Prawo dwunastu tablic nie pozostawia w tej kwestii wielu wątpliwości: władza rodzicielska w starożytnym Rzymie nie miała żadnych granic. Albo prawie żadnych, bo choć syna można było sprzedać trzy razy, z czwartą transakcją należało się wstrzymać. Tylko jak długo rzeczywiście przestrzegano tego przepisu?
Obecny w prawie dwunastu tablic (V wiek p.n.e.) przepis, pozwalający rodzicom na sprzedawanie własnych dzieci, budził zgorszenie już wśród starożytnych. Pisał o nim ze zgrozą między innymi grecki historyk z przełomu er, Dionizjusz z Halikarnasu. W dziele Starożytność rzymska opowiadał:
Prawodawca Rzymian przekazał ojcu dosłownie całą władzę nad synem, i to w ciągu całego jego życia, czy chodziło o uznanie za rzecz właściwą uwięzienie go, biczowanie, zakucie w łańcuchy i trzymanie na polu przy pracy, czy zabicie (…).
Reklama
I nawet na tym rzymski prawodawca nie poprzestał, dając ojcu władzę nad synem, lecz pozwolił mu także na sprzedawanie syna, bez zastanawiania się, czy to pozwolenie może wydawać się okrutne i bardziej bezwzględne, niż odpowiadałoby to naturalnym uczuciom.
I (…) dano nawet ojcu możliwość zarabiania przez sprzedanie syna aż trzy razy, w ten sposób przyznając mu większą władzę nad synem, niż pan ma nad swoimi niewolnikami.
Zamierzchła przeszłość?
Fiński historyk, specjalizujący się w dziejach rodziny i dzieciństwa w późnej starożytności, Ville Vuolanto, przekonuje jednak, że w tak restrykcyjnej formie prawo to obowiązywało stosunkowo krótko.
„Prawo zniewolenia własnego dziecka za długi zostało oficjalnie zniesione za wczesnej republiki, prawdopodobnie pod koniec piątego stulecia przed naszą erą” – wyjaśnia.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Największy autorytet wychowawczy w dziejach. Własne dzieci oddał do przytułku i był z tego dumnyOznacza to, że nawet dla Dionizjusza „trzykrotna sprzedaż” była raczej praktyką z zamierzchłej przeszłości, a nie – elementem współczesnej mu praktyki. Oddawanie dziecka w niewolę za pieniądze wydawało się tym bardziej karygodne, że zgodnie z inną rzymską tradycją zamienianie kogoś wolno urodzonego w niewolnika na drodze sprzedaży było surowo zakazane.
Nie ma też wątpliwości, że sama idea pozbywania się w ten sposób własnych dzieci była ganiona. Wątek ten dość często przewija się w rzymskich utworach moralizatorskich, gdzie rodziców, posuwających się do takich rozwiązań, przedstawia się jako wyrodnych.
Reklama
A jednak się zdarza…
Vuolanto podkreśla jednak, że mimo tych zmian i ochrony, jaką dzieci zostały objęte przez sam fakt urodzenia w wolnej rodzinie, do transakcji, których przedmiotem byli najmłodsi, w praktyce wciąż dochodziło. I, co najważniejsze – nigdy nie uznano ich za czyn karalny!
„Sprzedawanie było postrzegane jako część władzy rodzicielskiej, więc nie mogło być kryminalizowane – nawet jeśli sama sprzedaż była bez wątpienia nieważna” – wyjaśnia fiński badacz.
Rodzice mogli więc bezkarnie wystawić swoje dziecko na sprzedaż; ale ten, który je kupił, nie mógł przekształcić go w niewolnika. Gdy zorientował się w swojej pomyłce, wolno mu było domagać się zwrotu pieniędzy…
Co ważne, zakazane było jedynie sprzedawanie w niewolę. Praktykowano więc najzupełniej legalnie inne formy czerpania korzyści z własnych dzieci. Można było je wynajmować, wypożyczać, oddawać w zastaw, oddawać na praktyki… Wszystko za odpowiednią opłatą, by podreperować rodzinny budżet.
Reklama
Było to zgodne z duchem rzymskiego prawa. Jak tłumaczy Vuolanto, chodziło tam nie tyle o dobro dzieci, co o zachowanie statusu człowieka wolnego. To on był chroniony – poza tym jednak władza rodzicielska rozciągała się bez granic.
Noworodki na sprzedaż
Pewna nowość w kwestii tolerancji dla handlu dziećmi pojawiła się u progu IV wieku naszej ery, za panowania Konstantyna (tego samego, który pozwolił chrześcijanom bez przeszkód wyznawać swoją religię).
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Uznał on wprawdzie, jak poprzednicy, że sprzedaż wolno urodzonego dziecka jest nieważna, ale zrobił miejsce dla jednego, małego wyjątku. Jak referuje Vuolanto:
Wydaje się, że przedstawił nową interpretację: możliwe jest legalne kupienie nowonarodzonych dzieci. W tym kontekście dziecko jest nazywane sanguinolentus lub ex/a sanguine (…), co nawiązuje do zakrwawionego widoku dziecka dopiero co narodzonego, z tym, że jego wiek ogranicza się do kilku pierwszych godzin (przed pierwszą kąpielą) i w ten sposób oddziela się prawodawstwo stosowane wobec noworodków od tego, które dotyczy starszych dzieci.
Skąd takie dziwne rozróżnienie? Otóż w starożytnym Rzymie uznawano, że dziecko staje częścią rodziny dopiero, gdy rodzice je do niej przyjmą. I wcale nie twierdzono, że muszą to zrobić – wręcz przeciwnie.
Bardzo długo za prawo rodzicielskie uznawane było prawo rodziców do porzucenia własnego dziecka – pozostawienia go w wybranym, mniej lub bardziej odosobnionym miejscu, na pastwę losu. Praktyka ta, może nie codzienna, ale regularnie występująca i powszechnie tolerowana, została zakazana dopiero w drugiej połowie IV wieku.
Reklama
W tym kontekście zabieg Konstantyna mógł mieć właściwie na celu raczej ochronę dzieci, niż ich szkodę. Sprzedaż oznaczała bowiem gorszy los, ale już nie pewną śmierć. Można tylko było mieć nadzieję, że rodzice, którzy szykowali się do porzucenia swojego potomka, skorzystają z tej opcji…
Przeczytaj też o tym jak wyglądało dzieciństwo Juliusza Cezara. Co naprawdę o nim wiemy?
Bibliografia
- Ville Vuolanto, Selling a Freeborn Child. Rhetoric and Social Realities in the Late Roman World, “Ancient Times” t. 33 (2003), s. 169-207.
- Dionizjusz z Halikarnasu, Roman Antiquities, Loeb Classical Library 1937.
Ilustracja tytułowa: życie codzienne w Pompejach (J. Coomans, domena publiczna).
2 komentarze