W sierpniu 1920 roku Armia Czerwona dotarła na przedpola Warszawy. Sowieccy dowódcy byli pewni, że tylko dni dzielą ich od zajęcia polskiej stolicy i wygrania całej wojny. 16 sierpnia rozpoczęło się jednak kontruderzenie znad Wieprza, które zupełnie zmieniło sytuację na froncie. Bolszewickie armie zostały zmuszone do odwrotu i już nigdy nie odzyskały inicjatywy strategicznej. Polskie zwycięstwo nie byłoby możliwe, gdyby nie porucznik Jan Kowalewski i kierowana przez niego komórka radiowywiadu.
„Rewolucję” złamano 12 sierpnia 1920 roku. Nie wiadomo dokładnie, o której godzinie, ale odczytanie jej treści zajęło porucznikowi Janowi Kowalewskiemu jakieś kilkadziesiąt minut. Tak naprawdę to znacznie mniej, bo już po kilkunastu poderwał się z krzesła, podbiegł do telefonu i wykręcił numer Belwederu.
Reklama
Piłsudski był zachwycony
Z Piłsudskim połączono go w kilka sekund – marszałek nie miał najmniejszego pojęcia o tym, jak działa radiowywiad, miał jednak podstawy, by każdą informację od jego pracowników uznawać za priorytetową. Tak było i tym razem. Po krótkiej rozmowie, w trakcie której Kowalewski w kilku słowach streścił zawartość „Rewolucji”, Piłsudski postawił na nogi cały sztab i zarządził natychmiastowy wyjazd na front do Dęblina.
Nie był ani przestraszony, ani nawet zaskoczony. Przeciwnie, podobno wyraźnie ucieszył się z raportu Kowalewskiego, bo „Rewolucja” potwierdzała to, na co od wielu dni liczył. Depesza mówiła mianowicie, że Rosjanie zdecydowali się podjąć bezpośredni atak na Warszawę.
Porucznik Kowalewski odłożył słuchawkę i już na spokojnie przystąpił od odszyfrowywania dalszej treści „Rewolucji”. Nigdzie się nie spieszył. W te gorące letnie dni 1920 roku, podobnie jak inni, przebywał w Biurze Szyfrów praktycznie całą dobę. W domu zresztą nikt na niego nie czekał – jego żona również pracowała w tej niewielkiej komórce wywiadu. I tak jak jej małżonek robiła to niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę.
To, że Piłsudski tak łatwo uwierzył w doniesienia swojego kryptologa, nie było niczym zaskakującym. Od kiedy Kowalewski niemal równo rok wcześniej złamał pierwszy szyfr Armii Czerwonej – „Delegata” – do sztabu głównego polskiej armii zaczął spływać nieprzerwany ciąg doniesień o ruchach nieprzyjaciela.
Co więcej, wszystkie bez wyjątku doniesienia okazywały się prawdziwe. „Wiadomości o nieprzyjacielu mieliśmy ścisłe z radiogoniometrii, podsłuchu radiowego i deszyfrowania depesz” – wspominał Aleksander Kędzior, wówczas dowódca 6. baterii 2. Pułku Artylerii Polowej Legionów.
Rosjanie nie doceniali tej technologii
Radiogoniometria była tak ważna, że na olbrzymim froncie bolszewicy mogli utrzymywać łączność ze swymi jednostkami tylko przy pomocy stacji radiowych, namierzając więc miejsca postoju tych stacji i wszelkie zmiany, mieliśmy położenie sił bolszewickich wspaniale rozpracowane. Z radiogoniometrii, podsłuchu i deszyfrażu znowu odtworzyliśmy sobie najdokładniej plan ugrupowania nieprzyjaciela, cele strategiczne i zadania operacyjne – tłumaczył dalej.
Reklama
Wszystko to stawiało Polskę w sytuacji niezwykle korzystnej. Tym bardziej że Rosjanie, mimo że posiadali najnowocześniejszy sprzęt do łączności i nasłuchu radiowego, nie mieli żadnego pomysłu na jego efektywne, strategiczne wykorzystanie. „Formacje te zorganizowane były w archaiczne struktury podporządkowane wojskom inżynieryjnym, a ich rola była niedoceniana przez konserwatywnych oficerów sztabowych” – zauważał Grzegorz Nowik.
