Od XVII stulecia wielu panów folwarcznych celowo rozpijało własnych poddanych. Chłopom kazano najpierw produkować wódkę, a potem kupować ją i spożywać. Nie brakowało nawet majątków szlacheckich, gdzie propinacja przynosiła zwierzchności większe zyski niż sprzedaż plonów. Publicystyka z epoki wskazuje, że pijaństwo stało się ogromnym problemem. Dane statystyczne prowadzą jednak do… zaskakujących wniosków.
Polscy chłopi pańszczyźniani pili, bo musieli. Pili, bo tak nakazywał obyczaj (zresztą sztucznie wykreowany przez szlachtę). Ale jednocześnie i z tego względu, że chcieli to robić.
Reklama
Francuski podróżnik z XVIII stulecia Hubert Vautrin nazwał wódkę „ambrozją biednych”. Także Ślązak Johann Joseph Kausch utrzymywał, iż gorzałka stanowiła „jedyną namiętność, na jaką stać tę tak bardzo poniżoną klasę ludzi”. Obaj mieli rację.
Jedyna pocieszycielka
Po odebraniu trzydziestu batów z byle przyczyny wieśniak padał nadzorcy do stóp, dziękował za łaskę, a po skończonej pracy szedł do karczmy, by pić aż zapomni o swojej krzywdzie.
Chłop niemogący spać z obaw przed głodem i ruiną, zalewał smutki nad kubkiem wysokoprocentowego trunku. Wódka stała się, jak stwierdził Józef Burszta, „jedyną pocieszycielką” dla milionów zabiedzonych Polaków.
Im większy był wyzysk, tym poddani chętniej pili. A im chętniej pili – tym trudniej było im się przed tym powstrzymać. Alkohol przynosił zapomnienie. Jednocześnie – jak pisze Kacper Pobłocki – dawał „wentyl bezpieczeństwa”, „kanalizował gniew i sprzeciw wobec opresji”.
Reklama
Chłopem stale odurzonym, skacowanym lub myślącym o kolejnej kwaterce „ambrozji” łatwiej było rządzić niż tym, który pozostawał trzeźwy i w pełni świadomy spotykającej go niesprawiedliwości.
Drugie największe obciążenie po pańszczyźnie
Sprzedaż wódki na krótką metę przynosiła szlachcicom ogromne zyski. Nie myślano o społecznych konsekwencjach, o stopniowym wyniszczeniu uzależnionej ludności. Chodziło o to, by zarobić tu i teraz.
W ciągu nieco ponad stu lat, jakie minęły od potopu szwedzkiego do doby stanisławowskiej, tylko w Wielkopolsce liczba wiejskich gorzelni wzrosła o ponad 500%.
Z roku na rok strumień wódki płynął coraz szerzej. System celowego uzależniania chłopów od gorzałki i wiązania całej ich egzystencji z piciem osiągnął jednak swoje apogeum dopiero po rozbiorach.
U schyłku istnienia Rzeczpospolitej nie brakowało oczywiście wiosek gdzie, jak stwierdził jeden ze znawców tematu, „sumy przepite w karczmach równały się w ogólnych zarysach sumie zarobionej przez ludność wiejską”.
Reklama
Wydaje się też, że Józef Burszta miał słuszność pisząc, iż propinacja stała się dla chłopów drugim największym obciążeniem, zaraz po pańszczyźnie. Za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego nadal jednak istniały majątki pozbawione własnej gorzelni, albo zdolne produkować mniej, niż mogli wypić poddani. Poza tym nie każdy szlachcic korzystał bezwzględnie z wszelkich form alkoholowego wyzysku.
Zaskakująca statystyka
Pomimo badań prowadzonych w tym temacie, wciąż bardzo trudno stwierdzić ile średnio pili polscy chłopi pańszczyźniani.
Odtworzone statystyki okazują się zaskakująco niskie. Wynika z nich, że w Wielkopolsce mieszkaniec wsi wlewał w siebie pod koniec epoki tylko 3,67 litra gorzałki rocznie. W Ordynacji Zamojskiej nawet mniej, bo 3,11 litra. Podobnie w dobrach łowickich należących do prymasa Polski – trzy litry. Wyraźnie wybijają się tylko ziemie ruskie. Na Podolu pito do 7,2 litra rocznie.
