„Dwóch naszych niestety poległo na miejscu, mają rozległe obrażenia wewnętrzne, z nosów, uszu, ust – zewsząd płynie im krew”. Takie słowa zanotował w swoim dzienniku Marcin Szymański. 21 sierpnia 2008 roku okazał się jednym z najtragiczniejszych dni dla Wojska Polskiego od czasu zakończenia II wojny światowej.
Marcin Szymański w 2008 roku dowodził 1 Batalionem Piechoty Zmotoryzowanej w 12 Brygadzie Zmechanizowanej. Był to jeden z pierwszych w pełni uzawodowionych oddziałów Wojska Polskiego. Oficer na początku roku dowiedział się, że wraz ze swoimi podkomendnymi zostanie wysłany do Afganistanu.
Reklama
Atak na konwój
Podczas misji Szymański prowadził dziennik, opisując codzienność polskich żołnierzy w górach Hindukuszu. Na jego kartach znalazła się również relacja na temat dramatycznych wydarzeń, do jakich doszło 21 sierpnia 2008 roku w pobliżu wsi Shawal – miejscowości oddalonej o około 20 kilometrów od bazy Ghazni, gdzie stacjonowały nasze wojska.
Jak czytamy w książce Na sprzedanej wojnie, misja Afganistan po południu tego dnia Szymański został wezwany do dowództwa. Gdy dotarł na miejsce dowiedział się, że:
Nieopodal przeklętej wioski spawaczy zaatakowano nasz konwój. Duży ładunek eksplodował pod HMMWV – chłopaki mieli włączony zakłócacz sygnału, ale tym razem talibowie nas przechytrzyli.
Reklama
Odbiornik inicjujący był wyciągnięty na długim kablu poza zasięg urządzenia zakłócającego… Cholera. Dwóch naszych niestety poległo na miejscu, mają rozległe obrażenia wewnętrzne, z nosów, uszu, ust – zewsząd płynie im krew.
„To ilu macie wreszcie tych zabitych?”
Pojazdem jechało łącznie pięciu saperów. Poza zabitymi było jeszcze dwóch poważnie rannych. Jedynie dowódca drużyny wyszedł cało z ataku.
Zgodnie z tym co pisał w swoim dzienniku Szymański: „Łukasz jest w ciężkim stanie, ale jego serce pracuje, Zbyszek kilkakrotnie odchodzi i wraca do życia. Jego serce traci rytm, momentami ustaje”. Tragizm sytuacji potęgowało to, że nie było „w pobliżu nikogo, kto mógłby im pomóc”.
Amerykański śmigłowiec medyczny był w stanie dotrzeć na miejsce dopiero za pół godziny. Wszystkie maszyny wykonywały bowiem w tym czasie inne misje.
Reklama
Szymański, starając się ocalić swoich ludzi, skontaktował się nawet z pułkownikiem Johnem Johnsonem – dowódcą 4 Brygady, w skład której wchodził polski kontyngent. Amerykanin obiecał co prawda pomóc, ale nie mógł zagwarantować „że przyspieszenie ewakuacji będzie możliwe”. W tym czasie:
Zbyszek jeszcze parę razy schodzi z tego świata i do niego powraca. Z brygady dzwoni jakiś poirytowany medyk.
– To ilu macie wreszcie tych zabitych? Dwóch czy trzech? – Przejmuję słuchawkę. – Chłopie, ten człowiek zmarł już kilka razy od czasu naszej pierwszej rozmowy! Zapisz dwóch i daj nam spokój!
Odliczam minuty od posłania nine linera [dziewięciopunktowego meldunku], śmigłowiec jest w drodze, ale to jeszcze o wiele za długo, zanim dotrze na miejsce. Nagle pojawia się przypadkowa szansa. Z Bagram akurat lecą w tę stronę dwie nasze transportowe siedemnastki. Mogą być na miejscu za pięć minut.
„Jedna z najtrudniejszych w życiu decyzji”
Mimo że na pokładzie śmigłowców Mi-17 nie było urządzeń do podtrzymywania życia liczyła się każda minuta. W związku z tym zdecydowano o skierowaniu ich na miejsce ataku.
Po rozmowie z ratowniczką, która prowadziła reanimację rannych, Szymański musiał podjąć „jedną z trudniejszych w życiu decyzji”:
(…) rokujący na przeżycie ranny wraz z ratownikiem i większością sprzętu ma być wniesiony na pokład śmigłowca… Zbyszek z częścią sprzętu, z pomocnikiem ratownika i niestety mocno już niestabilną pracą serca czeka na amerykański MEDAVAC.
Liczą się minuty, musimy skupić wysiłek na jednym poszkodowanym. Po drugiego za kilkanaście minut przyleci UH-60 ze specjalistami na pokładzie, być może się uda… Jest źle, mogę wybrać wyłącznie mniejsze zło – jest szansa uratować jednego z nich, wciąż łudzę się, że może obaj jakimś cudem to przeżyją.
Tragiczny bilans
W chwili startu jeden z polskich śmigłowców został ostrzelany przez talibów, ale „na szczęście nieskutecznie”. Dzięki szybkiej operacji, jaką ranny Polak przeszedł w bazie Bagram, udało się ocalić jego życie. Jego kolega nie miał tyle szczęścia.
Amerykański śmigłowiec medyczny dotarł do drugiego z rannych Polaków dopiero po kilkunastu minutach. Gdy wreszcie wylądował okazało się, że zabrał na pokład „niestety już trzech poległych żołnierzy. Misja MEDAVAC otrzymuje status »casevac« – staje się ewakuacją ciał”. 21 sierpnia 2008 roku zapisał się w historii jako jeden z najczarniejszych dni dla polskiej armii od czasu zakończenia II wojny światowej.
Reklama
Dziennik dowódcy grupy bojowej
Bibliografia
- Marcin Szymański, Na sprzedanej wojnie, misja Afganistan, Bellona 2022.