarki jest na wskroś – kobiecą”.
Co to właściwie znaczy? „Pomimo doskonałej techniki, odznaczającej się poprawnością francuską, która sprawia, że rysunek jest zawsze wyborny – malowanie przejrzyste, jasne, spokojne i pogodne, pozwala w utworach jej dopatrzeć objawy pewnej nerwowości kobiecej, mającej dobre i gorsze usposobienia, a wyrażające się szczęśliwym lub mniej udatnym wykończeniem”. Ideałem, obowiązującą normą było tylko „męskie” malowanie.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Karoliny Dzimiry-Zarzyckiej pt. Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Marginesy w 2022 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.