Kowalewski wiedział o tym doskonale, miał bowiem za sobą epizod służby w rosyjskich wojskach łączności podczas pierwszej wojny światowej. Zdawał więc sobie sprawę, że bolszewicy w zasadzie nie używają tej techniki w celach szpiegowskich, lecz niemal wyłącznie komunikacyjnych. Wiedział też, że ich szyfry są nie tylko stosunkowo proste, ale też bardzo nieregularnie zmieniane, co wynikało zresztą nie tyle z braku odpowiednich procedur, co ze zwykłego niechlujstwa – znacznie większego w armii bolszewickiej niż carskiej.
Rosjanie po prostu wciąż jeszcze nie doceniali tej technologii. Szczęściem w całym nieszczęściu rozbiorów Polski było tymczasem to, że polscy oficerowie służyli we wszystkich zaborczych armiach, w niemieckiej zaś, a zwłaszcza austriackiej wywiad radiowy był bardzo rozbudowany i wykorzystywany w szerokim zakresie.
Niezwykle ścisły umysł matematyczny
Nic też dziwnego, że komórki takie powstały przy Oddziale II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego właściwie natychmiast po odzyskaniu niepodległości. Kłopot w tym, że brakowało tu zdolnych kryptologów. Tworzono własne szyfry na dość wysokim poziomie, nikt jednak nie potrafił pracować nad odczytywaniem szyfrów przeciwnika.
Potrafiono go namierzać i określać jego ruchy – nie umiano jednak wniknąć głębiej w jego plany, meldunki i raporty. I tę właśnie sytuację odwróciło pojawienie się w Oddziale II Sztabu Generalnego porucznika Kowalewskiego, a wraz z nim Biura Szyfrów – komórki, która bezpośrednio zadecydowała o losie całej wojny polsko-bolszewickiej.
Reklama
Jeśli wierzyć jego wieloletniej przyjaciółce, prywatnie hrabinie Listowell, zawodowo zaś dziennikarce Judith Hare, Kowalewski był bardzo niezadowolony z przydziału do tak spokojnej pracy, jaką było Biuro Szyfrów. Szyfry owszem, łamał bez większego problemu, ale amatorsko i dla przyjemności.
„Obdarzony był nie tylko wyjątkowo ścisłym umysłem matematycznym, ale też rzadko spotykaną intuicją” – jak pisał o nim gen. Kazimierz Glabisz. Zupełnie jednak nie zmienia to faktu, że czuł się przede wszystkim oficerem liniowym – lubił skoki adrenaliny na polu bitwy, świetnie radził sobie ze stresem bojowym, mówiąc wprost – był typem urodzonego żołnierza. (…)
[Z uwagi jednak na swoje talenty latem 1919 roku] Kowalewski otrzymał polecenie stworzenia Wydziału II Radiowywiadu Biura Szyfrów i z zadania tego wywiązał się wzorowo. Już 12 września złamał kod „Delegata” i tym samym zmienił wynik wojny.Piłsudski doskonale wiedział gdzie jest przeciwnik
Określenie Cud nad Wisłą było pierwotnie pejoratywne, ale koniec końców tak bardzo spodobało się Piłsudskiemu, że zadbał, by weszło ono na dobre do polskiego słownika. Było wręcz doskonałe ze względów propagandowych. Nadawało całej bitwie elementu metafizycznego, jego zaś samego namaszczało na wodza „z Bożej łaski” – żywe narzędzie opatrzności w walce z bolszewikami jako czystym złem. W książce Rok 1920 marszałek pisał:
Reklama
Zasadniczy mój rozkaz przygotowujący bitwę spotkał się prawie natychmiast z rozkazem p. Tuchaczewskiego. Gdy teraz zestawiam te dwa rozkazy, żałuję niezmiernie, żem nie mógł zajrzeć w Mińsku do tajemnic rozkazowych p. Tuchaczewskiego.
