Jak wakacje, to Bałtyk, Mazury lub bułgarskie Złote Piaski? Nie tylko. W siermiężnych czasach PRL-u wielu Polaków wybierało bardziej egzotyczne kierunki. Niektórym podróże na Daleki Wschód dostarczyły szczególnie silnych wrażeń.
Poniżej fragment ze wspomnień polskiej turystki, która w latach 80. postanowiła spędzić urlop w stolicy Malezji, Kuala Lumpur. Tekst pochodzi z książki Uciec w Himalaje, czyli PRL, dewizy i marzenie o wolności.
Reklama
Końskie boksy zamiast pokojów
Staliśmy przed drewnianym hotelem z dwujęzycznym szyldem: w „robaczkach” i po angielsku. Po otwarciu drzwi klimatyzowanego samochodu fala wilgotnego upału niemal zbiła mnie z nóg. Flot pomógł mi wnieść walizkę do środka i wynegocjował cenę z recepcjonistą, to znaczy z półśpiącym Chińczykiem kiwającym się nad stolikiem, na którym stała wielka misa pełna małych kłódek z wciśniętymi kluczykami (…).
Zostałam sama, ściskając w dłoni kłódkę do swojego pokoju. Nie wiadomo skąd pojawił się wątlutki chiński wyrostek, chwycił moją walizkę i zaczął z nią biec, znikając w plątaninie wąskich korytarzy pachnących pleśnią i kadzidłem. Straciłam go z oczu razem z moim dobytkiem, podążając jedynie za turkotem kółek walizki.
Powoli przestałam się już dziwić czemukolwiek, nawet temu, że ściany nie sięgały do sufitu i pokoje wyglądały raczej jak wysokie końskie boksy w stajni. Drzwi też takie jak w stajni – ścianka z desek rozcięta na pół i spinana przez dwie sztabki z przewleczoną kłódką.
Przed jednym z takich boksów w zupełnie pustym korytarzu stała moja walizka. Chłopak zniknął równie bezszelestnie, jak się pojawił, nie czekając nawet na bakszysz.
Reklama
Pokój zamykany na… kłódkę
Wyglądało, że jestem jedynym gościem tego dziwnego hotelu. Weszłam do mojego boksu i natychmiast od środka zamknęłam kłódkę na skoblach.
W oszalowanym deskami kwadracie pokoju jedynym meblem było stojące z boku łóżko, a jedynym oknem na świat prześwity między sufitem a niskimi ścianami.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Jedyna naprawdę wolna praca w PRL-u. Czy dlatego Edward Stachura wybrał tak… specyficzne zajęcie?W rogu pokoju, za drewnianym przepierzeniem, było coś, co miało pełnić funkcję łazienki – dziura w podłodze z metalowymi odlewami stóp po obu stronach, a obok sięgająca kolan wypełniona wodą kamienna kadź z dyndającym na łańcuszku kubkiem. Prysznic i spłuczka w jednym. Podniosłam kubek i spod niego trzy wielkie karaluchy w popłochu wybiegły na pokój.
Karaluchy pod poduchy
Kiedy cofnęłam się do wnętrza, w mdłym świetle sączącym się przez prześwity z korytarzy już ich nie mogłam dostrzec. Zrzuciłam wilgotne od potu ubranie i rezygnując z wątpliwej przyjemności mycia się w tych warunkach, zupełnie nago rzuciłam się na łóżko.
Nade mną rozciągał się bezkresny sufit łączący wszystkie pokoje szeroką promenadą dla karaluchów, na której hałasowały wirujące skrzydła wentylatorów.
Nie chciało mi się sprawdzać, która godzina, umierałam z pragnienia, ale uczono mnie przed wyjazdem, żeby nie pić nieprzegotowanej wody, nie miałam siły, żeby wrócić do recepcji po butelkę mineralnej (…).
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Czułam się paskudnie i nie mogłam sobie w żaden sposób poradzić. Nie miałam nie tylko wody, ale też żadnego alkoholu. Przewracałam się na wilgotnym, jak wszystko w tym pokoju, prześcieradle i sama nie wiem, kiedy z tych majaków na jawie zapadłam w majaki senne…
Seksualne ekscesy za ścianą
Obudziły mnie dziwne dźwięki, w boksie było prawie ciemno. Na korytarzu wyłączono światła i słaba poświata docierała z jakiegoś niezidentyfikowanego miejsca. Moje przysunięte do ściany łóżko dziwnie drżało. Półprzytomna nie wiedziałam, gdzie jestem, nie rozumiałam, co się dzieje (…).
Reklama
Cienkie przepierzenie boksu rytmicznie się poruszało, wprawiając w dygot i moje łóżko. Skrzypienia i jęki były zupełnie jednoznaczne. Tuż przy moim uchu deski transmitowały czyjeś miłosne zmagania tak sugestywnie, że w ciemności nie wyczuwałam żadnej bariery.
Szepty, chichoty i kolejne wibracje ściany nie budziły wątpliwości, że namiętność moich sąsiadów była obopólna. Stałam się mimowolną uczestniczką erotycznej batalii, niewidocznym udziałowcem miłosnego aktu, milczącą częścią tak powstałego trójkąta.
(…) Rano czułam się rozbita, dziwnie rozżalona i z poczuciem totalnego niespełnienia. (…) Na ulicy wilgotny upał mnie obezwładnił, zatrzymałam więc taksówkę. I dobrze, bo trzeba się było przemieścić do tego lepszego, wiesz, tego szklano-aluminiowego Kuala Lumpur.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Anny Kalinowskiej Uciec w Himalaje, czyli PRL, dewizy i marzenia o wolności. Ukazała się ona w 2020 roku nakładem wydawnictwa Bellona.
Polecamy
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.