Po słowiańskich wioskach sprzed przeszło 1000 lat zachowały się bardzo skromne ślady. Archeolodzy natrafiają na zarysy dawnych chat wraz z piecami, świadczącymi o tym, że dane wnętrze służyło za mieszkanie. Nie to jednak są najliczniejsze relikty. Większość obiektów odnajdywanych na obszarze osad z wczesnego średniowiecza archeolodzy klasyfikują nie jako domostwa, ale jako „jamy”.
Przykładowo w dokładnie przekopanej osadzie wczesnosłowiańskiej w Dessau-Motingau na Połabiu jednocześnie stało osiem lub dziewięć chat. Namierzono tam też jednak aż sto dwadzieścia jam. Nie pochodzą one z jednego okresu – były kopane i zasypywane przez przeszło stulecie. Zawsze jednak na jeden dom przypadały przynajmniej dwie lub trzy jamy.
Reklama
Granice między dwiema kategoriami obiektów nie są zupełnie czytelne. Jamy, zgodnie z nazwą, oznaczają miejsca, gdzie dokonano celowych wykopów. Ale także po chatach zostały przede wszystkim wypełnione otwory, były to bowiem z reguły budynki zagłębione w ziemi, wkopane – ziemianki.
Relikty jam różnią się od pozostałości domostw, bo są mniejsze, mają kształt wykluczający, że ktoś w nich zamieszkiwał, albo nie odnaleziono w nich żadnych śladów źródeł ogrzewania. Jeśli zaś jama nie miała pieca lub paleniska, to nie mogła być stałym domem. W każdym razie nie w naszym klimacie.
Jama zamiast budynku
Wiele jam służyło za podziemne magazyny ziarna. Wiemy o tym, bo do dzisiaj zachowały się w nich resztki zboża.
Ogółem wszystko wskazuje na to, że Słowianie rozmyślnie unikali budowania spichlerzy. Zwłaszcza w początkowym okresie woleli umieszczać zbiory pod powierzchnią ziemi, gdzie łatwiej je było zabezpieczyć przed gryzoniami.
Po wykopaniu jamy rozpalano w niej ognisko, by w ten sposób osuszyć i utwardzić jej ściany. Następnie boki oraz dno wykopu wyścielano słomą lub wykładano płatami kory brzozowej – oba te sposoby miały ograniczać wilgoć. Na wierzch trafiały z kolei dranice lub głazy, szczelnie zasłaniające dostęp do środka.
Reklama
Jak wyglądały i „działały” słowiańskie jamy?
Jamy miały zwykle gruszkowaty kształt, z głębszym wnętrzem i ciaśniejszym kanałem prowadzącym pod ziemię. Otwory mogły mieć metr średnicy lub nieco więcej. Głębokość była bardzo różna. Na przykład podziemne silosy z Kruszwicy miały około 3 metrów.
Gdy były pełne, wystarczyło przyklęknąć i zanurzyć w nich garnek lub wiaderko i nabrać zapasów. Gdy jednak ziarno się kończyło, trzeba było schodzić do środka po linie albo drabince, a potem wygrzebywać się na powierzchnię z ciężkim pojemnikiem. I tak choćby codziennie.
Ogólnie rzecz biorąc, małe jamy mieściły kilkaset kilogramów ziarna, duże nawet i półtorej tony. Ilość wystarczającą, by wyżywić przez zimę nie jedną, ale i kilka rodzin.
Do osobnych jam trafiało ziarno potrzebne na ponowny zasiew. Do tego celu co roku odkładano jedną trzecią zbiorów. Jak wyjaśniają Hanna i Paweł Lisowie, specjaliści od archeologii doświadczalnej związani z Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu Dolnym, należało zadbać nie tylko o to, by nasiona nie zgniły, ale też by nie przeschły i nie straciły zdolności do kiełkowania. Jamy, o ile były szczelnie zamknięte, mogły zapewniać do tego warunki lepsze niż naziemne spichrze.
Reklama
Przypuszczenia i niewiadome
W podobny sposób zabezpieczano także inne zasoby. Jamy do pewnego stopnia zastępowały lodówki. Zapewniały niską temperaturę nawet latem i pozwalały składować przynajmniej przez jakiś czas owoce, warzywa, a nawet mięso, o ile zostało ono uprzednio odpowiednio spreparowane. Zresztą archeolodzy uznają niektóre podziemne otwory za nic innego jak proste wędzarnie.
Niezależnie od podejmowanych starań zagrożeniem dla przechowywanej w jamach żywności była oczywiście wilgoć. Ale także tę właściwość podziemnych składowisk potrafiono wykorzystać. Jak wyjaśniał archeolog Marek Dulinicz, do odpowiednio głębokich jam trafiały surowce, które nadawały się do obróbki tylko, jeśli nie narażono ich na przesuszenie – a więc na przykład skóra, łyko albo róg.
Za przykład takiego rozwiązania uchodzi jama z osady w Gross Strömkendorf na Połabiu, w której odnaleziono aż sto czterdzieści pociętych fragmentów rogu. Poza tym znane są chociażby jamy, których używano do wyrabiania dziegciu.
Inne otwory uchodzą z kolei za pozostałości swoistych piwniczek albo skąpe ślady budowli naziemnych, pozbawionych fundamentów. Ogółem jednak zdecydowanej większości jam nie udało się w żaden sposób zinterpretować. Wiadomo, że istniały, że najwidoczniej były Słowianom potrzebne, jeśli kopano ich dziesiątki. Reszta to już jednak tajemnica. Przynajmniej na razie.
****
Artykuł powstał na podstawie mojej nowej książki pt. Cywilizacja Słowian. Prawdziwa historia największego ludu Europy (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To wnikliwe spojrzenie na początki Słowiańszczyzny, wykorzystujące najnowsze ustalenia naukowe. Poznaj życie codzienne, obyczaje i zagadkowe pochodzenie naszych przodków. Pozycja już dostępna w sprzedaży.