Jan Sobiepan Zamoyski (ur. 1627) nie miał politycznych ambicji ani szczególnych zasług na rzecz państwa. Dysponował jednak pełną kiesą, pięknym rodowodem i najpotężniejszą prywatną fortecą w kraju. W dniach potopu szwedzkiego oparł się zaś szwedzkim propozycjom. Wszystko to sprawiło, że choć był nieodpowiedzialnym birbantem i rozpustnikiem to dwór królewski bardzo starał się o jego względy.
Jan Sobiepan Zamoyski, osierocony jako jedenastolatek, odziedziczył jeden z największych kompleksów dóbr nad Wisłą. Na ordynację, założoną przez jego sławnego dziadka i imiennika, składało się dziewięć miast i ponad sto czterdzieści wsi. Chłopiec przejął je wszystkie. Nie da się jednak powiedzieć, by wdał się w wielkiego przodka.
Reklama
Jan Zamoyski dziadek był kanclerzem, hetmanem, najbliższym doradcą dwóch królów i najgroźniejszym przeciwnikiem jednego. Wnuka można by trafnie nazwać co najwyżej birbantem. Od służby publicznej wolał huczne pijatyki. Od gromadzenia władzy i majątku — swobodne szastanie pieniędzmi.
Dużo i chętnie podróżował, umiał się bawić i pokazać. W efekcie wcześnie nawiązał znajomość z królową Ludwiką Marią. Akurat był we Francji, gdy dopinano na ostatni guzik sprawę małżeństwa księżnej Niwernii z Władysławem IV Wazą. Wziął udział w uroczystym wjeździe polskiego poselstwa do Paryża, potem tańcował na balu uświetniającym zaślubiny per procura. Na koniec zaś dołączył do orszaku arystokratki i wraz z nim powrócił do kraju.
Nie było go wprawdzie na koronacji, ale wkrótce po niej uroczyście przyjmował parę królewską w jednej ze swoich rezydencji oraz wręczył Ludwice Marii „manele”, bransolety, „diamentowe oraz rubinowe”.
„Gminne skłonności” pana ordynata
Królowa już w roku 1646 była pod dużym wrażeniem młodego, dziewiętnastoletniego ordynata. Nie wiedziała i nie potrzebowała wiedzieć, że prywatnie chłopak niewiele sobą reprezentował. Był uparty jak osioł, co przyniosło mu przydomek „Sobiepan”. Przez niektórych chwalony za hojność, w rzeczywistości stał się do granic możliwości rozrzutny.
Reklama
„Wszystko, czym świetność obu szlachetnych rodów go obdarzyła, złe wychowanie i nikczemne współbiesiadników i pasożytów towarzystwo odebrały” — komentował autor anonimowej charakterystyki magnata, spisanej niedługo po jego śmierci.
Ten sam utwór przynosi wiadomość, że Sobiepan „orgie nad ślubny wieniec przedkładał”. To nie przytyk, ale sama prawda. Ordynat zamojski był człowiekiem rozpustnym i niewybrednym. Utrzymywał cały harem ubogich wieśniaczek i szlachcianek z podupadłych rodzin, które oddawały mu się w zamian za finansowe wsparcie i łaskę.
Przetrwały nawet listy tych dziewcząt, pisane w ich imieniu przez jakiegoś sekretarza. Jedna wprost donosiła swemu „wielce miłościwemu panu”, że „namówiła” inną pannę, która wpadła mu w oko, by stała się „powolna” i chętna do „usług”. Kandydatka do haremu miała tylko zastrzec, że „boi się niesławy” i w związku z tym nie chce jechać dalej niż do Zamościa w celu goszczenia w łożnicy magnata.
Przyjaciel młodego hulaki, niesławny Bogusław Radziwiłł, otwarcie pisał o jego „gminnych skłonnościach”. Kiedy zaś zdarzyło się, że odwiedził Zamość, lecz nie zastał tam gospodarza, w liście stwierdził żartem, że nawet się ucieszył. „Wiem, że byś [inaczej] męską moją niewinność do skazy i grzechu przyprowadził” — pisał Janowi.
Reklama
Żołnierz znad biesiadnego stołu
Sobiepan gardził polityką, dokładał wręcz starań, by nie zrobiono go senatorem i nie obciążono jakimikolwiek obowiązkami. Do wojaczki też go nie ciągnęło.
