Jak bardzo niebezpieczne było życie w starożytnym Rzymie? Takie zagrożenia czekały na mieszkańców Wiecznego Miasta

Strona główna » Starożytność » Jak bardzo niebezpieczne było życie w starożytnym Rzymie? Takie zagrożenia czekały na mieszkańców Wiecznego Miasta

W starożytnych miastach na mieszkańców czyhały różne zagrożenia, z utratą życia włącznie. Niebezpieczeństwo czaiło się dosłownie wszędzie. W szczególności dotyczyło to Wiecznego Miasta, największej i najlepiej opisanej metropolii antycznego świata.

Najbogatsi Rzymianie mieszkali w rezydencjach z szemrzącymi fontannami i chłodnymi marmurowymi posadzkami. Reszta żyła w różnych mieszkaniach, od dobrze wyposażonych po nędzne. Rzymskie budynki mieszkalne – zwane insulami (insulae), czyli „wyspami” – miały zazwyczaj trzy lub cztery kondygnacje.


Reklama


Niebezpieczeństwo nocnych przechadzek

Na parterze znajdowały się sklepy, a bezpośrednio nad nimi najlepsze mieszkania, gdyż bliskość ulicy minimalizowała liczbę schodów i umożliwiała założenie prymitywnej instalacji wodno­kanalizacyjnej. Wyższe piętra zajmowały tandetnie wykonane, mniejsze i tańsze lokale II. Te izdebki czasami zwalały się na ulicę. Podobnie jak całe insule .

Po wyjściu z mieszkania rzymianie musieli uważać na złodziei. Każdego ranka bandy rzezimieszków wylegały na ulice oraz fora, by łupić nieostrożnych i nieuważnych. Każdego popołudnia mężczyźni o lepkich palcach przechadzali się po szatniach w łaźniach, dyskretnie szukając kosztowności.

Model rzymskiej insuli (domena publiczna).
Model rzymskiej insuli (domena publiczna).

A co noc doświadczeni włamywacze – niektórzy w butach z kolcami do wspinania się po murach – wchodzili na dach, a stamtąd przez okna zakradali się do domów. Podczas wielkich świąt, kiedy duża część dzielnic pustoszała, kradzieże zdarzały się tak często, że cesarze wysyłali na ulice uzbrojone patrole.

Każdy, kto po zmroku szedł ulicą, musiał się liczyć z tym, że zostanie obrabowany, pobity lub przytrafi mu się coś jeszcze gorszego. Nawet w biały dzień można było oberwać po głowie: jeden z autorów wspomina o obłąkanym arystokracie, który bił w twarz każdą napotkaną osobę. Przemoc uliczna była na porządku dziennym, zwłaszcza w ostatnich niespokojnych dekadach republiki, kiedy gangi walczyły ze sobą na ulicach, a przestępcy ośmielili się organizować w gildie.

Władze podejmowały bardzo ograniczone działania, by zapewnić bezpieczeństwo obywatelom. Sprawców niektórych przestępstw – zwłaszcza winnych zdrady stanu i ojcobójstwa – ścigano, nie żałując sił i środków, gdyż zagrażały one stabilności państwa lub mogły rozgniewać bogów. Jednak ofiary kradzieży lub napaści mogły liczyć tylko na siebie. Władze i przyjaciele zachęcali je, by same szukały przestępców, którzy ich skrzywdzili, a gdyby im się to udało, mogli wnieść sprawę do sądu, ewentualnie samemu się na nich zemścić.

Miasto bez policji

Jak praktycznie wszystkie miasta przed XIX wiekiem, Rzym nie miał profesjonalnej policji. Jednak w okresie cesarstwa miasta nocą patrolowali wigilowie (vigiles), żołnierze straży porządkowej, a zarazem pożarnej, i aresztowali wszystkich, których przyłapali na przestępstwie.


Reklama


Za dnia natomiast miały rozkaz zatrzymywać przestępców kohorty miejskie – legioniści stacjonujący w Rzymie. Ambitni urzędnicy od czasu do czasu kazali im się rozprawić z przestępczością. Wydaje się jednak, że żołnierzy dużo bardziej interesowało wyłudzanie łapówek niż stawianie przestępców przed obliczem sprawiedliwości.

