Wiosną 1941 roku za murami warszawskiego getta, na obszarze zaledwie 3,4 kilometra kwadratowego, przebywało blisko pół miliona Żydów. Przeludnienie oraz głodowe racje żywnościowe miały katastrofalne skutki. O gehennie, jaką mieszkańcom getta zgotowali Niemcy pisze Roman Dziarski.
Niemcy całkowicie zamknęli getto i pozbawili Żydów środków do życia. Nie mogą oni opuszczać getta i sprzedawać swoich towarów poza jego murami, a także nie mają żadnych innych dochodów.
Reklama
177–253 kilokalorii na osobę
Wszyscy polscy Żydzi są teraz zamknięci w gettach, z czego prawie pół miliona w getcie warszawskim, gdzie głodują i żyją w skrajnie zatłoczonych warunkach (zwykle ponad dziewięć osób w pokoju). Szaleją epidemie chorób zakaźnych (w tym śmiertelnego tyfusu i gruźlicy) i brakuje lekarstw.
Dzienne racje małowartościowej żywności (głównie marnej jakości chleba i ziemniaków, czasem kaszy i rzepy) w getcie warszawskim [wynosiły 177–253 kilokalorii na osobę], to tylko jedna czwarta i tak już ubogich racji żywnościowych w pozostałej części miasta.
Profesor Ludwik Hirszfeld, który został zmuszony do życia w getcie warszawskim, porównuje je do obozu koncentracyjnego: „Zostaliśmy zamknięci w obozie koncentracyjnym [getcie] stworzonym po to, żeby ludzie pożerali się nawzajem i umierali z głodu, epidemii i wstrętu”.
Przemyt żywności do getta
Aby Żydzi mogli przeżyć, żywność musi być przemycana do getta z zewnątrz. Według pianisty Władysława Szpilmana:
Reklama
Główne […] zaopatrzenie getta opierało się na przemycie znajdującym się pod kontrolą takich potentatów jak Kohni Heller. […] Przekupieni wartownicy tracili po prostu o określonej godzinie wzrok, a wtedy tuż pod ich nosem i pod ich milczącym nadzorem przejeżdżały przez bramę getta całe kolumny wozów wypełnionych żywnością, drogimi trunkami, luksusowymi smakołykami, tytoniem prosto z Grecji.
Ale niestety to jest droga żywność sprzedawana z dużymi zyskami dla bogatej mniejszości i niemieckich kolaborantów, którzy bywają w drogich restauracjach oraz kabaretach w getcie i nie zwracają uwagi na nędzę czy głód biednej większości.
Ta biedna większość jest uzależniona od żywności ryzykownie przemycanej przez jednostki. Szpilman pisze: „Przerzucane przez mur worki i paczki zawierały w większości dar Polaków dla najbiedniejszych Żydów”. Niebezpiecznym przemytem przenoszenia żywności przez dziury w murze getta zajmowały się często dzieci, codziennie narażając swoje życie. Szpilman kontynuuje:
Małe istotki śpieszyły do nich [dziur w murze getta] zewsząd, na nóżkach cienkich jak zapałki, przestraszone oczy rozglądały się ukradkiem w lewo i w prawo, a małe, słabe rączki ciągnęły przez te otwory worki często większe niż cała postać przemytnika.
Reklama
„Tyfus był głównym tematem rozmów”
Nędzne, niehigieniczne i zatłoczone warunki w getcie też najlepiej opisuje Szpilman:
Zawszone były ubrania przechodniów, wnętrza tramwajów i sklepów, wszy wędrowały chodnikami, schodami domów, a także spadały z sufitów urzędów publicznych […].
Wszy znajdowały się w załamaniach gazet, na monetach, a nawet pokrywały skórkę zakupionego właśnie chleba, a każde z tych żyjątek było nosicielem tyfusu plamistego. […] Tyfus był głównym tematem rozmów: biedni zastanawiali się, kiedy nań umrą, bogaci natomiast, jak się przed nim uchronić […].
Gęsta masa ludzka nie szła [po ulicach], lecz parła i przeciskała się do przodu […]. Z każdego, byle jakiego powodu tłum wpadał w panikę i poruszał się to w jedną, to w drugą stronę, dusząc się, ściskając, krzycząc i przeklinając […].
Reklama
Więzienne auta […] [wiozły] więźniów z Pawiaka […] to, co z nich pozostało po przesłuchaniach: krwawe strzępy z połamanymi kośćmi, odbitymi nerkami i powyrywanymi paznokciami […] gestapowcy wychylali się z aut i bili na oślep tłum pałkami […] do […] których […] przyczepione były gwoździe i żyletki.
Tragiczne skutki głodu
(…) Ludzie w getcie rozpaczliwie potrzebują jedzenia:
Wzdłuż […] ulicy Leszna […] leżały chore dzieci, na wpół martwe, prawie nagie, spuchnięte z głodu, z otwartymi, ropiejącymi ranami, pergaminową skórą, oczami jak w śpiączce, dysząc ciężko i rzężąc. Starsi stali wokół nich, pożółkli i wychudli, skomląc w swojej słabości: „kawałek chleba.
[P]rzez plac Bankowy […] szła jakaś biedna kobieta, niosąc w lewej ręce zawinięty w gazety garnek […] i wlókł się stary łachmaniarz, z przygarbionymi ramionami, trzęsący się z zimna, powłóczący po błocie dziurawymi butami […].
Znienacka starzec rzucił się przed siebie, schwycił za garnek i usiłował go kobiecie wyrwać […]. Nie udało mu się zawładnąć naczyniem, które upadło na chodnik i gęsta parująca zupa wylała się na brudną ulicę […], łapacz […] rzucił się w błoto i zaczął chłeptać zupę bezpośrednio z chodnika, chroniąc ją z obu stron rękami, tak by nie uronić ani kropli, nieczuły na reakcję kopiącej go w głowę, krzyczącej i wyrywającej sobie z rozpaczy włosy kobiety.
Reklama
Wymiar tragedii
Wiemy, że wielu ludzi w gettach umiera z głodu, chorób i braku pomocy medycznej. Pełen wymiar tej tragedii jest ogromny – około 92 tys. Żydów zginęło w getcie warszawskim z głodu i chorób. Jakże prawdziwy i tragiczny jest opis Szpilmana:
Nie mogło być mowy o grzebaniu zmarłych na tyfus w tempie ich umierania […]. Układano zwłoki pozbawione tak cennych teraz ubrań, zawinięte w papier, przed domami, na chodnikach, gdzie często wiele dni musiały czekać, nim gminne wozy mogły je zabrać i odwieźć do masowych grobów […].
Zimny styczniowy wiatr […] szeleścił papierem, w który zawinięci byli zmarli, unosił go, ukazując wyschnięte kości piszczeli, głęboko zapadnięte brzuchy, twarze z wyszczerzonymi zębami czy też w pustkę zapatrzone oczy.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Romana Dziarskiego pt. Jak przechytrzyliśmy i przeżyliśmy hitlerowców? (BookEdit 2025).