Kiedy Kozacy wzniecili rebelię, a na wschodzie ruszyła moskiewska inwazja, Jan Zamoyski lojalnie stanął do boju z przeciwnikami. Nie znaczy to jednak, że walczył sprawnie albo ze szczególną ochotą. Jak zauważył historyk Leszek Kukulski, łącznie magnat wziął udział w trzech oblężeniach, ale jednego „niemal nie zauważył, nie wstając nawet podczas jego trwania od biesiadnego stołu”. Drugie zwinięto przed czasem.
Jeśli zaś chodzi o liczne wyprawy zbrojne, w które go angażowano, zawsze „wyruszał na nie ostatni, a powracał z nich pierwszy”. Również to nie miało jednak znaczenia dla dworu. Zamoyski stanął bowiem na wysokości zadania wtedy, gdy od jego decyzji zależały losy kraju.
W 1655 roku, w następstwie potopu szwedzkiego, nie wyparł się Jana Kazimierza Wazy. Wycofał się na Spisz, skąd utrzymywał żywą korespondencję z królową, a także z dopingującą go do działania ochmistrzynią fraucymeru, Adrianne de la Roche.
Jako jeden z pierwszych powrócił nad Wisłę. Stanął w swoim Zamościu i nakazał gotować obronę. Twierdza wzniesiona przez dziadka uchodziła za jedną z najpotężniejszych w kraju. W 1648 roku stawiła już opór Chmielnickiemu. W roku 1656 wytrzymała też atak wojska szwedzkiego pod osobistym dowództwem Karola Gustawa.
Skandynawski władca próbował oblężenia i ostrzału. Wreszcie, nie zdoławszy przemóc imponujących fortyfikacji, uciekł się do najsłodszych obietnic. Proponował Sobiepanowi, że uczyni go swoim namiestnikiem nad Wisłą, czyli faktycznym, choć niesamodzielnym, władcą całego kraju. Zamoyski odmówił. Choć nie ma pewności, czy był w tym czasie wystarczająco trzeźwy, by w ogóle zrozumieć, co mu oferują.
Reklama
Nieudane oblężenie Zamościa podbudowało morale Polaków, pomogło odwrócić losy wojny, a z Jana Zamoyskiego zrobiło bohatera — w oczach szlachty, innych magnatów, a przede wszystkim królowej.
W prywatnym liście do francuskiej przyjaciółki pani de Choisy Ludwika Maria nie kryła zachwytu: „Książę Zamoyski utrzymał się w mieście swoim. Nie poruszyły go ofiary króla szwedzkiego. Widziałaś go w Paryżu, tańcował w pałacu królewskim. Bardzo zacny człowiek z niego teraz. Wówczas był jeszcze bardzo młody”.
Tę wiadomość monarchini skreśliła w marcu 1656 roku. Już w kwietniu w jej korespondencji po raz pierwszy stanęły obok siebie imiona Jana i ulubionej, niezawodnej dwórki oraz wychowanicy Ludwiki Marii – 15-letniej Marii Kazimiery d’Arquien, dzisiaj znanej powszechnie jako Marysieńka.
„Książę Zamoyski zdaje mi się być zakochanym w małej d’Arquien” — stwierdziła najjaśniejsza pani. I zamierzała ten fakt dobrze wykorzystać.
Ordynat, zachwycony francuską kulturą, blichtrem i swobodą, już podczas swojej młodzieńczej podróży zarzekał się, że weźmie sobie żonę znad Sekwany. Potem, skupiony na doraźnych rozkoszach, porzucił pomysł. Powrócił on jednak, gdy Zamoyski poznał piękną, zalotną i charakterną towarzyszkę królowej.
Ludwika Maria twierdziła, że jej podopieczna przyjęła zaloty z entuzjazmem. Trudno się dziwić. „Mała d’Arquien” nie znała najgorszych przywar potencjalnego pana młodego. Z daleka Jan Zamoyski wydawał się postacią iście pomnikową.
Reklama
Choć nie miał do tego formalnego prawa, tytułował się księciem. W granicach swoich posiadłości był istotnie udzielnym władcą. Ordynacja zamojska stanowiła jakby państwo w państwie. Miała własną stolicę, prywatne wojsko (potężniejsze od gwardii królewskiej), uczelnię wyższą w postaci Akademii Zamojskiej i dwór godny najprawdziwszego księcia. Władcę tej domeny z szacunkiem określano wręcz „jego wysokością”.