Nie mogąc polegać na władzach cywilnych, mieszkańcy Rzymu radzili sobie sami. Drzwi zamykano na łańcuchy, w okna wstawiano kraty, a w przedsionkach stali na warcie strażnicy z kijami. Ci, którzy odważyli się wyjść nocą z domu, często poruszali się w towarzystwie zbrojonej eskorty. O dodatkową ochronę rzymianie prosili pomniejszych bogów, by strzegli drzwi do ich domów, oraz prosili ulicznych magików, by obłożyli dom antykradzieżowym zaklęciem.

Artykuł stanowi fragment książki Garretta Ryana pt. Nagie posągi, brzuchaci gladiatorzy i słonie bojowe (Domy Wydawniczy Rebis 2023).
Artykuł stanowi fragment książki Garretta Ryana pt. Nagie posągi, brzuchaci gladiatorzy i słonie bojowe (Dom Wydawniczy Rebis 2023).

Brutalność wojska

Żadne jednak zaklęcie nie mogło powstrzymać niepokojów społecznych, które często wybuchały w mieście. Większość zamieszek wywołały wysokie ceny zbóż lub niepopularne regulacje prawne. Inne były przedłużeniem większych konfliktów: na przykład w IV wieku w wyniku kwestionowanej elekcji papieskiej zginęły setki osób. Gdy kohortom miejskim nie udało się przywrócić porządku, cesarze wysyłali do zamieszek gwardię pretoriańską.

Nawet w normalnych okolicznościach pretorianie zachowywali się bardzo brutalnie – pewien cesarz musiał im wyraźnie zabronić bicia niewinnych cywilów. Pretorianie nie potrafili pacyfikować tłumu łagodnymi metodami.


Reklama


Kiedyś, gdy jazda pretoriańska wymordowała setki protestujących, kohorty miejskie przyłączyły się do tłumu i razem z nim zaatakowały gwardzistów. Innym razem, gdy pretorianie przez trzy dni z rzędu walczyli z tłumem oburzonych obywateli i uwolnionymi gladiatorami, puścili z dymem całą okolicę.

Zagrożenie pożarowe

Jednak nawet gdy pretorianie siedzieli w koszarach, ogień stanowił nieustanne zagrożenie. Chociaż większość insuli miała mury licowane betonem, ścianki działowe, meble i podłogi były z drewna. Podobnie jak balkony wiszące nad ulicami, krokwie świątyń czy górne kondygnacje w Koloseum. Podczas długich i gorących miesięcy letnich całe to drewno wysychało na wiór i wszędzie pojawiały się iskry.

Graffiti  pozostawione przez członków rzymskiej VII kohorty, którzy zajmowali się gaszeniem pożarów w Rzymie (fot. Wolfgang Rieger/domena publiczna).
Graffiti pozostawione przez członków rzymskiej VII kohorty, którzy zajmowali się gaszeniem pożarów w Rzymie (fot. Wolfgang Rieger/domena publiczna).

Wielu rzymian trzymało w wannach wodę lub słoje z octem na wypdek, gdyby spadła lampa lub przewrócił się kociołek. Ale kiedy pojawiały się płomienie, mogli tylko zabrać swoje kosztowności, zbiec na dół i mieć nadzieję, że wigilowie są już w drodze.

Wigilowie, rzymscy strażacy i strażnicy nocni, stacjonowali na posterunkach w całym mieście. Co noc chodzili z toporami i wiadrami po ulicach Rzymu. Kiedy poczuli dym lub zobaczyli ślady ognia, rzucali się do zagrożonego budynku, wyłamywali drzwi i tworzyli łańcuch ludzi podających sobie wiadra z wodą czerpaną z najbliższej fontanny. Jeśli to nie powstrzymało ognia, wysyłali gońców po pomoc do najbliższej strażnicy i ciężki sprzęt.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Po przybyciu wsparcia zabierali się do tego, co robili najlepiej: do rozbiórki. Gdy nie mieli dostępu do sieci wodociągowej, pomp i węży, mogli powstrzymać ogień, jedynie odcinając go od paliwa, czyli zrównując z ziemią wszystkie sąsiednie budynki. Dzieła zniszczenia dokonywali za pomocą kilofów, haków i małych katapult.