Mowa o rozkazie z 6 sierpnia dotyczącym przegrupowania wojsk przed bitwą i o dwa dni późniejszym, analogicznym rozkazie Rosjan. Grzegorz Nowik, autor pionierskiego i najobszerniejszego omówienia tematu polskiego radiowywiadu, komentując słowa marszałka, określa je jako niezły dowcip – Piłsudski bowiem z całą pewnością miał pełny wgląd w „tajemnice rozkazowe p. Tuchaczewskiego”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„Tej potrzebie Piłsudskiego dokładnego ustalenia położenia przeciwnika sprzyjała okoliczność, że prócz rozpoznania dokonywanego przez wojska walczące i przez sieć wywiadowczą Naczelne Dowództwo czerpało dokładne i świeże wiadomości o nieprzyjacielu z radiowywiadu” – mówił wieloletni szef Oddziału II Sztabu Głównego gen. Tadeusz Pełczyński podczas konferencji w londyńskim Instytucie i Muzeum Generała Sikorskiego w 1957 roku. I uzupełniał:
Pomiary radiogoniometryczne ustalały miejsca postoju, a więc i ruchy wszystkich wyższych dowództw sowieckich, posługujących się w służbie łączności stacjami radionadawczymi, a odbierana przez nas korespondencja radiowa pomiędzy dowództwami sowieckimi była rozszyfrowywana i przedstawiana Naczelnemu Wodzowi. Radiowywiad dawał najbardziej podstawowe wiadomości o nieprzyjacielu i był dla Naczelnego Wodza przy pobieraniu decyzji źródłem informacji najcenniejszym.
Rywalizacja sowieckich dowódców
Dzięki pracy komórki Kowalewskiego zarówno Piłsudski, jak i dowódcy niższego szczebla wiedzieli więc o ruchach bolszewików wszystko, a bitwa warszawska była w zasadzie wygrana jeszcze przed jej rozpoczęciem. Bodaj najważniejszą wiedzą uzyskaną drogą radiową były meldunki tzw. Grupy Mozyrskiej operującej na Polesiu i mającej pierwotnie zabezpieczać stosunkowo niewielki, trzydziestokilometrowy odcinek frontu.
Były to meldunki alarmujące. Okazało się, że w wyniku rywalizacji między sowieckimi dowódcami: Tuchaczewskim i Budionnym, dwa główne fronty Rosjan oddalały się coraz bardziej od siebie, sprawiając, że Grupa Mozyrska musiała zabezpieczać już nie trzydzieści, lecz blisko sto kilometrów, na co nie miała środków, w wyniku czego na nieprzebytych poleskich błotach powstała spora frontowa luka.
Reklama
Tuchaczewski i Budionny nie reagowali na wezwania i rozkazy. Pierwszy parł na Warszawę, drugi zaś – na Lwów, zapewne chcąc przypisać sobie sławę zdobywców tych najbardziej pożądanych przez Rosjan miast. Dzięki nasłuchowi radiowemu Piłsudski dobrze wiedział o barierze Polesia dzielącej coraz bardziej oba sowieckie fronty, a po złamaniu „Rewolucji” upewnił się, że targany ambicjami Tuchaczewski uderzy na Warszawę. I właśnie ta wiedza pozwoliła na wydanie rozkazu z 6 sierpnia o przegrupowaniu blisko 00 000 żołnierzy z frontu południowego na północny i przygotowaniu kontrofensywy. Zwycięskiej – czego był pewny, podobnie jak większa część jego armii.
Radiowywiad odgrywała rolę kluczową
Sam Kowalewski przebywający wówczas w Warszawie – Biuro Szyfrów mieściło się na placu Saskim – wspominał, że wyraźnie czuło się tę pewność zwycięstwa; oficerowie chodzili dumnie wyprężeni, a morale szeregowców było wysokie.