Ślub z takim człowiekiem uczyniłby z panny d’Arqien niemalże władczynię, to zaś doskonale wpisywało się w jej aspiracje i odpowiadało jej charakterowi.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Kulisy związku Marii Kazimiery i Jana Zamoyskiego stały się źródłem niestworzonych opowieści. Autor skandalicznych Miłostek królewskich, niepoprawny plotkarz RousseauDe la Valette, i tym razem nie przepuścił okazji, wiążąc całą sprawę z romansami Jana Kazimierza.
Twierdził, że odbyła się najprawdziwsza wojna o miejsce u boku ordynata. Król chciał wydać za niego swoją kochankę, Annę Schönfeldównę. Liczył, że dzięki temu będzie mógł widywać kobietę nawet po odprawieniu jej z dworu. Królowa, pragnąca rozerwać niemiły jej romans, wysunęła kontrofertę, z Marysieńką w roli głównej. Tak zaczęła się złożona i pikantna intryga… która istniała zapewne tylko w głowie de la Valette’a.
Dla wyjaśnienia pierwszego małżeństwa Marii Kazimiery nie trzeba uciekać się do zawiłych gier miłosnych. Związek opłacał się każdej ze stron, najbardziej zaś Ludwice Marii.
Królowa ze wszystkich sił starała się utrzymać Sobiepana w obozie stronników dworu. Na dowód wystarczy przytoczyć ostatnie zdania najwcześniejszego zachowanego listu panny d’Arquien do potencjalnego narzeczonego.
Reklama
„Nie potrzebuję napominać Waści, żebyś Waść pozostał wierny królowi. Proszę więc tylko, żebyś Waść uważał na siebie i żebyś był Waść przekonany, że jestem Waści życzliwa i oddana do usług” — pisała dwórka w maju 1657 roku. Pewna śmiałość, nawet wyniosłość, w tym czasie wyraźnie podobała się samozwańczemu księciu.
„Zamoyski jest tak bardzo zakochany, że swojej wybrance ofiarowuje milion talarów w podarunku, dwanaście tysięcy na drobne wydatki, a nadto cztery tysiące rocznie z dochodów starostwa. Jeżeli się będzie dobrze prowadziła, gdy zostanie jego żoną, i będzie go kochała, przyrzeka jej wiele innych jeszcze korzyści” — pisała Ludwika Maria do pani de Choisy. Chodziło o kwoty, którymi nie pogardziłoby wiele małżonek królewskich.
Sprawa została doprowadzona do finału tak szybko, jak pozwalały na to działania orężne we wciąż trwającej wojnie ze Szwedami. 2 marca 1658 roku niedawno odbite gruzowisko, noszące miano Warszawy, stało się tłem najwspanialszej uroczystości od czasu wrogiego najazdu.
Odbył się huczny obiad, były tańce, śpiewy i toasty. Ale dały też o sobie znać pierwsze, uzasadnione obawy. I pierwsze sygnały, że związek Marysieńki z Sobiepanem nie będzie historią jak z bajki.
Mimo gorących próśb panny młodej o punktualny przyjazd, ordynat spóźnił się dwie doby na własne uroczystości weselne. Potem zaś bawił się z takim zapamiętaniem i pił tak ochoczo, że nie miał już siły na cokolwiek więcej.
Reklama
Noc poślubną nowa pani Zamoyska spędziła w łożu sama. Mąż zdołał się tylko dowlec do alkowy, po czym zwalił się na ziemię i zasnął na kobiercu. Nie tylko zresztą samo pijaństwo utrudniło mu skonsumowanie związku.
Wiele lat później Jan Sobieski przypomniał Marysieńce szczegół, który z pewnością usłyszał od niej samej: Sobiepan miał unikać pożycia zarówno w noc poślubną, jak i w kolejnych tygodniach, ponieważ nasiliły się u niego objawy choroby wenerycznej. Czy też, by zacytować dosłownie: bo miał „wielce rozpalone szczyny”.
Maria Kazimiera łudziła się, że to wszystko tylko złe dobrego początki. Nie mogła być w większym błędzie.
***
Tekst powstał w oparciu o moją książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Jedną z głównych bohaterek historii jest właśnie Ludwika Maria Gonzaga. Damy srebrnego wieku kupicie na Empik.com.