Pogorzelisko przykrywali kocami nasączonymi octem. Gdy pożar został opanowany, do pracy zabierali się medycy przydzieleni do każdego ich oddziału i leczyli rannych cywilów. Osoba, przez którą wybuchł pożar, była publicznie chłostana. Po wszystkim wigilowie wracali do patrolowania miasta, zostawiając właścicieli domów (i ich ubezpieczycieli) z tlącymi się ruinami.


Reklama


Najgorszy pożar w dziejach Rzymu

W suche i wietrzne noce, kiedy płomienie przeskakiwały z dachu na dach szybciej, niż wigilowie potrafili je gasić, cesarz mógł wyznaczyć niewolników lub wezwać cywilnych ochotników do pomocy w walce z ogniem. Czasami jednak niewiele można było zrobić. Pożar z 64 roku n.e., najgorszy w dziejach Rzymu, szalał przez sześć dni i nocy i został powstrzymany dopiero po wyburzeniu setek budynków, które stworzyły ogromną barierę przeciwpożarową.

Neron próbował zabezpieczyć miasto, budując szerokie ulice i domy wykonane całkowicie z kamienia. Jeden z jego następców poświęcił czternaście „ołtarzy Neronowego ognia” Neptunowi – bogu odpowiedzialnemu za sprawy wodne i dobremu sojusznikowi w walce z pożarami. Ale nawet on nie mógł uratować Rzymu przed pożogą.

Wielki pożar Rzymu na obrazie Pożar Rzymu Huberta Roberta (domena publiczna),
Wielki pożar Rzymu na obrazie Pożar Rzymu Huberta Roberta (domena publiczna),

Neptun równie nieodpowiedzialnie zarządzał wodami Tybru. Po zimowych ulewach poziom wody w rzece rósł czasem o pięć metrów, zatapiając, nawet na tydzień, całe centrum miasta. Władze snuły różne plany zapobiegania powodziom: Juliusz Cezar rozważał wykopanie nowego koryta rzeki pod miastem, a komisja senatorska zasugerowała zmianę kierunku niektórych dopływów Tybru. Niczego istotnego jednak nie zrobiono, a powodzie nadal niszczyły budynki, pokrywały ściany pleśnią i psuły zapasy zboża.

Braki żywności

Częstym źródłem kłopotów w Rzymie było zaopatrzenie miasta w zboże. Dieta większości rzymian opierała się na chlebie, a wyżywienie miasta każdego roku wymagało sprowadzenia około 200 tysięcy ton pszenicy. Zapewne jedną trzecią rozprowadzano za pośrednictwem słynnego zasiłku zbożowego. Resztę sprzedawano na wolnym rynku, ale po cenach regulowanych. Darmowe lub dotowane zboże sprowadzano do Rzymu z żyznych pól Sycylii, Tunezji i – przede wszystkim – Egiptu.


Reklama


Każdego lata setki statków wpływały do rozległego kompleksu portowego u ujścia Tybru. Po przeładowaniu zboża na barki ciągnięte przez ludzi i woły ziarno płynęło w górę rzeki do Rzymu, gdzie przechowywano je w ogromnych magazynach. Kiedy system działał, miasto i okolice dysponowały nadwyżką zboża, ale kiedy zła pogoda, powodzie lub niepokoje społeczne powodowały problemy z zaopatrzeniem, Rzym zaczynał ciężko prząść. Prawdziwy głód zdarzał się rzadko, braki żywności jednak i wzrost jej cen – wprost przeciwnie.

Woda oraz nieczystości

Jedenaście akweduktów mogących transportować codziennie setki milionów litrów zapewniało nieprzerwane dostawy wody. Wbrew powszechnemu przekonaniu rzymianie nie podtruwali się ołowiem z rur wodociągowych. Wiedzieli, że ołów jest trujący, i najczęściej używali rur z terakoty.

Mapa jedenastu akweduktów doprowadzających wodę do starożytnego Rzymu (Coldeel/CC BY-SA 3.0).
Mapa jedenastu akweduktów doprowadzających wodę do starożytnego Rzymu (Coldeel/CC BY-SA 3.0).