Tym nawet wyższe, że pełno było wśród nich bardzo młodych, podnieconych walką rekrutów. Na korzyść Polaków przemawiało także wiele innych elementów – niezłe zaopatrzenie, przy fatalnym rosyjskim, znacznie lepsza znajomość terenu… Jednak to wiedza dostarczana przez radiowywiad odgrywała rolę kluczową. Oczywiście nie wszystko Kowalewski robił osobiście.
Przy organizowaniu radiowywiadu ogromne znaczenie mieli tacy oficerowie, wykształceni w armii austro-węgierskiej, jak ppłk Józef Rybak, mjr Karol Bołdeskuł, kpt. Józef Stanslicki, kpt. Eugeniusz Chilarski, por. Józef Cechak czy por. Jakub Plezia – nawiasem mówiąc, ojciec jednego z najwybitniejszych polskich filologów klasycznych Mariana Plezi.
Reklama
Nieco później do zespołu dołączyli porucznicy: Paweł Misiurewicz, Włodzimierz Rupniewski, Jan Suryn i Tadeusz Orłowski, a w najgorętszym okresie ich siły wspomagali uzdolnieni w tym kierunku studenci, harcerze, a także profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego, jak choćby Stefan Mazurkiewicz, Stanisław Leśniewski i Wacław Sierpiński.
Ich dołączenie do zespołu było konieczne. Ta stosunkowo niewielka komórka wywiadu, jaką było Biuro Szyfrów, odnotowywała tak duże sukcesy i przechwytywała tyle depesz wroga, że po prostu nie nadążano z ich odszyfrowywaniem. Aby nadążyć z dekryptażem nowych wersji, personel Biura Szyfrów musiał być znacznie poszerzony.
Setki sowieckich depesz
Jan zwrócił się z prośbą o przydzielenie do jego komórki organizacyjnej wszystkich profesorów matematyki, którzy ochotniczo zgłosili się do służby wojskowej. To, co rozpoczęło się jako amatorska rozgrywka, wkrótce przeobraziło się w systematyczną pracę z zastosowaniem matematycznych metod naukowych – potwierdzała Judith Hare. Z kolei Grzegorz Nowik podkreślał twardo, że „dekryptażem i kryptoanalizą rosyjskich szyfrów zajmował się prawie wyłącznie por. Kowalewski”.
Skalę działalności Biura Szyfrów najlepiej oddaje napisany w 1928 roku raport gen. Mieczysława Wyżła-Ścieżyńskiego, w którym odnotował czterysta dziesięć przejętych depesz, w tym Trockiego, Tuchaczewskiego, dowódców armii, Siergiejewa, Budionnego, Gaji, a także sztabów poszczególnych armii.
Reklama
Nowik uzupełniał ten raport, zauważając, że nie została w nim uwzględniona m.in. korespondencja wyemitowana przez radiostacje sztabu Frontu Południowo-Zachodniego, Frontu Południowego, sztabów 4., 14. i 6. Armii. [Dr Nowik tłumaczył:]
Podając łączną liczbę przejętych depesz, [Ścieżyński] wymienił jedynie szyfrogramy operacyjne, pominął (albo nie wiedział) szyfrogramy polityczne z głębokiego zaplecza, szyfrogramy odrębnej sieci WCZeKa, przejętą i odczytaną korespondencję sztabową gen. Wrangla.
Nie był też zorientowany, że wiele meldunków i rozkazów emitowanych było wielokrotnie w formie wyciągów (kierowanych do poszczególnych dywizji lub armii) lub powtarzanych kilka razy. Dlatego łączną liczbę szyfrogramów przejętych w sierpniu należy zwiększyć o blisko połowę.
„Za wygraną wojnę”.
Nie było więc żadnej przesady w słowach generała Sikorskiego, który – jak wspominał Kowalewski – „robiąc aluzję do mojego rozwiązywania szyfrów sowieckich, które niewątpliwie były bardzo pomocne” – przypinając order Virtuti Militari, szepnął mu do ucha: „Za wygraną wojnę”.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Wojciecha Lady pt. Dwudziestu wspaniałych. Bohaterowie wojny o niepodległość. Ukazała się ona w 2023 roku nakładem wydawnictwa Bellona.