Liczby pochodzą przede wszystkim z dokumentów podatkowych – w dobie oświecenia próbowano bowiem obłożyć produkcję alkoholu taksą. Szlachta miała interes w tym, by zaniżać dane. Rzeczywiste spożycie z pewnością okazywało się większe, może nawet dwukrotnie. To wciąż daje jednak sumę ograniczoną.
Reklama
Przyjmijmy, że na nowożytnej wsi wypijano zwykle pięć–sześć litrów wódki rocznie, a więc do dwóch litrów czystego spirytusu. Dla porównania obecnie na jednego Polaka przypada aż 3,3 litra spirytusu (dane z 2018 roku).
Kto pił na polskiej wsi pańszczyźnianej?
Hubert Vautrin opowiadał, że na prowincji Rzeczpospolitej „bardzo często widzi się męża i żonę równie pijanych, jak podtrzymują się wzajemnie, zataczają się i wreszcie razem padają”.
Zdaniem XVIII-wiecznego podróżnika wieśniacy znad Wisły poili wódką także potomstwo. „Dzieci chłopskie początkowo otrząsają się i wykrzywiają, zbliżając do ust kieliszek wódki. Z biegiem czasu idą jednak w ślady ojców” – pisał.
Polscy publicyści atakowali z kolei karczmarzy, którzy rzekomo częstowali małych chłopców gorzałką, żeby szybciej zapewnić sobie nowych klientów. Być może faktycznie się to zdarzało. Zdecydowaną większość alkoholu zakupywali jednak i spożywali dorośli mężczyźni.
Rozwiązanie zagadki
Na jednej z wielu polskich wsi o nazwie Rudy w roku 1790 na statystyczną rodzinę przypadło oficjalnie 19 litrów wódki i 1200 litrów piwa. Na tydzień wychodzi około 350 mililitrów pierwszego z napojów i dwadzieścia trzy litry drugiego.
Takie liczby przynajmniej po części potwierdzają słowa Gaspara de Tende. Francuz twierdził, że wieśniacy „żłopali piwo i wódkę” tylko w dni świąteczne, przez resztę tygodnia zadowalając się samą wodą. Dodał poza tym (jak się zdaje z własnych, nieprzyjemnych doświadczeń), że gdy już chłopi się odurzą, to „śpiewają i tańczą całą noc, tak że oka zmrużyć nie można”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Przy pełnym upowszechnieniu browarnictwa, piwo nie stanowiło u schyłku epoki niedzielnego rarytasu. Sięgano po nie codziennie. Co do wódki jednak, wydaje się, że typowy chłop faktycznie pił ją głównie w święta. Może nawet nie wszystkie, jeśli jego pleban poważnie podchodził do nakazu wstrzemięźliwości w okresach postnych.
Tylko na takie spożycie pozwalały skromne fundusze, jakie posiadał wieśniak. W okresach niedoborów nawet po te parę łyków sięgano tylko, jeśli przymus dworski i nałóg nie zostawiały innego wyboru.
Reklama
Po żniwach jednak – jak pisał Jakub Kazimierz Haur – gdy chłop się „do nowego dorwał ziarna, pełna go zawsze była karczma”. A za wódkę często płacił po prostu swoim świeżo wymłóconym zbożem.
Ludzie skarlali, chronicznie niedożywieni, wycieńczeni pracą ponad siły, nie potrzebowali wiele alkoholu, by osiągnąć skutek, opisywany z odrazą przez Stanisława Staszica: utracić „rozum, przytomność i pamięć”. Zwłaszcza jeśli kubek wódki uzupełnili kilkoma litrami piwa.
***
O tym jak wyglądało życie na polskiej wsi, czym naprawdę była pańszczyzna i jak chłopi nad Wisłą stali się niewolnikami przeczytacie w mojej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Do kupienia na Empik.com.