Co więcej, ponieważ woda niesiona przez rzymskie akwedukty miała wysoką zawartość wapnia, rury ołowiane szybko pokrywały się od wewnątrz warstwą wapna zapobiegającą przedostawaniu się metalu do wody. Krótko mówiąc, woda w Rzymie nie powodowała zagrożenia dla zdrowia. Tego samego nie można było jednak powiedzieć o prymitywnej kanalizacji miejskiej.

Mieszkańcy Rzymu produkowali dziennie około 200 ton ekskrementów. Część z nich spływała z publicznych latryn. Budowle te – często zdobione, czasem ogrzewane – znajdowały się przy ruchliwych ulicach i w dyskretnych zakątkach łaźni. Często miały kilkanaście lub więcej miejsc – czasem nawet sześćdziesiąt cztery – umieszczonych obok siebie, bez żadnych przegród, i nie zapewniały minimum prywatności.


Reklama


W rzeczywistości panowała tam wręcz wesoła atmosfera; jeden z rzymskich poetów opisuje mężczyznę próbującego wyłudzić zaproszenie na ucztę od swoich kolegów z latryny. Ponieważ bieżąca woda z akweduktu spływała do koryta pod siedzeniami, w pomieszczeniu panowały stosunkowo dobre warunki higieniczne – czego nie można było powiedzieć o zwykłych gąbkach używanych zamiast papieru toaletowego. Bardziej palące zagrożenie dla zdrowia stanowił metan, który gromadził się w słabo wentylowanych kanałach kanalizacyjnych i czasem wybuchał, posyłając kule ognia przez otwory w sedesach.

Roznosiciele śmiercionośnych chorób

Właściciele prywatnych łazienek podłączali je do kanalizacji miejskiej. Ponieważ w starożytnych kanałach ściekowych nie montowano kratownic, do domu bezpośrednio przyłączonego do kanału przedostawały się szkodliwe gazy i różne szkodniki, od szczurów po ośmiornice. Większość Rzymian, co zrozumiałe, wolała latryny podłączone do kloaki, często umieszczone w kuchni lub w jej pobliżu, aby wrzucać do dziury resztki żywności.

Ruiny rzymskiej publicznej toalety (Stefano Bolognini/CC BY 3.0).
Ruiny rzymskiej publicznej toalety (Stefano Bolognini/CC BY 3.0).

W niektórych budynkach mieszkalnych znajdowały się osobne latryny przyłączone do wspólnej kloaki rurami z terakoty. Zdecydowana większość Rzymian miała jednak w swoich mieszkaniach jedynie nocniki. Lepiej wychowani wylewali ich zawartość do kanalizacji lub latryny, reszta – na ulicę, gdzie mieszały się z odchodami koni i osłów, odpadkami i martwymi zwierzętami.

Teoretycznie ulice czyściła woda przelewająca się z pobliskich fontann, która płynęła rynsztokami do kanałów ściekowych. W rzeczywistości woda ta zaledwie zwilżała brud. Przynajmniej obornik i ludzkie odchody okresowo usuwali zbieracze nawozu. Reszta osadów gniła i cuchnęła, dopóki nie zmył ich ulewny deszcz.

Ponieważ brudne ulice Rzymu stanowiły wylęgarnię chorób, przeciętny rzymianin miał zarobaczony organizm, miewał biegunki wywołane przewlekłymi zapaleniami żołądko-wo­jelitowymi i co roku cierpiał na gorączkę i dreszcze wywołane napadami malarii. To właśnie rozsiewane przez ścieki komary i niewidzialne zarazki, a nie pożary czy złodzieje, najczęściej powodowały, że życie w Rzymie trwało krótko i stanowiło nieprzyjemne preludium do śmierci.

Źródło

Artykuł stanowi fragment książki Garretta Ryana pt. Nagie posągi, brzuchaci gladiatorzy i słonie bojowe. Jej polska edycja ukazała się w 2023 roku nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Przekład: Tomasz Hornowski.

Pytania o starożytnych Greków i Rzymian, które baliście się zadać w szkole

Autor
Garrett Ryan

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.